poniedziałek, 23 grudnia 2013

Ida Swieta// Joyeux Noël

Idą Święta…


To czas szczególny, wyjatkowy, święty…
 


W tym specjalnym czasie życzę Wam wielu spotkań…


 


Spotkania z zachwyconym wzrokiem małego dziecka


Spotkania z mądrym uśmiechem bliskiego człowieka


Spotkania z wybaczeniem


Z miłością


Z dobrocią


 


Spotkania z Tym Maleńkim a jakże Wielkim


 


Niech przyniesie radość i nadzieję na nowy 2014 ROK


Niech przyniesie POKOJ dla nas wszystkich…

niedziela, 22 grudnia 2013

Koncert, wyniki i ciekawe porównanie

Koncert, wyniki i ciekawe porównanie
Wczoraj popołudniu Antek brał udział w koncercie Bożonarodzeniowym proponowanym przez regionalne Konserwatorium muzyczne, do którego uczęszcza. Koncert odbył się w naszym kościele, w centrum Bordeaux. Biorąc pod uwagę ogromną rzadkość tego typu koncertów nad Sekwaną moja radość była wielka. Rozpoczęliśmy od próby. Kościół był pełen ludzi jak na Pasterce. Nauczyliśmy się razem śpiewać « Adeste Fideles » po łacinie z całą orkiestrą, organami i chórami konserwatorium. Był to niezwykle mocny i wzruszający moment.



Następnie nauczyliśmy się też dwóch kanonów, z których jeden, dedykowany zmarłemu tego lata uczniowi konserwatorium, był niezwykle przejmujący. Do słów poety Maurice Carême profesor Antka napisał muzykę…







« Jest w nas światło i ciemność. Jak zrozumieć, jak połączyć to światło i tę ciemność w jeden byt?”







Co mnie jednak wzruzszyło najbardziej to “Cicha noc” w wersji Alfred’a Schnittke z 1978 roku, dedykowana jego przyjacielowi… można w niej rozpoznać tę tradycyjną melodię kolędy, ale jest ona wciąż zakłócana deformacjami i bolesnymi skrzywieniami tak jakby pytała:



“Co zostało dzisiaj z tej kolędy, co zostało dzisiaj z sensu naszego istnienia?”



 



Po 2 godzinach z żalem wyszliśmy z kościoła…



Późnym popołudniem odwiedziła nas Agata z mężem, Francuzem, i z Anią. Przy świecach, ciasteczkach i kolędach… Agata zaczęła wylewać swoje żale co do Świąt we Francji, postawy jej męża, zupełnie obojętnego na ten czas, przygotowania, atmosferę… dołączyłam do niej choć nieco w innym tonie bo akurat męża wychowałam co do tego przez te wszystkie wspólnie spędzone lata…







Wieczorem, z ciekawości zaczęłam stukać w necie: Jak obchodzą Święta Polacy i jak Francuzi. I pomimo tego, że to tylko statystyka to jednak wiernie odzwierciedlająca to co czuję, czujemy…



Gdy w Polsce 98% mówi, że obchodzi Święta, tutaj 34% ich nie obchodzi wcale.



Gdy w Polsce około ( zależy jakie źródło) 78-80% mówi, że bierze w tym czasie udział w liturgiach, że śpiewa kolędy w domu… we Francji jest to 12%  i 8%.







Gdy w Polsce 66% twierdzi, że Wigilię rozpoczyna od modlitwy, lub tekstu biblijnego… u nas nie ma 1% tylko 0,9%!







Obudziłam “robala”…







Aha, o wynikach miało też być, tych antkowych bo się pierwszy trymestr roku szkolnego skończył i dziecko moje w piątek wyniki swych testów szkolnych przyniosło… I dumni jesteśmy strasznie, mocno, entuzjastycznie… bo znów ma same bardzo dobre od gory do dołu i na matematykę znów go przeniosą na rok wyżej, tym razem od 6 stycznia. Znakomicie sobie radzi pomimo wielkiej liczby zajęć dodatkowych, które ma w tygodniu, a które uwielbia i wciąż prosi o jeszcze… Jest moim skarbem, aniołem, jest najważniejszy w moim życiu!

