czwartek, 30 stycznia 2014

Z cyklu przeczytane – « W skórze Czarnego » czyli jak ZROZUMIEC i ODCZUC jak INNY

Z cyklu przeczytane – « W skórze Czarnego » czyli jak ZROZUMIEC i ODCZUC jak INNY

« Dans la peau d’un Noir » można też pzetłumaczyć inaczej… Książka napisana przez amerykańskiego pisarza John’a Howard’a Griffina zachwyciła mnie. Skończyłam ją czytać wczoraj pomimo wysokiej gorączki bo od trzech dni walczę z grypą ( pomimo zaszczepienia) i jest raczej gorzej niż lepiej, ale dzisiaj zdołałam zejść na dół do komputera. I mam ochotę nie tylko czytać ale też i pisać.



  Trudno nam zrozumieć Innego, jaki by nie był : z innej rasy, z innego kraju, z innym zawodem, z innymi przekonaniami, z innej religii, z innym wychowaniem lepszym, gorszym od mojego ?, naszego ?, z innym piszącym z błędami albo bez, piszącym inaczej, z innym szanującym innych i tym nie szanującym… po prostu z INNYM.







John Howard Griffin, biały, amerykański pisarz zderzył się z problemem Innego bo z problemem Czarnego, Amerykanina… W 1959 roku opuścił na kilka tygodni swoją rodzinę. Znalazł w Nowym Orleanie lekarza, który z niechęcią i po długich namowach zgodził się zastosować lekarstwa i odpowiednie lampy by Griffin został Czarnym.







Howardowi zależało bardzo na tym by zrozumieć jak to jest być Czarnym, żyć w systemie segregacji. Od 7 listopada do 14 grudnia 1959 przemierzył jako Czarny Mississippi, Alabamę i Nowy-Orlean. Stał się jednym z Czarnych. Nie chodzi więc o powieść a o reportaż, realne wydarzenie sprzed kilkudziesięciu lat.







Oto kilka fragmentów, które mną wstrząsnęły, poruszyły mnie:



Rozmawiając z jednym z reprezentantów czarnoskórych: “Nigdy prawie nie mam dostępu do koncertów, muzeów, teatrów, konferencji i nawet bibliotek. Nasze szkoły, na południu nie mogą być porównane nawet do najbiedniejszych szkół Białych. Nie dopuszczając człowieka do wykształcenia, nigdy nie pozna on wielkich wpływów cywilizacji, sztuki, historii, literatury, filozofii. Wielu Czarnych nie wie nawet, że te rzeczy istnieją. Jeśli nie ma nic co pobudzało by ducha i ćwiczyło inteligencję, człowiek upada. Staje się skorumpowany i tragiczny.” Strona 144.







Na wielu stronach Griffin odwołuje się do Jacques Martain’a, nazywając go Maritain’em… od razu przypomniała mi się moja magisterka, napisana po rosysjku na temat « Filozofia Mikołaja Berdiaeva i personalizm francuski pierwszej połowy XX wieku »… bo tam dużo pisałam o Maritain’ie…



Myślę o filozofii Maritain’a, że jedynym rozwiązaniem ludzkich problemów jest powrót do metafizyki i do caritas” – strona 150







W Alabamie, w samochodzie z Białym wydawało by się sympatycznym człowiekiem…



Dziękowałem mu i otworzyłem drzwiczki. Zanim nie wysiadłem Biały znów zabrał głos.



-Powiem Panu jak to się tutaj odbywa. Załatwiamy pewne sprawy z wami, Czarnymi. I jest pewne, jak dwa plus dwa jest cztery, ruchamy wasze kobiety. A to oznacza, że uważamy, że nie istniejecie. I im szybciej to zrozumiecie tym lepiej dla was.”



Strona 164







Badania naukowe opublikowane przez The Eighth Generation (Harper and Brothers, New York) pokazują, że średnia klasa Czarnych ma ten sam kult rodziny, te same ideały i te same cele co klasa Biała. Słabe rezultaty szkolne Czarnych nie wypływają z jakiś braków rasowych ale z tego, że Biali odmawiają nam kultury i edukacji” strona 179.



Gdy Griffin stał się z powrotem Biały, doznał podobnej dyskryminacji ze strony… Czarnych i to też opisał…



Nie potrafimy zrozumieć Innego… mamy z tym kłopot, jest to trudne, czasem wręcz niemożliwe. Ale czy tylko z tego powodu powinniśmy przestać próbować?








 

wtorek, 28 stycznia 2014

Dlaczego biją ?


 

 

Dziś rano, nasze media doniosły o kolejnym przypadku pobicia nauczycielki przez uczniów. Chodziło o profesora od hiszpańskiego, w 4 klasie gimnazjum czyli u 12-sto latków. Kobieta ta próbowała interweniować w bójce pomiędzy dwoma uczniami i sama została pobita. Wniosła skargę do sądu, uczniów usunięto z tej szkoły, ale z pewnością zaakceptują ich w jakiejś innej.

 

Wczoraj w mojej klasie, tej najtrudniejszej, też doszło do bójki, zresztą przynajmniej raz w tygodniu do niej dochodzi. Tylko, że ja nie interweniuję bo jednak moje zdrowie mi milsze niż iluzja spokoju na kilka minut.

Dlaczego biją ? Dlaczego biją siebie, innych, biją się między sobą ?

Nie potrafię za bardzo odpowiedzieć na to pytanie. W przypadku 12-sto latków tłumaczę to sobie niedojrzałością emocjonalną, nie możnością dialogu zastępowanego pięściami. W przypadku 17 latków, jak w mojej 3 klasie liceum, nie potrafię sobie tego wytłumaczyć ?

