środa, 27 marca 2013

Mindfulness Therapy - moje odkrycie.


Czyli terapia w pełnej świadomości, grupowa. Kilka miesięcy temu, na kolacji u przyjaciół poznałam Sabine, doktor psychiatrii. Rozmowa z nią wydała mi się wielce ciekawa i intrygująca. Sabine wróciła właśnie z Uniwersytetu, z Massachussets, gdzie przeszła mięsieczne szkolenie na instruktora w Mindfulness therapy. Postanowiła z jedna zaprzyjaźnioną również lekarką wprowadzić ją w Bordeaux. Choć terapia istniej od około 30 lat, nikt jej w moim mieście jeszcze nie stosował. Dabine od lat pracowała ze sportowcami z narodowych ekip w centrum treningów zwanym CREPS, obok Bordeaux, w Talence. Jej praca dotyczyła radzenia sobie z dużymi dawkami stresu, szczególnie przed zawodami, w sytuacjach trudnych i skomplikowanych. Mindfulness therapy pozwala przenieść to co było zarezewowane dla elit czy to sportowych czy politycznych na grunt bardziej popularny, nas zwykłych śmiertelników, których również stres nie omija.

Przy naszej listopadowej rozmowie zgodziłam się być jej « królikiem doświadczalnym » i wraz z kilkoma sportowcami dołączyć do pierwszej gurpy terapeutycznej.

 

I zaczęłam… w ubiegły poniedziałek Mindfulness therapy, 8 seansów, 8 tygodni, po 2 h każdy seans. Wrażenia ? Poczucie całkowitej obcości, coś z czym nigdy nie miałam do czynienia… ćwiczenie wstępne – słuchanie ziarenka rodzynka… przez dobrych kilka minut. Na początku wybuchnęłam śmiechem ! No boc o to za terapia obracanie przed uchem rodzynka i słuchanie dźwięków jakie wydaje ? Po kilku minutach byłam cała zaaobsorbowana tym ćwiczeniem, skupiona do granic możliwości. Kolejne ćwiczenie – body scan… 45 minut… nie udawało mi się totalnie, non stop skoncentrować ale udawało mi się to momentami. Po ćwiczeniu poczucie niesamowitej ulgi ale też lekkości. Czułam się jak nowo narodzona! To ćwiczenie, któtre teraz muszę przez tydzień powtarzać – choć mam problem ze znalezieniem tych 45 minut w ciszy, tylko dla siebie – ma na celu wyłączenie “automatycznego pilota”, gdyż powoduje tak wielką koncetrację I pobudzenie świadomości bez żadnego osądzania, analizowania. Uczy kierowania swojej uwagi całkowicie na wybrany cel co sprawia, że wraz z treningiem będziemy stawać się niezwykle efektywni czy to w pracy czy w życiu osobistym.

Niesamowite wrażenia i wrażenie! I wielka ochota na kontynuację! Nie wiem jakie będą efekty na dłuższą metę?

 

Terapia ta jednak jest szeroko stosowana również wśród chorych na raka, gdyż eliminuje ból, poprawia sprawność fizyczną, przedłuża życia, działa podobno, według badań na układ odpornościowy… wiele zmian więc czeka mnie w życiu, tak to odczytuję; zmian na lepsze, na głębsze, na ciekawsze i chyba to mnie pcha w tę stronę.

 

Już dziś mogę napisać, że polecam gorąco nam zestresowanym kobietom.

poniedziałek, 25 marca 2013

"Czy wiecie kim byl Kopernik?"

« A wiecie kim był Kopernik ? »

To pytanie a właściwie interwencja mojego Antka na sobotniej wieczornej konferencji w klubie astronomii. Zabraliśmy go tam po raz pierwszy, gdyż zajęcia są dla dzieci od 9 roku życia. Połączone z obserwacją nieba rozpoczynają się dopiero jak zapadnie noc, czyli o 21h teraz a o 22h latem. Antoś jednak strasznie się napalił na nie, bo od dawna interesuje się astronomią. Jakieś półtora roku temu Gwiazdor przyniósł mu mikroskop i pierwszą dziecięcą aczkolwiek optyczną już lunetę. Mikroskop jest z ruchu każdego dnia prawie, luneta też.