Ps. A na zdjeciu ciasteczka Bozonarodzeniowe - Florentynki, ktorych juz nie ma... zawsze znikaja w pierwszej kolejnosci! 2 przepisy sa na moim kulinarnym blogu.

czwartek, 19 grudnia 2013

Robal


Wstrętny emigracyjny Robal… zawsze wysuwa swoje obrzydliwe czarne macki kilka dni przed Świętami. Nie, nie musi mi się śnić by przypomnieć o swojej obecności. Przez lata nauczyłam się rozpoznawać jego znaki.

 

Zakrada się powoli… Nagle zaczynam oglądać TVP Polonia… Nie mogę znieść książek w innych językach jak tylko w polskim. Nerwowym ruchem chowam te inne w szafce nocnej.

Codziennie dzwonię do Polski albo przynajmniej do osób mówiących po polsku…

Mówię TYLKO po polsku do Antosia…

Wszystkie polskie płyty jakie posiadam nagle znajdują swoje miejsca na szczycie mojej wieży CD…

Piekę po polsku, gotuję po polsku… ostatnio zrobiłam kapuśniak z kapusty polskiej marki Rolnik bo tylko taka jest u nas dostępna… kotlety schabowe, makowce, pierniki, śledzie…

 

Mówię wszem i wobec o naszych tradycjach nie kryjąc swojego zdenerwowania i niechęci do braku francuskich tradycji w tym okresie albo po prostu do braku kultury i zainteresowania Francuzów ich własnym dziedzictwem…

 

Jednym słowem staję się Inna, dziwnie Inna.

Mój mąż przez lata nauczył się identyfikować te sygnały i stara się mnie chronić w tym czasie, na tyle na ile może. Jest wyjątkowo miły i kochany, ale mi zawsze czegoś brakuje.

 

Nie jest to racjonalne. Nie potrafię do końca opisać tego słowami. Nie wiem jak to wytłumaczyć.

Tęsknię za czymś co… nie istnieje albo może istnieje tyle, że w moich wspomnieniach, myślach, emocjach.

 

Przyjazd do Polski wydawałby się rozwiązaniem… tak robi wiele moich emigracyjnych znajomych. Nie mogą znieść Świąt poza Polską czy innym rodzinnym krajem. Ja jednak już kilkakrotnie przekonałam się, że tak właściwie mało co to rozwiązuje. Nie znajduję w kraju tego czego szukam, nie znajduję tego na emigracji…

Szukam w głębi siebie i tam znajduję ukojenie… czasami

Bo robal lubi pokręcić się w moim wnętrzu.

niedziela, 15 grudnia 2013

Świąteczny spacer po Bordeaux i czekolada na gorąco za 10 euros !

 
 
 
Ta czekolada to mi ością w gardle stanęła, ale zacznijmy opowieść od początku.
 
Mąż mój ma od kilku tygodni już recepte na nowe okulary. Ale z powodu braku czasu, gdyż jak sam on twierdzi do kupna okularów potrzeba minimum dwojga, wybraliśmy się po nie dopiero wczoraj wieczorem, popołudniu właściwie. W sklepie optycznym soędziliśmy dokładnie 1 h i 20 minut ! Dobrze, że były fotele !
Wybieranie oprawek trwało i trwało. Po około 50 minutach dotarliśmy do finałowej selekcji pomiędzy dwoma modelami, jeden marki Théo, Beliga i drugi marki Burton Perreira. Stéph przymierzał i przymierzał nie mogąc się zdecydować. W końcu wybraliśmy te ostatnie ! Youppiiiii !
 