 

Zazwyczaj do bójek w tej klasie, w mojej klasie, dochodzi pomiędzy reprezentantami grup etniczych, religijnych oraz pomiędzy dziewczynami i chłopakami, tak jakby różnica płci sama w sobie była konfliktowa. Wczoraj na przykład pobili się Andrea z Marouanem. Ta pierwsza jest dziewczyną i Cyganką, ten drugi jest z Magrebu i jest chłopakiem. Poszło o kartkę papieru potrąconą ze stolika Andrei przez Marouna, która to spadła na podłogę. Zaczęło się od wyzwisk, ku… itd, po czym doszło do rękoczynów. Zaznaczam, że Liceum w którym uczę, nie jest zakwalifikowane do zon edukacji priorytetowej więc nie jest w nim aż tak dramatycznie – jak to mówią nam co tydzień w kuratorium.

 

Problem w tym, że interpretując te bójki przez pryzmat płci i przynależności rasowej czy religijnej – co nie przeczy temu, że są to fakty – wpadam i wpadamy w pułapkę dość niebezpieczną, stygmatyzującą niektórą młodzież. Powinnam, powinniśmy może na pierwszy plan wysunąć argumenty typu : są to dzieci z biednych rodzin, rodzice się nimi nie interesują, nie ogarniają własnych emocji, nie potrafią inaczej ?

Tylko, że to drugie też jest pewnego rodzaju stygmatyzacją… I obie w jakimś stopniu są prawdziwe, ale bardzo politycznie i edukacyjnie niepoprawne !

Jak więc o tym mówić czy pisać ? Udawać, że nic się nie dzieje ? Większość moich kolegów taką właśnie przyjmuje postawę… Ja też zadowalam się obserwacją z opowodu czystej bezsilności…

niedziela, 26 stycznia 2014

Z cyklu przeczytane - Co ma wspólnego żona Mormona z Niemcem z NRD ?

Z cyklu przeczytane - Co ma wspólnego żona Mormona z Niemcem z NRD ?


 
 

Odpowiedź jest jasna i ewidentna : oboje są albo byli niewolnikami czy zakładnikami systemów. Irene Specncer w swojej książce « Żona Mormona » opisuje dokładnie swoją drogę do « nieba », która prowadziła przez piekło, 28 lat, wspólnego życia z człowiekiem wiernym przede wszystkim Regule.  Maxim Leo w swojej « Historii Niemca ze wschodu » przedstawia historię rodziny z NRD, która w ciągu 60 lat egzystencji zaznała wojny, nazizmu, obozów, później komunizmu i rozczarowania nim, a w końcu upadku Muru i zawalenia się systemu, w który niektórzy z członków rodziny wierzyli.

 

Irene i Maxim piszą swoje wspomnienia, opisują to co przeżyli, nie jesteśmy więc w konwecji powieści a eseju i reportażu momentami. Irene była drugą z 10 żon Verlana Lebaron. Urodziła mu 13-cioro dzieci, żyjąc w skrajnej biedzie w Stanach Zjednoczonych, w Meksyku oraz w Nikaragui. Wyszła za niego w wieku 16 lat. Bez wykształcenia oprócz tego podstawowego i religijnego poswięciła się całkowicie harówce by przeżyć aż do odejścia… Zaznała śmierci dzieci, chorób, samotności, niezwykłej zazdrości, skrajnego ubóstwa. Te 28 lat życia były ciągłym dramatem, w różnym natężeniu, dotykającym jej samej i jej dzieci. Nie potrafiła się jednak w żaden sposób z nich sie uwolnić. Próbowała, miała zamiar, wielokrotnie… protestowała. Jednakże na wolność zabrakło jej i odwagi siły. Nasycona prawdami wiary Mormonów wyzbyła się nawet wszelkiego racjonalizmu czy podstawowej logiki. Zaprzeczała sama sobie i kręciła się trochę jak uwięziony szczur w kołku perpetum mobile. Żaden dramat nie sprowokował jej odejścia. Zniosła wszystko…

 

Maxim miał zaledwie 20 lat jak Mur legł w gruzach. Spoglądał więc na NRD całkiem młodymi oczami a później już z perspektywy własnych badań i dociekań. Postawy jego dziadków i rodziców nie były na tyle jednoznaczne by mógł wybrać całkowite oddanie NRD czy całkowite jej odrzucenie. Jako młodzieniec miotał się pomiędzy dwoma… Jego ojciec w latach 1980 przestał wierzyć w niewolniczy system, jego matka nawet w dniu obalenia Muru szukała w nim dobrych stron.

Maxim pisze: “Uciec na zachód. To była moja ulubiona zabawa w dzieciństwie…. Pewnego dnia, miałem wtedy 8 lat nauczycielka pokazywała nam, że Mur jest bronią antyfaszystowską. … Następnego dnia na wychowaniu obywatelskim mieliśmy napisać wypracowanie « Dlaczego należy chronić granice państwa ? »… Moja odpowiedź była : « Dlatego, że w przeciwnym wypadku wszyscy uciekną na zachód i dlatego, że po drugiej stronie są faszyści ». Nie dostałem nawet tróji » strona 206-207

 

Pewnego dnia dostali też tablice z listą tego co osiągnęła NRD : « 1.Wszystko należy do państwa i państwo to my. 2. Każdy ma prawo podejmować decyzje. 3. Życie jest piękne, bardzo piękne. 4. Nie ma obaw co do zatrudnienia. 5. Kapitaliści i faszyści stracili władzę. 6. Coraz więcej mieszkań i wolne soboty