To tak à propos celności prezentów…



Tej zimy co wieczór musieliśmy ubierać kurtki i wychodzić na taras by obserwować niebo. Możecie więc sobie wyobrazić jego radość, gdy w sobotę wszedł do prawdziwego obserwatorium z kopułą, taką otwieraną i ze specjalnym teleskopem. Widział dokładnie Jowisza i jego satelity, gwiazdozbiór Oriona, oraz księżyc w sposób tak bliski, że mogliśmy cytować nazwy księżycowych mórz. Po obserwacjach rozpoczęła się konferencja. Taka wstępna o astronomii dla wszystkich. Pomimo pełnej Sali młodzieży i dorosłych Antek nie miał najmniejszego problemu by wstać i zapytać dając jednocześnie odpowiedź dotyczącą Kopernika… , że był Polakiem, że pracował w Toruniu, opisał muzeum po czym dodał, że widział jego pomnik na Krakowskim Przedmieściu, i że był w centrum naukowym Kopernika w Wraszawie latem ubiegłego roku… Mówił dobre 5 minut a my pękaliśmy z dumy. Przy następnym zagadnieniu… wiedział, że Galileusza nie spalono, choć mało brakowało ale za to spalono Giordano Bruno… dorośli tego nie wiedzieli… ( zresztą wczoraj przy rozmowie telefonicznej z francuskimi dziadkami dowiedział się, że on i nawet nie wiedzą kim był Galileusz, co wprawiło mojego syna w osłupienie… powtarzał to cały wieczór “ mamo jak można nie wiedzieć?”).



Przyznam, że nie wiem za bardzo jak zachować się w takiej sytuacji… Bo mają przecież prawo nie wiedzieć… z drugiej strony chodzi o podstawową kulturę ogólną i nie chce by Antek uważał, że skoro dorośli nie wiedzą to ta wiedza nie jest potrzebna… Takich sytuacji mamy jednak coraz więcej, gdyż on się wciąż, nieustannie rozwija, dużo czyta, chodzi na różne zajęcia, ma znakomitą pamięć. Będzie się więc ten fenomen nasilał.

















Wracając jednak do wieczoru… konferencja zakończyła się atelier dla dzieci, podczas którego rysowali mapę nieba… podstawowe gwiazdozbiory z dwoma ruchomymi kołami na określenie czasu uniwersalnego: miesiące, dni i godziny, dla miasta Bordeaux. Zdjęcie wyżej.







Antoni od soboty mówi o tym z drobnymi przerwami. Kolejne zajęcia 13 kwietnia i już się nie może doczekać. Wczoraj wieczorem studiował swoje dziecięce książki o astronomii… co nie przeszekadza mu w codziennym czytaniu Biblii dla dzieci – to jedno z jego wielkopostnych postanowień. Zadziwia nas co rano, refleksjami z tej świętej lektury… i tak sobie mysle... macierzynstwo to najpiekniejsza przygoda jaka mi sie przytrafila w zyciu... dzien jego urodzin to najcudowniejszy dzien mojej egzystencji...







piątek, 22 marca 2013

Wiosna, wiosna, wiosna, ach to ty!

Wiosna, wiosna, wiosna, ach to ty!


 
Zdjecia z wczoraj, z parku obok mojego domu, gdzie poznalam bardzo mila Polke! W koncu pierwsza Polka w Bordeaux. Ona tez sie bardzo ucieszyla bo mieszka tutaj od prawie 2 lat i tez zadnego Polaka jeszcze nie spotkala. Malo nas tutaj bardzo... Jej 6 miesieczna coreczka jest przeurocza i nosi imie bohaterki mojej pierwszej powiesci... co rowniez mnie ucieszylo. Pomimo nawalu pracy i roznych zadan przeszlam sie po parku bo bylo 22 °C i pelne slonce wiec... Wiosna, w koncu zawitala w nasze skromne progi. dzis wybieram sie po kilka zakupow, ktore musze zrobic wlasnorecznie: fure jajek czekoladowych i kwiatow do domu i aromatow do kuchni. Reszte zamowie oczywiscie by zaoszczedzic nieco czasu i sil. Nawet okna wszystkie z rozpedu umylam wczorajszym wieczorem, gdyz u nas dzien juz trwa do okolo 19h30 wiec jakos tak zyc sie chce!




Na zdjeciu tytulowym magnolia a tutaj inne drzewo w kwiatach, ktorego nazwy nie znam... dzis kolejny piekny dzien!

piątek, 15 marca 2013

O czytelnictwie

Wpisałam wczoraj w google « livres et lecteurs » czyli książki i czytelnicy... Ukazala sie cała masa stron, głównie z prasy, poświęcona jest tej tematyce. I tak czytając te wiadomości wybiórczo zaczęłam sobie przypominać słowa moich wydawców czy to tutaj we Francji czy w Polsce : « poziom sprzedaży nie świadczy o jakości książki » ; « nie wiadomo tak właściwie co się spodoba » ; « najważniejsze by nie było zbyt intelektualnie, bardziej publicystycznie pani Agnieszko » ; « w Polsce schodzi tylko literatura kobieca i to z happy end’em » itd, itd…