Ale później rozpoczęła się dyskusja co do szkieł a takie, a takie, najcieńsze z możliwych, z takimi a takimi zabezpieczeniami. Uff opuściliśmy optyka ! I spokojnym krokiem udaliśmy się na czekoladę na gorąco do naszej ulubionej kawiarni mieszczącej się w Grand Hotel w Bordeaux, na przeciwko Opery… Ostatnio czekolada kosztowała tam 6 euros za filiżankę więc nie prosiłam nawet o kartę. Byla pyszna jak zwykle, gesta... ale 4 euros drozsza niz miesiac temu! SKANDAL!!!
 
Ludzi było tyle wszędzie, że człowiek miał wrażenie, że całe miasto « wylęgło » na ulicę. Wszyscy z siatami, obładowani tylko my… ręce w kieszeniach…
Miasto pięknie udekorowane miejscami choć czasami jak na Marsie…  patrz te świecące kregi nad jedną z ulic – dziwoląg totalny…
Na rynku Bożonarodzeniowym jak zwykle super atmosfera, ale zdjęcia z tego rynku zamieszczałam już w zeszłym roku…
 
Dziś podwieczoek świąteczny u Klaudi, Niemki, towarzystwo middzynarodowe, kilka państw reprezentowanych… będzie pewnie super miło !
I wam miłego świątecznego dnia życzę !

Dekoracje w Grand Hotel w barze-kawiarni

Wejscie do kawiarni hotelowej

Ulica dla Marsjan!

Grand Hotel - fasada

 
Rzezba de Jaume Plensa na jednej z ulic

Samochod Gwiazdora

 
Fasada jednego z najwiekszych negocjatorow wielkich win z Bordeaux

Karuzela i rynek Bozonarodzeniowy za nia.

Choinka przy starej latarni

Skrzynka na listy do Gwiazdora! czyli we Francji Ojczulka Bozonarodzeniowego - Père Noël!

piątek, 13 grudnia 2013

To było 32 lata temu…

To było 32 lata temu…



 

 

Miałam dokładnie tyle lat ile mój synek dzisiaj – stąd ta fotka, strzelona wczoraj w jego pokoju, wieczorową porą, bez przygotowania także kolorystycznie nie najlepszej jakości, ale nie to jest najważniejsze.

Dziś, przy śniadaniu mój mąż powiedział Antkowi : « wiesz 32 lata temu jak mama miała tyle lat co ty, a była to niedziela w Polsce rozpoczął sić stan wojenny… »

Popłynęła opowieść taka zwykła, nasza, moje osobiste wspomnenia z tego dnia. Dziwny to był czas.

 

Później pomyślałam sobie jakby mój syn zareagował dzisiaj, w tym samym wieku, gdyby przed jego domem jechały kolumną czołgi ?

Antoś z uśmiechem zapytał : «  jak ty to sobie wyobrażasz mamo ? Czołgi na naszej ulicy ? »

Fakt, dzisiaj sobie tego nie wyobrażam, ba wtedy też staliśmy jak osłupiali i przez blokowe okno z naszego mieszkania na 4 piętrze gapiliśmy się na tę kolumnę. Wtedy też wydawało mi się, że to jakiś film kręcą, niemożliwe…

Włączyliśmy TV ale nie działało… zamiast teleranka na ekranie pojawił się generał w dużych okularach. Telefon nie działał i mama wkurzała się, że zadzwonić do swoich rodziców nie może… a później to już tatę zwinęli nie wiadomo gdzie i nie wracał, nie wracał…

 

Eh, inna rzeczywistość.

Wczoraj jednak przypadkiem obejrzałam krótki reportaż na TV POlonia z udziałem rodziców « Janka Wiśniewskiego », zastrzelonego w 1970 roku… tego młodego człowieka, którego zwłoki niesiono na drzwiach…

I z tego czasu to co chyba boli najbardziej i dla mnie jako obywatela i historyka jest niedopuszczalne ale jak widać możliwe, to brak jakichkolwiek konsekwencji, pociągnięcia do odpowiedzialności ludzi, którzy wydawali wtedy rozkazy, strzelali, czy w jakikolwiek inny sposób torturowali czy wyrządzali krzywdę protestującym, pokojowo protestującym.