 

Jak się to dzisiaj czyta to poraża ogrom głupoty i ograniczenia tych słów. Ich kłamliwy charakter. Komunikacja pełna manipulacji i intelektualnego dna. Takich cytatów jest w książce mnóstwo i opis dzieciństwa Maxim’a w pewnych momentach przypomina to nasze, to moje z PRL.  Maxim Leo jest dzisiaj dziennikarzem dla “Berliner Zeitung” i pisarzem…

 

Zniewolenie człowieka może przyjmować tak różne formy… choć najczęściej jest wynikiem osobistego, też wewnętrznego, przyzwolenia na to zniewolenie.

piątek, 24 stycznia 2014

Z cyklu przeczytane – « Prawdy ostateczne Ryszarda Kapuścińskiego » i kilka innych pozycji

Z cyklu przeczytane – « Prawdy ostateczne Ryszarda Kapuścińskiego »


 

 

Pośród kilku pozycji przeczytanych od Świąt Bożego Narodzenie, a o których pisać  nie nadążam, na szczególną uwagę dla mnie zasługuje właśnie ta. Od lat, z wielką przyjemnością i zaangażowaniem czytam i odczytuję, bo zdarza mi się kilkakrotnie wracać, książki Ryszarda Kapuścińskiego. Znam i mam je wszystkie, niektóre nawet po francusku… i wiele z nich ofiarowałam moim francuskim przyjaciołom, którzy też notabene Kapuścińskim się zachwycają. Ta pozcyja to książka napisana przez przyjaciela Kapuścińskiego, Krzysztofa Mroziewicza, wykonującego ten sam zawód, korespondenta. Moi rodzice przysłali mi ją w prezencie… cennym dla mnie prezencie. To spojrzenie kogoś wyjątkowego na kogoś wyjątkowego, jego myśli, pisanie, życie, pracę.

 

Książkę otwierają takie oto słowa Kapuścińskiego :

« …co się przeżywa, przechodząc granicę ? Co się czuje ? Co myśli ? Po tamtej stronie - jak jest? Na pewno-inaczej. Ale co to znaczy- inaczej? Jaki ma wygląd? Do czego jest podobne?... Chodziło mi o jedno tylko – o sam moment, sam akt, najprostszą czynność przekroczenia granicy. Przekroczyć i zaraz wrócić…”

 

Ileż tych granic on przekraczał zanim nie przyszło mu przekroczyć tej wspólnej nam wszystkim? Tylko czy można stamtąd zaraz wrócić?

Ta książka to hołd oddany mistrzowi reporatżu i eseju. Są w niej bardzo osobiste wspomnienia, fragmenty korespondencji ale też osobista analiza Mroziewicza dotycząca działalności Kapuścińskiego.

 

Wydawało się kiedyś, że Kapuścińsk żyje w niepodzielnym, własnym świecie rewolucji, że opisuje trzęsienia ziemi, które trzeba wywołać siłami człowieka, jeśli nie da się losu odmienić inaczej. Jako reporter I korespondent wojenny był zawsze po stronie tych, którzy decydują się na bunt przeciw despotom, arogantom, prostakom I nieukom. Dlatego jego reportaże ze świata czytane były w Polsce jako metafora. Pisał zawsze o świecie by móc mówić o Polsce”. Strona 80

Czytelnik nawykły do stabilizacji nie rozumiał autora. Miał dopiero polubić tę literaturę, ale należało odkryć jej alegorie i odniesienia do Polski…. Czytano go zresztą z dwóch przyczyn. Z jednej strony czytelnik konał już od nadmiaru tekstów przeczących oczywistym faktom i chętnie sięgał po reportaże z odległego końca świata, żeby się “odtruć”. Na końcu świata było źle i można było przeczytać, że jest źle. A taki tekst budził od razu ciekawość – dlaczego o doległym dramacie można czytać wprost, a o własnym nie można? A może on pisze jednak o nas, tylko nie może tego powiedzić?” – strona 84

 

To nie jest już dzisiaj tajemnicą… Kapuściński pisał o innych i o nas, Polakach pod butem sowieckiego komunizmu… od lat 1980 już nieco mógł… wyraźniej, i głośniej.

Żył na pograniczu światów. Pierwszego – zachodniego, drugiego-socjalistycznego i trzeciego, Trzeciego Świata. Poruszał się na pograniczu piekielnych ideologii i doktryn. Doświadczył faszyzmu, komunizmu i kolonializmu.” Strona 120.

 

Ta książka obfituje w mądre myśli i analizy…

 

 
"Trois femmes puissantes" Marie NDiaye czyli Trzy silne kobiety, i trzy postawione obok siebie opowiescie, pozornie bez zwiazku. Norah, Fanta i Khady... kobiety poranione, w sytuacjach bez wyjscia, gnebione, z dramatami zycia dzieciecego i doroslego, staja sie silne, mocne, wladcze. Nie w sposob w jaki bysmy tego oczekiwali. Silne inaczej, subtelniej, w niektorych dziedzinach zycia...
 
I kolejny Yasmina Khadra tym razem opowiadajacy wyprawe dwoch Niemcow, lekarzy, przyjaciol, do Afryki, a raczej jej rogu z misja humanitarna. Zostana oni uprowadzeni przez piratow, wiezieni, maltretowani... jeden z nich umrze. drugi wroci do Niemiec by zrozumiec cos waznego z jego wlasnego zycia. Oderwac sie nie mozna...