Uderzyły mnie dwa różne podejścia. To pierwsze-francuskie mówiło o dojrzałym rynku, o jego fazach rocznych, o świadomym i wysokim poziomie czytelnictwa około 75% Francuzów czyta minimu jedną książkę rocznie a jedna czwarta czyta ich przynajmniej 10. To drugie – polskie, mówię o Prószyńskim ,twierdziło, że nie ma rocznych faz sprzedaży, że najlepiej sprzedają się pozycje lekkie, kobiece i że około 56% POlaków nie czyta ani jednej książki w roku… bo są drogie, bo ludzie nie lubią czytać, nakłady są małe około 4 tysięcy sztuk na beletrystykę…







Czytając wczoraj kilka artykułów trafiłam na List Otwarty adresowany do Ministra Kultury pana Bogdana Zdrojewskiego, styczeń 2013 rok i podpisany przez wielkie polskie nazwiska jak Zygmunt Bauman czy Olga Tokarczuk… a w nim appel o promocję i o środki na polską kulturę w tym na biblioteki, których jest w naszym kraju ponad 30 tysięcy… czyli z tych 4 tysięcy wydanych egzemplarzy do bibliotek nie trafia nawet jeden egzemplarz…



Otworzyłam też raport BN… a w nim grafik 54% Polaków czyta w ciągu miesiąca teksty dłuższe niż 3 strony formatu A4.







Kim są ci czytający i ci nie czytający :



Te 44% czytających to ludzie z wykształceniem wyższym, mieszkańcy wielkich miast, mIodzież 15-19 lat – muszą choćby w szkole czytać, uczniowie więc i studenci, specjaliści, przedsiębiorcy i ludzie dobrze sytuowani ale… zdziwienie... strona niżej 25% z wyższym wykształceniem nie przeczytało ani jednej książki też… w tym 50% pracowników administracji państwowej – ironizując wiadomo dlaczego tak trudno coś w urzędzie załatwić ?







Pod względem czytelnictwa Polska jak piszą autorzy listu do ministra jest w ogonie Europy, ale nie jest tam sama, są też Belgowie, Grecy, Portugalczycy i większa część mieszkańców Europy centralnej… z wyjątkiem Czechów ! Tutaj ukłon do Zawszeani bo ona sporo o Czechach pisała…







Z własnego doświadczenia z pracy ze studentami i z młodzieżą licealną we Francji … Czytają sporo, szczególnie studenci i licealiści w dobrych szkołach, dobrych czytaj najczęściej katolickich i prywatnych choć też dobrych publicznych. W szkołach usytuowanych w dzielnicach ZEP ( zone d’éducation prioritaire) zazwyczaj nie czytają i trudno ich zmusić nawet do kilku stron lektury… przykład idzie z domu, ale… Ale nawet w takich klasach znajdzie się zawsze 1-2 osoby, które są ponad przeciętną, są często lepsze ( intelektualnie) niż dzieci z tzw: dobrych szkół, chcą czytać, chcą się rozwijać… i w pracy w takich placówkach te dzieci właśnie sprawiają, że mi, czyli nauczycielowi się chce! Chce i to bardzo!



Ja sobie zycia bez ksiazek nie wyobrazam... mam ich tysiace w domu i w garazu... czytam srednio jedna dziennie... gdy codzi o literature lekka choc nad ostatnia powiescia spedzilam tydzien, wiec roznie to bywa... ale srednio czytam okolo 200 do 250 pozycji rocznie, czesc tych lektur zwiazana jest z moja praca, musze je czytac, inne sa przyjemnoscia czysta, wieczorna, rozkoszowaniem sie slowem i emocjami. Czytam tez prase codziennie roznojezyczna, w tym polska, czytam magazyny i naukowe miesieczniki... a do bibliotek miejskich chodzimy z Antosiem 1 raz w tygodniu do czasu jego niemowlectwa, to dosc rozpowszechnione we Francji.

środa, 13 marca 2013

Dziś masz 89 lat…

 
 

 

 

 

Zostanie po Tobie wszystko to co dałeś

Twój zaczarowany ogród

Kwiat, który nie więdnie

 

Zostanie po Tobie to co ofiarowałeś

Otwarte ramiona, słoneczny poranek.

 

Zostanie po Tobie to co utraciłeś

To na co czekałeś.

 

Zostanie po Tobie utracona łza

Początek uśmiechu twojego serca.

 

Zostanie po Tobie to co zasiałeś

Ziarenka dzielone z poszukiwaczami szczęścia.
(Agnieszka Moniak-Azzopardi)

 

 

Wiersz, który otwiera, trochę jak uwertura w operze, moją drugą powieść…

 

Dziś wieczorem zapalę świeczkę przed stjącym od zawsze na moim biurku twoim zdjęciem… zrobię twój ulubiony tort – orzechowy I otworzę ostatnią kartkę, którą do mnie przysłałeś by usłyszeć twój szept:

“Oj Agusiu, tak bardzo cię kocham”

 

Nie odpowiem…
 
 
Byles moim skarbem tak jak ja bylam twoim
 
Marysia... siostra twoja wlasnie ukonczyla 99 lat... dzis bedziemy razem swietowac twoje urodziny.
 