W wielu krajach rozliczono się ( na różne sposoby) z tą haniebną przeszłością. Postawiono tysiące ludzi przed trybunałami i pociągnięto ich do odpowiedzialności. U nas ? Nic… cisza… były dyskusje, ale nic z nich nie wynika. Ból ofiar i ich bliskich pozostał i jest żywy do dzisiaj.

czwartek, 12 grudnia 2013

Karta poszanowania prywatnego życia pracowników we Francji






Została podpisana przez 16 dużych przedsiębiorstw nad Sekwaną, gdyż jesteśmy mistrzami świata w uniemożliwianiu połączenia życia zawodowego i rodzinnego w tym kraju! Karta zawiera 15 zobowiązań w tym takie np by nie organizować zebrań przed 9 h raną I po 18 h wieczorem, nie mobilizować pracowników w week-end, nie wysyłać im meili i szanowć czas niezbędny do realizacji projektów.

Wczoraj nasze media mówiły wiele na ten temat i porównywały. Gdy na przykład w Niemczech większość pracowników około 17 h opuszcza miejsca pracy u nas jest to 19h30 na prowincji i 20 albo i później w Paryżu i w regionie paryskim. Akurat tutaj przykładów wokol mnie nie brakuje… nawet mam jeden w domu wychodzi do pracy o 8h-8h30 wraca o 20h wczoraj o 22 h na przykład. Jakie życie rodzinne prowadzić? Jak ojciec ma widzieć dzieci, pomóc im np w odrabianiu lekcji?

Niemożliwe…


Moja przyjaciółka w Paryżu, chrzestna Antka ma dwójkę dzieci, ale widzą je tylko w week-endy bo wracają około 21 i on i ona po pracy do domu… godziny pracy nad Sekwaną!


To już kolejny document dotyczący tego problemu, mówi się o nim, ale czy coś się zmieni???

wtorek, 10 grudnia 2013

Invictus - dla tych, ktorym ciezko i zle... dodaje odwagi!



Który pozwolił Mandeli przetrwać 27 lat w więzieniu… jedna z jego inspiracji… deydykuję ci go w nadziei, że ci Pomoże, doda sił…

 

Z głębi nocy wokół mnie

Z otchłani czarnej niczym piekło

Wszelkim bogom dzięki ślę

Za moją duszę nieulękłą

 

W potrzasku losu mego tkwię

Nie żaląc się płaczliwym głosem

Pod pałką co mą skórę tnie

Skrwawioną głowę hardo wznoszę

 

Za dolinami gniewu, łez

Majaczy przerażenie cieniem

Lecz groźby przyszłych dni

Witam i nie przywitam drżeniem

 

I co mi tam najwęższa z bram

I jaką karą chcą mnie skruszyć

Gdy panem doli mej ja sam

I sam sternikiem mojej duszy

 

Tłumaczenie Wiktor Wrzos, Wiliam Ernest Henley, koniec XIX wieku

 

Ja sama, często powtarzam sobie po francusku:

“Je rends grâce aux dieux quels qu’ils soient

Pour mon âme invincible et fière…

Je suis le maître de mon destin

Je suis le capitaine de mon âme ».

 

 

niedziela, 8 grudnia 2013

Zenada... o Nelsonie Mandeli

Przeczytałam tekst pana Terlikowskiego a portalu fronda i nieco mnie zmroziło ale by coś na ten temat napisać trzeba było sprawę nieco przemyśleć.