"Le geste du semeur" Mario Cavatore czyli nie wiem trudno sie tytuly tlumaczy... "Akt siewcy" to opowiesc niezwykla, jak dla mnie zupelnie nieznany wycinek historii o cyganach mieszkajacych w Szwajcari przed II wojna swiatowa. Zona mlodego Cygana posiadajacego szwajcarskie obywatelstwo zostaje zamordowana a jego dzieci uprowadzone przez organizacje popierana przez rzad Pro Juventute, w celu uzyskania "poprawnej edukacji". Ich ojciec o tym procederze nie zostaje poinformowany i swoich dzieci juz wiecej nie zobaczy... Tysiace dzieci zostalo w ten sposob uprowadzonych. Bohater ksiazki postanawia sie zemscic. Zabija  i plodzi jak najwiecej dzieci... ktore nastepnie porzuca, ale w ktorych plynie cyganska krew...

"Noces de verre" Philippe Routier, thriller, ksiazka mrozaca krew w zylach o przemocy w malzenstwie z pozoru normalnym... napiecie psychologiczne jest tak silne, ze trudno po tej lekturze spac. 


 i Silni i slabi... ksiazka psychologiczna o tym co w nas silne pozornie, zludnie... a co slabe...
To kilka z tych, o ktorych bede pamietac...

środa, 22 stycznia 2014

O tym jaka jestem i o niespodziance od kochanej cioci Uli

O tym jaka jestem i o niespodziance od kochanej cioci Uli


 
 

Jaka jestem? Właśnie taka jak na załączonym obrazku! Wczoraj, w dniu moich imienin, otworzyłam grubą kopertę, która leżała w mojej skrzynce na listy. I …  śmiałam się i śmiałam! Nawet pewna starsza pani na mojej ulicy odwrociła głowę by uśmiechnąć się do mnie jeszcze szerzej. W kopercie znalazłam taką oto podstawkę pod kubek, przeczytałam i wiedziałam, że zgadza się co do joty! Oprócz podstawki w kopercie był kalendarz, ozdobiony rysunkami Kubusia puchatka z napisem “Kalendarz dla pań 2014”. W pierwszym momencie pomyślałam sobie, że ciocia moja kochana albo chciała mi zrobić kawał jakiś albo mój wiek pomyliła… Nic z tego jednak. Kalendarz jest specyficzny. Gdy w mojej agendzie czarno i rozpiska co 30 minut na każdy dzień tygodnia, która strukturyzuje skutecznie moje dni, w kalendarzu dla pań… pszczółki, chmurki, kilka linijek, imieniny i… złote myśli Puchatka i jego przyjaciół – po dwie na każdy tydzień!

Zaczęłam czytać… I wciągnęłam się bo to bardzooo mądre myśli są a kalendarz rzeczywiście jest dla Pań marzących, romantyczek, myślących a nie dla wielofunkcyjnych robotów, którymi stajemy się ulegając ogólnemu pędowi. Położyłam go na moim biurku, jest otwarty I przypomina o tym co ważne… że Panią jestem przede wszystkim…

 

A ciocia Ula? Mój skarb wielki… za dużo nie mogę pisać bo się obrazi albo pominie milczeniem… bo taka jest… Napiszę jedno jest moją chrzestną i kocham ją od dziecka. Wydzwaniam do niej średnio co 48 h. Ma mnie z pewnością czasami dość, ale ja jej nigdy nie mam dość. Ona jest i ja jestem i wiemy, obie, że to jest ważne.

 

Wśród imieninowych niespodzianek był też torcik od Antoine – cukiernia pokazana już na moim blogu… pyszny, cały wczoraj został zlikwidowany… karmel i czekolada z Wenezueli… nugat migdałowy na tę chrupiącą część… mniam…
 

 
Były też telefony, maile i życzenia ciepłe i radosne… jednym słowem piękny i pełen miłości czas, tak jak lubię.

 

wtorek, 21 stycznia 2014

Wuj… i ciocia

Wuj… i ciocia


 

 

W ubiegłą niedzielę rozmawiałam z wujem przez telefon… często rozmawiamy, piszemy do siebie choć dzieli nas Ocean Atlantycki i kawałek amerykańskiego terytorium. Wuj Edward jest moim kanadyjskim wujem. 28 lipca 2014 roku będzie obchodził swoje 85 –te urodziny i na tę uroczystość wybieramy się aż do Kanady.

Jego żona, moja ukochana ciocia Maryla odeszła w zeszłym roku.

Maryla i Edward są dziećmi polskich emigrantów lat 1930. Urodzili się w Kanadzie w stanie Manitoba w miasteczku Nepawie. Mamą Maryli była siostra mojego ukochanego dziadka Józefa. Pomimo polskich korzeni i Maryla i Edward wzrastali w zupełnie międzynarodowym środowisku. Chodzili jednak do kanadyjskich szkół.

 

Jako dzieci razem śpiewali w kościelnym chórze, który w Nepawie prowadził ojciec Edwarda. Maryla grała na organach. Założyli rodzinę i mieli 6 dzieci. 3 chłopców i 3 dziewczyny. Żyło im się ciężko bo wychowanie szóstki jest nie lada wyzwaniem a wielkich studiów nie skończyli. Ciocia pracowała w Coca Cola jako sekretarka a wuj wykonywał dwie prace, na dwa etaty w kanadyjskich  liniach kolejowych.

 

Podziwiam ich od lat… przede wszystkim za ich życie rodzinne, za ich wiarę głęboką… u niewielu osób dane mi było ją widzieć, za ich chojność i dobroć i za poczucie humour. Wuj jest niesamowity!