 

 

niedziela, 10 marca 2013

Zachłysnąć się wiosną !

Zachłysnąć się wiosną !

 
 
 

Dziś odebrałam mojego synka z wakacji u teściów. Zadowolony, że był i że wraca i my zadowoleni, że ma piękną minę! Odpoczął, pobrykał na bretońskiej wsi. Teraz w drugim tygodniu będzie miał treningi a ja będę robić za kierowcę taksówki, ale już taka mam uroda.

Tymczasem zapowiedzi o nadchodzącym ochłodzeniu omijam szerokim łukiem… bo dziś było 18°C i słońce przez cała drogę aż do Luçon ! Marzenie… kwiatów wszędzie jest tyle, żonkili, magnoli, stokrotek, hiacyntów i te drzewa obsypane kwieciem przy drodze, na parkingach, w miasteczkach. Żyć się chce, śpiewać się chce i dziękować po raz kolejny za dar przeżywania tego piękna po raz kolejny !

Na wszystkich moich domowych oknach kwitną hiacynty… Antoś wszedł do salonu i mówi, ale piękne kwiaty mamo – to o anemonach… trzymam kciuki by i na nie, nie miał alergii. Bo z tym różnie bywa.

Wczoraj byliśmy w luksusowej restauracji, zdjęcia i opis zamieszczę jutro… do dziś mam w buzi smaki, w oczach kolory a w nozdrzach zapachy… uwielbiam takie kulinarno-kulturalne przeżycia, nie na darmo francuska gastronomia jest dziedzictwem ludzkości uznanym przez UNESCO… to wielkie bogactwo I wielka szansa móc z tego korzystać.

sobota, 9 marca 2013

Nietypowy dzień kobiet…


 

Jeśli za typowe uznać obchody tego święta w krajach byłego bloku komunistycznego to mój dzień kobiet był nietypowy. Jeśli zaś wziąć pod uwagę brak świętowania we Francji… to ? Też był nietypowy ! Taki proszę państwa ambaras…

 

Rankiem myślałam, że nic specjalnego się nie wydarzy bo :

-          życzeń panowie tutaj paniom nie składają

-          tulipanków i innych rajstop nie wręczają

Za to TV i media trąbią co roku o tym samym, że kobiety zarabiają 20% mniej niż mężczyźni na tym samym stanowisku, że pracują na 2 etaty bo 80% prac domowych wykonują właśnie one, że na stanowiskach kierowniczych kobiet nie ma a w polityce mał być parytet ale coś nie wychodzi… tratatata… I co z tego? Można by zapytać.

 

Tymczasem, dzień okazał się całkiem przyjemny bo:

-          byłam u fryzjera mojego i z ładną głową wyszłam a to zawsze na mnie dobrze działa…

-          kupiałam sobie bukiet anemonów w kolorze kardynalskim… bo to były ulubione kwiaty Babci Teresy a 23 lata od dnia pogrzebu wczoraj właśnie minęło

-          pogadałam z mamą przez godzinę, przez telefon i się różnych wspomnień na temat 8 marca nasłuchałam o tych rajstopach, paczkach kawy na biurkach i biurowych a raczej bankowych, bo mama zawsze w bankach pracowała, balangach, których i ona i jej koleżanki miały powyżej dziurek w nosie.

A na koniec? Na koniec mąż z pracy dotarł, wcześniej niż zwykle bo o 19h i stwierdził “wychodzimy, za ładna jesteś, żeby wieczór w domu spędzać”, to a propos fryzury było!

Wskoczyłam więc w granatowe wiosenne spodnie, w błękitną koszulę, i w mój mały niebieski-indygo płaszczyk, blond włosami zamachałam i poszliśmy uradowani na ulicę Notre Dame, ulicę antykwariuszy, nieopodal domu.