I tak pan Tomasz Terlikowski pisze na owym portalu, że za Mandelę to się modlić trzeba a nie wynosić go na ołtarze bo za jego rządów czarni napadali na białych, gwałcili białe kobiety i jeszcze ustawę aborcyjną przegłosowali a co za tym idzie 90 tysięcy płodów ginie w RPA każdego roku, we Francji ponad 200 000 a biali ustawę przegłosowali sic!



Są to jedyne dwa argumenty pana Terlikowskiego  stanowiące o tym, że Mandela “Aniołem” nie jest.



Pierwsze co mi się nasunęło to myśl czy aby pan Terlikowski Bogiem nie jest? Bo skoro osądza a mówi o sobie katolik a w Biblii napisano, “ nie sądź bo sam będziesz osądzony” to albo ma kłopot z lekturą wiary, którą wyznaje albo rzeczywiście Bogiem się czuje?







W jednym tylko z panem Terlikowskim się zgadzam: Mandela aniołem nie był! Ale czy nie jest? Tego już nie jestem pewna bo skoro umarł to może już jest?



Nie był, gdyż jako człowiek nienawidził, ba nawet bił się w imię swoich racji, i bił swoją pierwszą żonę jak niejednokrotnie przyznał i pewnie jeszcze wiele innych grzechów popełnił.







Tylko czy można zredukować osobę, życie, pracę Mandeli do tego co wyżej, do bojówek jego współobywateli, które gwałciły i zabijały, do ustaw choćby nawet tej dotyczącej aborcji? A gdzie chociażby jedno zdanie o Komisji “Prawda i pogodzenie”? Gdzie słowo o jego wielkiej przyjaźni z arcybiskupem Desmond Tutu? Gdzie zdania o jego związkach z głowami naszego kościoła, katolickiego, a Terlikowski podobno do niego należy? Myślę o Janie Pawle II i o Benedykcie XVI?



Nie ma… Tekst pana Terlikowskiego tak naprawdę nie mówi NIC o Mandeli, za to mówi o jakiś bliżej niezidentyfikowanych osobnikach, którzy w jakiś bliżej niezydentyfikowany sposób byli z Mandelą związani ( żadnego dowodu jednak nie ma w tekście na to!) I którzy zła wiele wyrządzili. Żadne inne słowo nie przychodzi mi do głowy jak po prostu Żenada, merytoryczna, duchowa, ludzka po prostu…



Cały świat doceniał i docenia to co zrobił Mandela, jego odwagę, jego siłę, ducha, pan Terlikowski raczej doceniony za artykuł o Mandeli nie będzie. Więc może to jakiś wyraz frustracji? Nie wiem…











Osobiście jestem poruszona i wzruszona. Mandela jest i był i pozostanie jak dla mnie autorytetem, nie, nie Świętym, a człowiekiem, który potrafił wznieść człowieczeństwo na zupełnie inny, wyższy wymiar, który potrafił odrzucić to co w nas najniższe i najpodlejsze – RASIZM w jakiejkolwiek formie…







Wszystkie moje lekcje, w piątek rozpoczęłam od przeczytania, dość długiego, dialogu, z 1998 roku, pomiędzy Mandelą a Clintonem o nienawiści i o przebaczeniu. Czytałam około 10 minut. W każdej z klas, nawet tej najtrudniejszej, zapanowała “grobowa” cisza. Kilka uczennic ocierało łzy… Na tablicy napisałam Nelosn Mandela 1918-2013… zapisali to w zeszytach, świadomi tego, że biorą udział w historycznym wydarzeniu. Bo historia to nie tylko to co było i to co można znaleźć w archiwach, histoira czasu teraźniejszego jest dziś dziedziną wiedzy skupiającą wielu badaczy… I warto rozpoznawać momenty ważne, znaczące dla nas wszystkich.



Jednakże ludzi pokroju pana Terlikowskiego i u nas nie brakuje… gdy spytałam koleżankę po fachu czy mówiła o Mandeli na swoich lekcjach ta popatrzyła na mnie i wypaliła “ Jak mi Ministerstwo edukacji powie, że mam mówić to powiem, jak narazie nic nie powiedziało”. I tutaj też no comment…

czwartek, 5 grudnia 2013

Jak to z tą wiarą w Mikołaja jest ?