Widzieliśmy się zaledwie kilka razy… odległość i warunki życia w Polsce mojego dzieciństwa skutecznie uniemożliwialy nam regularne kontakty. Jednakże jesteśmy bardzo blisko ze sobą związani. Rozmawiamy po polsku, pamiętamy o sobie zawsze nie tylko z okazji Świąt.

Od wielu miesięcy wuj w każdej rozmowie telefonicznej powtarza mi, że chciałby nas przed śmiercią jeszcze chociaż raz zobaczyć… wybieramy się do nich tego lata, na cały miesiąc… a rozpoczynamy wizytę od wielkiej urodzinowej fiesty, mój syn z racji swych 9 urodzin 27 lipca też będzie “honorowany”… pozna całą kanadyjską rodzinę bo ponad 70 osób…  co motywuje go skutecznie do angielskiego!

Czekam na tę wizytę… I ciepło z młością myślę o wuju..

niedziela, 19 stycznia 2014

Rodzice w telewizji

Bardzo rzadko bywają, przynajmniej moi i widuję ich bardzo rzadko bo średnio raz w roku. Tak więc dzisiaj z wielką radością obejrzeliśmy transmisję Mszy Świętej z kościoła z Tulc. Moi rodzice śpiewają tam, od lat, w małym chórze, którzy zresztą sami założyli i, o którego rozwój i ciągłość działalności wciąż się starają.







Mieliśmy więc kilka zbliżeń i śpiewów. Nagrałam program u siebie. Po czym zadzowniliśmy do nich do domu by krzyknąć im nasze « brawo » z drugiego końca Europy !







Ze śpiewaniem w chórze  i w ogóle w chórach mamy związana bardzo długą rodzinną tradycję. Śpiewali w nich moi dziadkowie, właściwie przez całe życie. Babcia Teresa zaczynała jako dziecko w Wilnie ( u Bernardynow, z panem B. Ladyszem, pozniejszym spiewakiem operowym, ktorego dane nam bylo blizej poznac) i do swojej śmierci później śpiewała w Wałczu. Moi rodzice też śpiewają od lat. Na początku był chór Palotti u Palotynów  w Poznaniu… bardzo dobry chór z nim podróżowali trochę po Europie. Byli też we Francji. A, że była to końcówka komunizmu u nas i początek nowego systemu to z wyjazdami tymi były związane ogromne emocje. Mój najmłodszy brat, Paweł śpiewał całe lata u Stuligrosza, jako chłopiec i dorosły facet, aż do wyprowadzki do Warszawy. Teraz śpiewa mój syn w chórze konserwatorium muzycznego w Bordeaux. Ja podśpiewuję, zdarza mi się dyrygować zgromadzeniem wiernych w naszym kościele czy zaliczyć kilka solówek z psalmami. Jako dziecko śpiewałam w zespołach.



Na chór pewnie też się zdecyduję niebawem jak tylko czasu będę mieć kapkę więcej…







To bardzo cenne doświadczenie życiowe, nie tylko muzyczne… bycie w grupie, dzielenie jednej pasji, wysiłek, dyscyplina, kompetencje ale też radość… Oj coś mi się tęskno zrobiło.







Jak patrzę na historię naszej rodziny, niezbyt idealną, pełną błędów, cierpienia – z pewnością to jedna strona medalu, widzę też tę drugą… w mojej rodzinie, polskiej rodzinie zawsze były pasje, zajęcia, zaangażowania… nigdy nie było leżenia przed serialem w TV czy naciskania guzików pilota… w mojej rodzinie są książki, które się codziennie czyta, jest muzyka, którą się gra, śpiewa i słucha, są dyskusje, są wyjścia do kina, opery, teatru!  są spotkania ze znajomymi – no mogłoby ich być więcej na mój gust… jest praca też…







I jak popatrzę na « moją francuską » rodzinę… to… owszem mają dużo więcej pieniędzy, domów, mieszkań, ale pokolenie dziadków mojego męża czy rodziców nie robiło i nie robi zresztą do tej pory, poza podstawową aktwnością zawodową – zarobek – nic… nie czyta, nie pisze, nie należy do żadnych stowarzyszeń, nie jest w nic zaangażowane, niczym się nie interesuje… ba książek to nawet nie ma w domu… w operze nigdy nie byli choć mają w ich mieście… inaczej to wygląda dopiero u brata męża i u nas bo u kuzynów już podobnie jak u rodziców…



Czyżbyśmy byli zdwóch różnych światów ?

wtorek, 14 stycznia 2014

Upadek



 
Upadek

 

I dosłownie i w przenośni więc będzie to bardzo osobisty wpis.

Wczoraj popołudniu, gdy wracałam z pracy do domu zadzowniono do mnie ze szkoły Antosia. Mój syn bawiąc się z kolegą upadł twarzą na beton. Dolna warga rozcięta miejscami i ból przednich, stałych już dwóch górnych jedynek. Żaden ząb nie jest ułamany jednakże trzeba było szybko działać. Zadzowniłam do naszej dentystki i od rau go do niej zaprowadziłam.

Lekarka, zwana przez nas Izą bo ma na imię Izabella, z miejsca posmarowała mu szczękę na zewnątrz i w środku jakimś żelem, który skutecznie znieczulił obolałe miejsce i wykonała dwa rentgeny. Podobno możemy być optymistami bo więzadła nie są uszkodzone, ani struktura zęba… pozostaje obserwować czy nerw nie zareaguje co ma objawić się czernieniem… Jeśli tak to czekają nas niezłe przeboje. Jeśli nie to uratowany jest mój Antek…

Narazie zębów ma jednak nie narażać na żadne wstrząsy więc je purée, na saksofonie grać nie może i nawet biegać nie może tylko chodzić statecznym krokiem by nie upaść.