 

Tłum przed moim ulubionym angielskim lokalem, Paul’s Place, zachęcał do wejścia. Cudem i fuksem zajęliśmy jedyny wolny stolik, popłynęło winko i kilka minut później Marion z gitarą uraczyła nas godzinnym koncertem. Banan nie znikał z mojej twarzy! Kilkanaście piosenek jej autorstwa specjalnie na Dzień Kobiet o dzieciach, in vitro, baby blus, damskiej torebce czy przemijającej urodzie ze zgrabnie przerobionego sonetu pana Ronsard’a “Mignonne allons voir si la rose”. Ostatnia piosenka strasznie nas rozśmieszyła bo opowiadała o parze rodziców, których dzieci pojechały na tydzieź wakacji do dziadków a zakochani… amortyzowali każdy wieczór bez baby-sitter wychodząc przykładnie do kina, restauracji, teatru i baru. To była pisoenka o nas i o tym właśnie minionym tygodniu…
 
W poznych godzinach wieczornych TV zamiast biadolic o losie kobiet podala, ze 87 % Francuzek od 3 do 65 roku zycia, uprawia sport co najmniej 2 razy w tygodniu! W koncu pozytywna wiadomosc!

Cudnie… a dziś, kolacja urodzinowa Stephana w 2 gwiazdkach Michelin… odkrycie…

piątek, 8 marca 2013

Gdzie się rodzi nienawiść ?


 
 

 

Ta zwykła codzienna i ta popychająca do zbrodni ? Czy mózg tych co nienawidzą jest jakoś inaczej skonstruowany czy może w każdym z nas drzemie potencjał zła i nienawiści, który wyczekuje na sprzyjające okoliczności, hasło do wymarszu… by się uaktywnić ?

 

Nie znajduję odpowiedzi na te pytania… męczą mnie one bardzo, nawracają, są.

 

Wczoraj oglądałam w ramach zgłębiania konfliktów na świecie i międzynarodowych instytucji prawnych fragmenty procesów Milosevica i jego podwładnych z trybunały z Hagi. Później w nocy, praktycznie nie spałam… Nie mogłam zapomieć twarzy Jasnej, kobiety, świadka numer 45 w procesach z 2001 roku. Odpowiadała na pytania sędziów, brała udział w ekshumacjach… Od 1995 roku szuka swoich dzieci… 9 miesięcznej córki odebranej jej przez Serbów w kwietniu 1992 roku i 4,5 letniego syna. Gdy pokazywała zdjęcie synka widziałam mojego Antka : jasny blondynek, niebieskie oczy, uśmiechnięta buzia… zabity.

Jasna oporowadzała międzynarodową ekpię po miejscu kaźni, czymś w rodzaju garażu, gdzie gwałcono non stop, torturowano i w końcu zabijano kobiety i ich dzieci… w dniach, w których ja przygotowywałam się nieświadoma do matury… kilkaset kilometrów dalej na północ…

Ponad 50 tysięcy kobiet zgwałcono i torturowano… część z nich już popełniła samobójstwo… Dopiero w 2001 roku uznano GWALT za zbrodnię wojenną !!! ale do dziś panuje wokół tematu zmowa milczenia. Europa czuje się winna ? Przypomniał mi się znakomity film Angeliny Jolie z zeszłego roku «  W kraju miodu i krwi », przypomniał mi się dokument « Bosna » Bernard Henry-Lévy z 1994 roku (sic !), i film z 2010 roku poświęcony temu tematowi «  As If I am not There »  Irlandki poruszonej winną Europy…

 

I tak patrząc na twarze tych jakże nielicznych postawionych przed sądem próbowałam zrozumieć, dojrzeć wręcz w ich oczach bo zatrzymywałam obraz by się lepiej im przyjrzeć to coś, to coś co sprawia, że człowiek z pozoru normalny staje się zbrodniarzem, że zdolny jest do zabicia i zadania cierpienia drugiemu ? Jak mało z nich powiedziało NIE, NIE ZABIJE, NIE ZGWALCE… dlaczego ???

 

Czy gdybyśmy wzięli dzieci od kołyski, wychowali je dokładnie tak samo i przyuczyli do zabijania WSZYSTKIE zostały by zbrodniarzami ? Może któreś by się wyłamało ? Tylko dlaczego, jak ??? Gdzie w którym miejscu znajduje się ta granica, ten limit dla jednych ? A może istnieje on tylko dla niektórych ? Może są ludzkie stworzenia pozbawione tego czegoś w mózgu co mówi im nie zabijaj ?

Gdzie rodzi się nienawiść ? I jak ?

 

Dzisiaj Dzień Kobiet dla jednych święto dla innych wspomnienie upokorzenia… jedni i drudzy są tej samej płci… Dla ponad 50 000 zgwałconych kobiet z byłej Jugosławi sam fakt bycia kobietą oznacza już tylko cierpienie…

czwartek, 7 marca 2013

Babcia Teresa... o tych co odeszli...



Wczoraj minęło 23 lata jak od nas odeszła, w sile wieku bo miała zaledwie 63 lata. Pamiętam jak dziś ten zimny poranek 6 marca 1990, telefon od dziadka, łzy i a później ?