Jak to z tą wiarą w Mikołaja jest ?
 
 

Czy to Gwiazdora czy jak we Francji Ojczulka Bożonarodzeniowego? Jutro już Świętego Mikołaja… Mój syn, twardo wierzy, że Mikołaj, tej nocy, do niego przyjdzie. Nie ma co do tego najmniejszej wątpliwości. Jednakże sprawa z Ojczulkiem ma się już inaczej.

W szkole, na sportach, na muzyce, koledzy mówią, że to rodzice, ale tak do końca to nie wiadomo! Antek pytał już nas od zeszłego roku jak to naprawdę jest, ale za każdym razem odsyłamy go do jego wiary, do tego co czuje, by powiedział jak on myśli, uważa, jakie ma wątpliwości. I niezmiennie kończyło się i kończy się na tym, że Ojczulek jednak musi istnieć. Wiele argumentów za jego istnieniem przemawia!

W ostatni wtorek byłam z Antkiem w sklepie muzycznym po sprzęt, nuty, jakiś zeszyt do muzyki. Przy okazji kupiłam duże cymbałki a raczej carillon. Ze zdzwieniem mój syn pyta dlaczego to kupuję, przecież on ma już ten instrument. Wytłumaczyłam mu, że to na Boże Narodzenie dla jego młodszej kuzynki. Uważnie obserwowałam jego reakcję.

Nawet się nie zająknął tylko stwierdził: “tak, tego typu prezenty muszą kupić rodzice bo krasnoludki czyli lutins po francusku nie potrafią zrobić instrumentów, robią tylko zabawki”.

 

Wiara w Ojczulka jak widać nietknięta.

 Myślę sobie jak długo jeszcze? Większość kolegów Antosia już raczej nie wierzy. Jego kuzynki w Polsce wierzyły dość długo z tego co rodzina mówiła, do prawie 10 lat… mój chrześniak tutaj, 10 latek nie wierzy już od 3 lat…

Co dziecko to chyba inny model tej wiary…

 

Wczoraj, przy kolacji, Antoś, mówi do nas: napisałem list do Ojczulka, w nim lista prezentów, jest ich 7 w tym roku i trzeba go koniecznie jutro wysłać bo inaczej nie dojdzie na czas”. Mój mąż wziął list, pięknie wykaligrafowany, ozdobiony, z podziękowaniami, włożył do koperty, i dziś rano wysłał, gdyż poczta francuska na każdy taki list w imieniu Ojczulka odpowiada, więc za kilka dni przyjdzie odpowiedź…

 

Totalnym zaskoczeniem jednak był sam moment zasypiania. Antoś wtulił się we mnie i wyszeptał: “ Maman, ja myślę, że to jednak nie Ojczulek, ale skoro wy mówicie wciąż tylko o Ojczulku to nie chcę wam robić przykrości, dla was też zamówiłem prezenty tylko nic wam nie powiedzialem”…

 

 

Ps/ Na zdjęciu wczoraj przyszły moje pierwsze zamówione prezenty z Bazarchic, takie drobiazgi do aromatherapy marki Parks London… cudownie pachną… napawam się!

 

środa, 4 grudnia 2013

W tenisowym klubie Antka – fotoreportaż

W tenisowym klubie Antka – fotoreportaż

 

 

 

Od zeszłego roku już Antoś i mój mąż grają w tenisa w Villa Primrose. Jest to jeden z najstarszych klubów we Francji i najstarszy w Bordeaux. Założony jeszcze w XIX wieku, klub ten posiada dwie sekcje sportowe: tenisową i hokeja na trawie. Obie cieszą się ogromnym powodzeniem i mają dobre wyniki na narodowej arenie. Wymiana międzynarodowa sekcji zajmuje ważną część ich działalności i to od dawna – jak można zobaczyć na zdjęciu z 1946 roku, turnieje, spotkania, wszystko to odbywa się w klubie, na miejscu.