Trzęsę się więc by wszystko dobrze się skończyło…

 

Ja tymczasem w ostatnich dniach zaliczyłam wizytę u mojej terapeutki, tej od medytacji, bo chciałam z nią omówić problem zwracania się do mnie moich teściów w świątecznych dniach. Pisałam już o nim. Zależało mi na opini z zewnątrz, opini analisty, neutralnego… i na zapoczątkowaniu moich poszukiwań by tę bolesną dla mnie kwestię rozwiązać.

Odrzucam kategorycznie i stanowczo wszelkie możliwości powtórki tych czy podobnych słów i traktowania mnie w ten sposób.

Długo rozmawiałyśmy. Opisałam jej sytuację, zacytowałam słowa teścia, rekacje i analizę mojego męża a przede wszytskim wyraziłam to co czuję ja.

Moja terapeutka pomogła mi umiejscowić ten niechlubny epizod, nazwać słowami ich zachowanie jako rasistowskie, i jako « délit » czyli przestępstwo. Pomogła mi też wytłumaczyć dlaczego w takich sytuacjach zachowuję się jak bezbronny człowiek, małe dziecko czyli dlaczego jestem « tétanisée ». Znalazła źródło tego, przysparzającego mi w życiu wielu problemów, zachowania. I na koniec zaproponowała mi 3 drogi rozwiązań, 3 sposoby na to by Nigdy już oni czyli teściowie mnie nie upokarzali, nie pozbawiali godności i w ten sposób nie traktowali.

Piłeczka jest na moim boisku. Muszę wszystko dokładnie przemyśleć, zdecydować sama, którą drogę wybieram i poinformować o niej mojego męża i syna.

Czuję, że dorastam… późno ale lepiej późno niż wcale.

 

Tak więc mega szczęśliwa jestem dzisiaj… czuję się lżej, lepiej… i tego sobie na najbliższe dni życzę.

niedziela, 12 stycznia 2014

Dziś nad Atlantykiem

Dziś nad Atlantykiem



 

Było cudownie, słońce, 15°C… i pierwsza żaglówka na horyzoncie !

Akacja mnie zainspirowała i czuję się cudownie. Myśli uporządkowałam. Odetchnęłam jonami negatywnymi. Było po prostu super… kilka zdjęć więcej na blogu plus kulinarnym bo obiad w pizzeri, nowo odkrytej, znakomitej jak się okazało.

Eh, więcej takich niedziel poproszę !!!



 

sobota, 11 stycznia 2014

Postanowienia Noworoczne



 
Postanowienia Noworoczne

 

Nie wiem czy wszyscy je robią, nie wiem czy są sensowne czy nie, czy szkodzą na psychikę ( jak to gdzieś przeczytałam) czy może raczej nie… Ja jestem ich zadeklarowaną fanką. Co roku, przepisując ważne informacje ze starej agendy zostawiam sobie wolną stronę w nowym kalendarzu na postanowienia noworoczne. To nieodzowny punkt programu w pierwszych dniach stycznia.

 

Bo z tymi postanowieniami to ja się nie śpieszę. Nie muszą być zapisane 31 grudnia wieczorem ani 1 stycznia. Zostawiam sobie kilka dni na przemyślenia, ewentualne poprawki, nowe pomysły. I tak na 2014 rok, jak co roku zresztą postanowienia dzielą się na trzy dziły, rubryki, tabele czy jak tam wolicie.

 

Po pierwsze jest utrzymać czli kontynuować :

-          3 godziny sportu w tygodniu

-          Zdrową dietę, od lat tę samą bo się sprawdza 

-          2 medytacje w tygodniu bo redukują stres i sprawiają, że czuję się jak nowonarodzona po…

-          Pisanie o świcie bo jak odpuszczam to się frustruję i choćbym nie wiem jak zajęta była kilka stron w tygodniu napisać muszę

-          Środy prawie w całości spędzane z Antkiem – wspólne śniadania, sport, czekolada na gorąco w kafejce po tenisie, nasza domowa katecheza i wieczorne gry !

-          Wakacje regularne, tydzień, co 6-7 tygodni by zachować zdrowie i równowagę w ciągu całego roku

I jeszcze wiele innych…

 

 

Po drugie odrzucić, wyprzeć się, skończyć z …

-          z podjadaniem czekoladek jak jestem zdenerwowana

-          z oczekiwaniem, że mąż mój zrozumie i wykona więcej niż dwa polecenia na raz! Niestety nie jest do tego zdolny…

-          ze stawianiem  i braniem pod uwagę oczekiwań innych przed moim własnym, osobistym dobrem bo prowadzi to później do mojego bardzo osobistego  stresu i nieprzyjemnych zawirowań

-          z chęcia cieszenia się zawsze czyściutkim domem – bo to stresuje i nie nadążam!

-          Z niebraniem pod uwagą sygnałów, które wysyła mi moje zbyt zmęczone fizycznie bądź psychicznie ciało bo to prowadzi już tylko do katastrofy… należy zauważyć te sygnały wcześniej, jak jest jeszcze na reakcję czas…

Co pozwala mi przejść do punktu trzeciego…

 

 

Po trzecie zmienić, polepszyć…

-          percpecję sygnałów cielesnych jak wyżej

-          wprowadzić więcej muzyki do naszego życia czy to w domu czy poza, na koncertach, w operze

-          częściej mówić nie, szczególnie członkom mojej rodziny

-          efektywniej dzielić obowiązki domowe

-          nie dać się zbyt często rozpraszać bo tylko skupienie i jasne określenie celów prowadzą tam dokąd chcę by prowadziły

-          PRZEPROWADZIC sie w końcu!