Później to już tylko jedna wielka czarna przepaść. Była moim wzorem… z dziadkiem Henrykiem tworzyli parę i dom, do którego gotowa byłam wracać w każdej minucie, sekundzie, w każdym dniu.

 

Ta mała dziewczynka na dziadkowych kolanach to ja, a na maminych kolanach mój brat w 1976 roku. Teresa urodziła się 7 czerwca 1927 roku w Wilnie, w mieszczańskiej rodzinie. Jej rodzice Bronisława i Adam pochodzili również z mieszczańskich rodzin. Siostry Bronisławy nosiły dośc dziwne jak na dzisiejsze czasy imiona: Tekla, Julia, Salomea i Wiktoria. Ojciec i jego bracia walczyli w Pierwszym Pułku Piechoty Legionów. Babcia Teresa miała jedynego starszego brata Czesława, który zmarł, w młodym wieku, w Wilnie na tyfus. Rodzina babci miała duży, wielopiętrowy dom na ulicy Połockiej… z tego domu został już tylko parter dzisiaj i mieści się tam schronisko młodzieżowe.

Teresa otrzymała część edukacji w rodzinnym domu, gdy wybierała się na studia wybuchła wojna… część więc z tych studiów handlowych, jak o nich mówiła skończyła zaocznie po wojnie. Pamiętam jej zdjęcie z młodzieńczych lat z dużym bo i grubym i długim jasnym warkoczem. Była piękną kobietą choć jako babcia była już nieco przy kości.

 

Jako mała dziewczynka byłam zawsze zafascynowana jej elegancją. Wszystkie ubrania szyła sobie u krawcowej na miarę… sukienek miała całą trzydrzwiową szafę, u gory w pudłach całe kolekcje kapeluszy a w szczególności turbanów – nie wiem co to za moda na turbany była. Muszę u taty poprosić kilka zdjęć w tych jej strojach. Buty zajmowały osobną szafę w tym moje ulubione pozłacane brokatem szpilki, którymi równo waliłam w parkiet całymi bożymi dniami będąc u dziadków na wakacjach! Babcia pozwalała mi w tej kwesti praktycznie na wszystko… oprócz zachowywania się jak chłopak! Czyli chodzenie po płotach i latania po podwórku... były mi zakazane. Ubrana w sukieneczki w kwiatuszki – też mi je zamawiała – kilka – u krawcowej – przechadzałam się po ogrodzie. Towarzyszyłam jej na wszytskich babskich herbatkach i podwieczorkach, codziennie też byłyśmy w kościele.

 

Chodziłam z nią nawet do fryzjerki i kosmetyczki, na manicure i pedicure, na jakieś maseczki, które jak jej kładli na twarz rodziły moje łzy bo wciąż bałam się, że wyrządzają jej krzywdę! Babcia Teresa… uwielbiała układać kwiaty w tym ikebany zawsze w domu były bukiety w każdym pomieszczeniu… uwielbiała wyszywać, przyjmować gości choć gotować nie umiała!!! Nic a nic… gotował dziadek i czasem ktoś zatrudniony jak było jakieś większe przyjęcie.

 

Była członkiem ZSL przez cały okres komunistyczny, członkiem Rady Powiatowej i Funduszu Budowy Szkół, Chóru kościelnego i dziesiątek innych ugrupowań. Pracowała jako asystenka pilskiego wojewody – kilku ich było w jej karierze… nigdy nie było jej w domu bo poruszała góry i lodowce by coś załatwić, a to komuś miejsce w przedszkolu, a to pracę… Nikt się nawet nie zdziwił, że w dniu jej pogrzebu 8 marca 1990 był pełen kościół, 6 autobusów z różnych miast Polski z delegacjami, nie wiem ile samochodów…Był tłum, chorągwie, i jakieś przemowy, których nie pamiętam…

 

23 lata i wciąż mi jej brakuje, tak bardzo, tak mocno…

Babciu Kocham Cię!

wtorek, 5 marca 2013

41 lat minęło !!!


 

 

 

Dzisiaj o 5 h rano mojemu mężowi. A nadal jest bardzo przystojnym facetem… dość szczupły, wysportowany, brunet… Co prawda jak popatrzę na zdjęcia z 1995 roku, w którym to się poznaliśmy to i on i ja wyglądaliśmy znacznie młodziej, ale cóż nie da się, pomimo różnych zabiegów, czasu zatrzymać ! Choć można się w dobrej formie przez długie, długie lata utrzymać! I o to to chyba chodzi.

 

Jesteśmy ( jak wszystko dobrze pójdzie) na półmetku naszego życia, w dobrym zdrowiu fizycznym i psychicznym. Stéph nie ma nałogów (żadnych no chyba, że weźmiemy pod uwagę zamiłowanie do wakacji i leniuchowania oraz do słodyczy), sportów uprawia kilka, szczególnie w ostatnim czasie towarzysząc Antkowi a od zawsze tennis i pingpong były jego konikami. Tego ostatniego był nawet trenerem przez kilka lat.