 

Ale klub to nie tylko miejsce sportowych spotkań, to też Club House z jego restauracją i barem, pomieszczeniami w tym “salonami” w angielskim stylu, salą do brydża, siłownią, salą gier dla dzieci, biurami… to miejsce szczególne, gdzie spotykamy się w tygodniu, ja przez 2 h w środy a mój mąż w soboty I w niedziele oraz na wieczorach z szefostwem klubu, sponsorami… I gdy o Villę Primrose chodzi są to w dużej mierze właściciele winnic i okolicznych zamków – stąd tyle wina i szampanów w klubie. To cała społeczność skupiona w klubie, około 1600 osób plus dzieci, która częściowo się zna, wyznaje podobne wartości i je dzieli. Podobnie jest w naszym klubie golfowym ale o nim innym razem.


Korty odkryte, sa tez zakryte...

restauracja klubowa w Club House

I sporo wina... ustawionego na beczkach po winie

jeden z salonow klubowych... skorzane kanapy i fotele, kominki i stoly

Sciana ze zdjeciami szefow klubu.... zdjecia z XIX wieku u gory

schody prowadzace na drugie pietro i zdjecia...

Plakaty wielkich, ktorzy grali w klubie...


Zdjecie ekipy hokeja, hinduskiej ekipy, ktora goscila w klubie w 1946 roku.

Tablica rezerwacyjna kortow i wina sponsorow...

wtorek, 3 grudnia 2013

Trafne ? Czyli kilka myśli o Historii narodowej.

« Nikt dziś nie zabrania młodym ludziom noszenia koszulek z symbolem sierpa i młota. Można publicznie głosić, że komunizm był wspaniałym eksperymentem, który się nie powiódł. Spróbujcie to samo powiedzieć o nazizmie, spróbujcie ubrać koszulkę ze swastyką.To głębokie zaburzenie tolerancji wobec obu reżimów totalitarnych. »

Roger Moorhouse (profesor University of London)



“Pamięć narodowa nie jest historią. Historycy często skazani są na niszczenie pamięci narodu, zaś jej twórcy nierzadko niszczą historię. Pamięć jest trucizną. Trzeba ją chować przed nieodpowiedzialnymi politykami.”

Jarosław Hrycak ( professor historii na Uniwersycie Lwowskim I na Europejskim uniwersytecie w Budapeszcie)



“Historia narodowa może dać znakomity opis dziejów, ale bez wyjścia poza kontekst narodowy nie jest zdolna tłumaczyć wydarzeń historycznych”

Timothy Snyder ( historyk na Yale University)



Wszyscy trzej są specjalistami Historii Polski i szerzej Europy centralnej.



Z wszystkimi, przyznam, osobiście się zgadzam. Trójka tych historyków jak i wielu innych wystąpiło na festiwalu wrocławskim “Anamneses” w 2012 roku, w maju. Reportaż z tego festiwalu przeczytałam w “Tygodniku powszechnym” i te refleksje bardzo mnie zainteresowały jako historyka. Jednakże słabo znam teren polskiej myśli historycznej, tyle co z lektru i z opowieści historyka, kuzyna, pracującego w PAN-ie. Znam jednak dobrze teren francuski.

Zupełnie zgadzam się z myślą, że by dowiedzieć się czegoś o sobie najlepiej zacząć od rozmowy z przyjaciółmi. I ta refleksja znakomicie sprawdza się w historii, stąd moje zajęcie się sie profesjonalne Rosją a szczególnie prawosławiem rosyjskim i problemem tożsamości narodowej w tym kraju. W ten sposób docieramy do sedna myśli historycznej czyli uchwycenia różnicy pomiędzy opisem a wyjaśnieniem. Historyk szuka obu a przede wszytskim tego drugiego.