I jeszcze wiele innych…

Co miesiąc, jak sobie przypomnę odczytuję tę moją listę, nastawiam zegar na właściwą godzinę… bo bardzo mi to pomaga.

piątek, 10 stycznia 2014

Conciergerie i Sainte-Chapelle – Paryż

Conciergerie i Sainte-Chapelle – Paryż


 

 

W minione świąteczne wakacje, tym razem, 30 grudnia, udaliśmy się do Conciergerie i do Sainte-Chapelle. Oba obiekty znajdują się blisko siebie, w sercu wyspy Cité, nieopodal katedry Notre Dame. Już w I wieku przed n. e. plemię Paryzjów osiedliło się na tej wyspie. W V wieku miasto przyjęło nazwę Paryż a od VI wieku miejsce to, dzisiejsza Conciergerie, stało się siedzibą władców Franków. W X wieku Hugo Kapet wybudował tutaj swój pałac. W XIII wieku jednak pałac ten został opuszczony i stopniowo zamieniony na więzienie.

 

Święta kaplica stanowiła część tego pałacu. Wybudowano ją w latach 1242-1248 za Ludwika IX zwanego Świętym i beatyfikowanego. Kaplica ta chroniła ponad 30 relikwi związanych z męką Chrystusa a ich posiadanie czyniło z króla Francji największego monarchę chrześcijańskiej Europy. Paryż był nazywany wtedy “Nowym Jeruzalem”. Kaplica składa się z dwuch częśći dolnej I górnej. Dolna, przysadzista chroni dziś pomnik króla Ludwika IX; górna jest najniezyklejszym, obecnie na świecie, przykładem gotyku promienistego wypełnionego witrażami – 15 wielkich witraży ze 1113 scenami.

Dziedzictwo ludzkości przyciąga dziś tłumy turystów…

 

Conciergerie jednak oprócz świetlanej przeszłości, stanowi też swojego rodzaju kuriozum. Tutaj obradował Trybunał rewolucyjny I tutaj więziono Marię Antonię przed egzekucją. Rekonstrukcja jej celi przyciąga… trudno w ogóle do niej wejśc taki panuje tutaj tłok!
 

Nie muszę chyba pisać, że właśnie ta niechlubna przeszłość Conciergerie fascynuje najbardziej, w tym mojego syna! Spędziliśmy tam kilka godzin… kupując na odchodnym 2 książki o Rewolucji…

 

Zegar na scianie Conciergerie

Charakterystyczne dla Sredniowiecza schody spiralne... przypomnijcie sobie "Imie Rozy"

Dolna kaplica w Sainte Chapelle - rzezba Ludwika IX

i sklepienie dolnej kaplicy, przysadziste choc gotyckie ze zlota lilia na niebieskim tle - symbol krolow Francji

Sainte Chapelle gorna kaplica

Rzebza Swietego Piotra, typowy przyklad sredniowiecznej rzezby francuskiej z XIII wieku


Glowny oltarz - relikwiarz...
 
Rozeta

Wejscie do kaplicy


 

środa, 8 stycznia 2014

Politycznie - spotkanie z Alain Juppé


Politycznie

 

Kilakrotnie pisałam już o naszym zaangażowaniu politycznym. W latach 2000 – 2006 pracowałam na Naukach Politycznych w Paryżu współpracując z francuskim Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Współpracowałam też z nimi kilkakrotnie później. W tym okresie też napisałam kilka artykułów dla wydawnicta Rady Europy i po francusku i po angielsku. Następnie zajęłam się intesywnie Antkiem i oddaliłam od polityki choć zawsze mnie ona interesowała…

Od kilku lat z powrotem z mężem należymy do parti centrowej zwanej tutaj radykalną – Parti radical, kierowną przez Jean-Louis Borloo. Bywamy więc często na różnych spotkaniach i zebraniach.

 

W ostatnim czasie zaangażowaliśmy się w wybory gminne czyli w nasze élections municpales u boku pana Alain Juppé. Był on już Premierem Francji i wielokrotnie ministrem a sam Chirac mówił o nim, że jest « najinteligentniejszym politykiem nad Sekwaną, że jest najlepszy z nas ».

 

Spotkałam go raz na merostwie szukając pracy w Bordeaux kilka lat temu… Później spotykałam go w klubie tenisowym Antka, ostatnio w listopadzie i na różnych innych publicznych i miejskich manifestacjach. Wczoraj jedliśmy z nim kolację u mojej przyjaciółki Stéphanie.

Zebrało się nas 20 osób w jej salonie. O 19h15 pojawił się mer i rozpoczęliśmy dyskusję. Związaną głównie z nadchodzącymi wyborami – 23 i 30 marca 2014 roku a co za tym idzie z projektami dotyczącymi miasta, jego rozwoju, różnego rodzaju akcjami.