 

Pracuje bardzo dużo ostatnio, ma odpowiedzialne stanowisko a co się z tym wiąże dużo wyjazdów, które przyprawiają mnie czasem o kryzysy nerwowe bo wszystko ląduje na mojej głowie… Wychodzi z domu o 8h rano, wraca o 20h i śpi w domu jak nie jest w podróży.

Jaki jest? Chyba nie mnie żonę należy o to pytać bo lista moich skarg zajęła by tutaj całą stronę… ale z zewnątrz jest postrzegany jako osoba bardzo sympatyczna, lubiana, ceniona. Zazwyczaj jest uśmiechnięty w domu też… uwielbia się bawić z Antkiem i nim zajmować jak i innymi dziećmi bo w każdym parku od razu staje się animatorem zajęć dla najmłodszych… lubi dzieci. Uwielbia podróżować, odkrywać i zwiedzać… często więc wyjeżdżamy… Uwielbia moją kuchnię, szczegolnie tę słodką jej część.

 

Jego wielką pasją są ekonomia i finanse… codziennie do późna studiuje wyniki giełdowe we Francji i na świecie, zresztą tylko tego typu książki oraz prasę czyta… sam inwestuje bo ja się na tym kompletnie nie znam i robi to z korzyścią dla naszej rodziny. Za to w domu nie potrafi zrobić praktycznie NIC… spaghetti carbonara i jajka sadzone to jego repertuar… sprzątać nie trzeba bo jest przecież czysto, prasuje od niedawna sam! To mój sukces hi, hi… ale pranie rozwiesi, ubrania poskłada i mi kwiatki od czasu do czasu kupi, czasem zrobi niespodziankę.

 

Dziś wieczorem pójdziemy do naszej włoskiej ulubionej knajpki a w sobotę będziemy świętować jego urodziny w restauracji oddznaczonej przez Michelin czli jak w zeszłym roku nieco luksusowo… co Stéph bardzo, bardzo lubi… stolik zarezerwowałam już kilka tygodni temu.
Joyeux Anniversaire Stéph!
 
 

sobota, 2 marca 2013

Uparty sam w domu.


na nartach w tym roku w Masywie centralnym
 
 
Rozwój Antka czasem przyprawia mnie o dreszcze… Choć najczęściej wywołuje we mnie żal, że staje się dorosły, odpowiedzialny, dojrzały tak szybko ! Zatrzymałabym go sobie malutkiego, słodziutkiego na długo… niestety ma już 125 cm wzrostu, waży 23,200 kg, po ostatniej poniedziałkowej wizycie u pediatry, jest samodzielny, coraz bardziej samodzielny.

 

W środę zawiozłam go jak zwykle na trening tenisowy na 9h rano. Było bardzo zimno -3°C. Nawet po raz pierwszy w Bordeaux musiałam skrobać samochód i to przez kwadrans by móc w ogóle jechać! Gdy dojechaliśmy do klubu okazało się, że pomimo zimna nie przewidziano gry pod zadaszeniami w halach tylko na odkrytych kortach. Świeciło co prawda ostre słońce, ale… Antek jak to zobaczył na tablicy treningów strasznie się zdenerwował. Krzyknął, że on w takim zimnie grał nie będzie, i że wracamy do domu.

 

Sama się zdenerowałam bo miał problem z porannym wstaniem (od wczoraj ma ferie więc w końcu odpocznie), to skrobanie samochodu, jazda... i wszystko na nic? Zaczęłam go przekonywać, żeby poszedł, zobaczył, chociaż na chwilę. Béatrice też się włączyła do tych negocjacji bo jej Gabryjel już grał… Nic z tego. Przez calą godzinę, gdy piłam kawę z Béatrice Antek siedział przy nas, z odwróconą głową i na kort nawet nie wyszedł.

Nie powiem, nie byłam zadowolona…

 

Ale wracając do domu powoli docierało do mnie, że ma mój syn charakter, że powinnam ocenić to zajście z pozytywnej strony, ma silną osobowość, nie jest wpływowy, sam podejmuje decyzje i się ich  trzyma i to w tak młodym wieku…

Trener mu nawet pogratulował, że wie czego chce a czego nie… Wieczorem rozmawialiśmy o tym przy kolacji z mężem i jego reakcja była dokładnie taka sama jak trenera: jest z syna dumny! I tym lepiej bo ja też!