Misliśmy sporo pytań i Stéph i ja… bo jednak miejsce, w którym żyjemy bardzo leży nam na sercu i chcielibyśmy by miasto rosło w siłę, rozwijało się zapewniając przyszłośc nam i naszym dzieciom – brzmi górnolotnie, ale jest całkiem przyziemne.. bo ostatnia reforma szkolnictwa z dodtakowym pół-dniem pobytu dzieci w szkołach zależy od miasta i jego finansów, co miasto naszym dzieciom zaproponuje? Co możemy zrobić my – jego obywatele?  Podobnie sprawy bezpieczeństwa, ruchu drogowego, zagrożenia narotykami jak i rozwój ekonomiczny aglomeracji i bezrobocie…

Wszystkie te tematy został wczoraj poruszone… Do 22 h debatowaliśmy. Juppé odpowiadał rzeczowo i wyczerpująco – przy okazji wiele się dowiedzieliśmy o nowych projekatch. Jest naprawdę w co się zaangażować, a że nie zmienia się ekipy, która już tyle dla miasta zrobiła i wciąż ciągnie je w pozytywną stronę to mój głos na Juppé zostanie oddany. Będziemy teraz aktywnie uczestniczyć w jego kampanii… a takie prywatne spotkania i zupełnie bliskie pozwalają na głebsze poznanie politycznych strategii i polityków co mnie osobiście jak i męża mojego fascynuje!

 

.

wtorek, 7 stycznia 2014

Bliskie spotkania ze sztuka - Centrum Pompidou


Korzystając z wakacyjnych i świątecznych dni, 29 grudnia wybraliśmy się do Centrum Pompidou w Paryżu. Był piękny i słoneczny dzień… ja wchodziliśmy do muzeum a noc jak wychodziliśmy. Spędziliśmy w środku ponad 5 h,  zafascynowani. Najpierw poszłam z Antosiem na wystawę przygotowaną specjalnie dla dzieci o życiu i twórczości Fridy Kahlo, najsłyniejszej artystki Meksyku XX wieku. Wystawa obejmowała 6 tematów : autoportret, ból, rodzina, natura, Diego Riviera ( jej mąż) i Paryż. Oryginalne dzieła Kahlo plus wiele urządzen do zabawy i manipulowania okazały się wielce pociągające i wciągajace dla mojego syna.
 
Instalacja oddajaca wiernie "swiat" Fridy Kahlo
Od jakiegoś czasu już, obserwujemy, że Antosia bardzo pociąga sztuka współczesna. Owszem lubi też Średniowiecze i Antyczność… w Luwrze przed sarkofagami egipskimi czy greckimi rzeźbami spędzał już całe godziny ale sztuka współczesna, dla mnie mało czytelna, mało zrozumiała jego fascynuje…  Podobnie było w Bilbao w muzeum Gugenheim’a czy w w Figares u Salavtore Dali czy w Barcelonie u Miro i Picass’a…  długo by wymieniać. Tak właśnie było w Pompidou. Oglądał i oglądał, żadnej oznaku znudzenia, znięchecenia czy bólu nóg.

Po wizycie u Kahlo zaliczyliśmy dwie wystawy. Modernités Plurielles 1905-1970 oraz Sztukę współczesną 1960- do czasów obecnych. Wjechaliśmy też na różne poziomy tarasów w tych charakterystycznych dla Centrum tubach… z najwyższego piętra rozciąga się śliczny widok na Paryż choć ja osobiście wolę ten z wież Notre Dame. Kwestia gustu.

Obejrzeliśmy ponad 1000 różnych dzieł sztuki od obrazów, rzeźb, poprzez instalacje i przedmioty użytku codziennego.






W tubach

Ten obraz Ismaël de la Serna zatytulowany 'Europa" a namalowany w 1935 roku to kompletnie prorocza wizja Europy XX wieku... kosztowa mnie wiele minut ciszy i kontemplacji.

Antek przed cala sciana rysunkow Kandynskiego - zafascynowaly go.

Nigdy nie zrealizowany projekt 3-ciej Miedzynarodowki czyli kolejnej Wiezy Babel

Na tarasach rzezby, ktore kiedys w 1992 roku - jak bylam Fille au pair zdobily Pola Elizejskie...

Portret meza Tamary Lempickiej, przez nia namalowany... a ze ja uwielbiam...

kolejna antkowa fascynacja jakby niedokonczony Arlequin Picass'a...

Corka Matiss'a z kotem...

we wspolczesnym labiryncie - instalacja i dobra zabawa


adapter z lat 1960, ciekawy

znany i tradycyjny Warhol z Liz

Przedpokoj, ktory za czaso Georges'a Pompidou zdobil Palac Elizejski... a ze Pompidou zostawil po sobie Centrum... znalazl sie tutaj... niesamowita konstrukcja form i kolorow.


a tak wygladalo Centrum jak wychodzilismy z niego okolo godziny 20... z zalem...

sobota, 4 stycznia 2014

Kuzynostwo and co. Czyli zdjęcia rodzinne z minionych Świąt

 
Kuzynostwo and co. Czyli zdjęcia rodzinne z minionych Świąt
 
 
 
 
Na zdjęciu tytuiowym 4,5 mięsieczny Léandre z właśnie rozpakowanym Winnie czyli Kubusiem Puchatkiem. Pokochał go od razu!
 
 
 
Apolline ze swoim domem dla lalek

I jeszcze raz Léandre

Poranny koncert Bozonarodzeniowy

 
Rodzina w komplecie... niesnaski wsrod doroslych, zgoda i zabawa wsrod dzieci...

 
Apolline wyjada kielbaski na aperittif...


Taniec Antka i Apolline do utworu "Jump", byl nawet spektakl!
 
Arnaud z Léandre czyli kuzyn mojego meza z coreczka Nubia, u nich w domu na niedzielnej kolacji, pod Paryzem i nieco lysiny mojego szwagra... moj maz ma podobnie... starosc nie radosc!

Antek i Apolline w domu u Arnaud i Angeli...

Kuzynsotwo: Nubia, Estéban, Lili-Rose, Antek i Apolline, ktorej Typhaine daje jesc.

Nubia i Esteban