 

Dumni też jesteśmy z jego zachowania i odpowiedzialności w wieczór, w który zostawiliśmy go po raz pierwszy samego. Nie powiem denerwowałam się… ale tuż przed 20h gdy zadzowniłam do niego usłyszałam “ nie martw się mamo, leżę sobie w łóżku i czytam książki, wszystko w porządku”. Po powrocie okazało się, że spisał się na medal, światła pogaszone, dziecko spokojnie uśpione. Rano mówił nam, że nie widzi najmniejszego problemu by od czasu do czasu zostawać samemu, niczego się nie boi, radzi sobie z wieloma rzeczami, do sąsiadki i dziadków nawet nie zadzwonił bo nie czuł takiej potrzeby…

 

Wczoraj zakończył się drugi trymestr w szkole… rezultaty Antka same “bravo” od góry do dołu” czasem myślę jak on to robi????

 

piątek, 1 marca 2013

Kultura masowa za czy przeciw ?




 

 

Wiem temat wpisu brzmi bardzo prowokacyjnie. Niestety wzbogacona od wczoraj niezbyt pozytywnym doświadczeniem postanowiłam o nim napisać.

Z okazji Świąt Bożegonarodzenia dostaliśmy w prezencie dwa bilety na « Jezioro Łabędzie » w wykonaniu Baletu z Sankt-Pteresburga. Ofiarodawca kierował się z pewnością szlachetnymi pobudkami bo balet i mój związek z Rosją i fajne wyjście…

 

Problem w tym, że wszystko to okazało się jeśli nie jedną wielką klapą to pozostawiło po sobie gorzki smak i cień frustracji. Spektakl urządzono w hali – lodowisku miejskim. Gdy tam weszliśmy i zobaczyliśmy plastikowe krzesełka sportowe, sztucznie ustawione trybuny, zasłąniętą czarną płachtą scenę to nas z lekka zatkało. Myślałam, że przyszłam na jakiś mecz hokejowy czy inny turniej ale z pewnością nie na balet.  Moj maz wciaz powtarzal " qu'est-ce que c'est glauque!" To jest oczywiście problem miasta, że nie ma odpowiedniej Sali pomimo 5 istniejących ? Ale też problem trupy, która zgodziła się w takich warunkach występować.

 

Zrozumiałam jednak szybko, że wszystko rozbija się o kasę… Miało być wielkie widowisko a nie klasyczny spektakl. Studentki odprowadzały widzów do swych miejsc – w tym momencie daje się jej napiwek… co chwila słyszałam obrażone głosy widzów, że jak to mają jeszcze napiwek dawać? Nie wszystkich na szczęście! Obok mnie, za mną Iiprzede mną smród frytek z ketchupem i kubłów z popcornem!!! Tak, tak dobrze czytacie frytki i pop corne na klasycznym balecie…. Plastikowe opakowania pod krzesłami, "gluglu" pitej prosto z butelki wody i bzzyk komorkowego telefonu bo 3 razy prosily żeby wyłączyć ale niketórzy uznali, że wiedzą lepiej.

 

W tym koszmarze… za 80 euro 1 bilet! Bo Masówka zawsze jest wyjątkowo droga wystarczy o koncertach popowo rockowych wspomnieć, znakomici tancerze… 2 akty spektaklu cudownie zrobione w klasycznym stylu i 2 pozostałe – KOSZMAR ! Kolorowe stroje, przytupy, przyklaski…. Byle się masom podobało, bo trudno chyba, według autora spektaklu, wymagać od mas by zrozumiały subtelność baletu i historię opowiedzianą w Jeziorze…. Czajkowski musiał się wczoraj nieźle w grobie poprzewracać !

 

Starałam się nie denerwować… siedzieliśmy po lewej stronie więc pierwsze skrzypce do mnie nie docierały – taka akustyka…. Za to perkusji miałam aż nadto w uszach. W przerwach rozmowy naszych spektaklowych sąsiadów przegryzane chrupiącą bagietką z camembertem dodawały szyku : «  o widziałać jaki ten , no ten ma seks, jak widać przez te jego rajstopy, ha, ha, ha »… itd, itd… nie będę cytować bo się zdenerwuję zaraz… Jedyne co sobie przyrzekliśmy to NIGDY WIECEJ ! NIGDY WIECEJ MASOWEK ! czy to baletowych, operowych, kinowych, ubraniowych, wakacyjnych czy każdych innych… nie pasują do nas a my do nich.

Zamknęłam oczy… pierwszy raz widziałam Jezioro w operze w Poznaniu, jako dziewczyna jeszcze… było tam 9 łabędzi… później widziałam je w Operze w Bastille tam ich było 36, co mnie zaskoczyło. W Teatrze Bolszoi w Moskwie łabędzi było 48 i był to pełen uroku spektakl, wczoraj było ich 20, znakomitych tancerek…. Tylko ich talentu szkoda na taką salę i takie przyjęcie.