“Dlaczego byliśmy prześladowcami? Dlaczego przyglądaliśmy się, nic nie robiąc?”…

Jako nauka, stan wiedzy, jej miejsce w Polsce i miejsce polskiej historii w świecie?

Gdzie w naszym kraju nowe szkoły historycznego myślenia? Gdzie książka historyczna polskiego autora napisana w ciągu ostatnich dwóch dekad – która na moment choćby zawładnęła wyobraźnią publiki w Niemczech, Anglii czy USA? Bo odwrotnych przykładów jest aż nadto…

niedziela, 1 grudnia 2013

Pierwszy dzień Adwentu

Pierwszy dzień Adwentu


1 grudzień i poranek adwentowy. Antoś z radością odkrył swoje adwentowe kalendarze, w tym roku wyłącznie czekoladowe. Wczoraj wieszaliśmy je na drzwiach. Udekorowaliśmy też drzwi koronami i zrobiliśmy nasz tego roczny wieniec adwentowy. Za chwilę, jak się zacznie robić ciemno czyli około 18H zapalimy pierwszą świecę… choć Antek zapaliłby i już teraz skoro w kościele zapalaliśmy o 10h30… ale… jak narazie trzeba ćwiczyć cierpliwość.
 

 


 

 

Nie mamy jeszcze ciasteczek adwentowych… będę je robić od przyszłego tygodnia jakies 4 maksymalnie 5 gatunków, gdyż czasu wciąż brak.

Na dzisiejszej mszy rodzin, czyli tej dla dzieci, jest u nas tylko jedna taka w miesiącu, chłopak o imieniu Pierre czyli Piotr lat 8, mówił wszystkim dzieciom i rodzicom, przed całą parafią : dlaczego prosi kościół o chrzest…

Był to niesamowity moment, pełen wzruszenia… bo prostymi, dziecinnymi słowami, Piotr mówił o swoim spotkaniu z Jezusem, o tym, że chce poznać więcej, głębiej. Nawet w ławkach dzieci zaległa cisza…

Dla mojego Antka było to ogromne przeżycie i do teraz o tym dyskutujemy.

 

Bardzo lubię ten czas, czas oczekiwania, radosnego, na Boże Narodzenie. Uwielbiam Boże Narodzenie choć nie zawsze jest mi tutaj, na obczyźnie łatwo w te dni, ale pomimo wszystko lubię ten nastrój, tę radość, to oczekiwanie i nawet brak czasu…

Wczoraj zamówiłam wszytskie prezenty na Internecie… teraz czekam na dostawy… choinka przyjedzie w piątek, 6 grudnia, jak co roku, jest już zamówiona w Ikea, tak by można ją było oddać po Świętach…

Pozdrawiam adwentowow i świątecznie już !

sobota, 30 listopada 2013

Obrażanie nauczyciela, rzucanie stołami and co.


 


W ubiegły piątek, dnia 22 listopada na jednej z lekcji z najtrudniejszą klasą padłam ofiarą dwóch uczniów – patrz wpis « Zsodomizowany ».  Lekcja zaczęła się normalnie, wręcz dobrze jak na tę klasę. Oddałam im sprawdziany, dobrze ściągali więc mieli dobre oceny. Rozpoczęłam nowy dział w geografii i temat « Zdefiniować granice Europy ». Rozdałam kserokopie materiałów, które dla nich przygotowałam, dokumentów geograficznych wyciągniętych z różnych książek. Następnie puściłam im film wideo, który znalazłam i nagrałam na klucz USB z kolekcji « Le dessous des cartes » dość naukowe podejście. Gdy dziennikarz w filmie poruszył kwestię wejścia Turcji do UE i problem religii 97% Turków są muzułmanami... Troje uczniów w klasie, rodem z Magrebu ,zaczęło podnosić krzyk, wrzask, że to jest :

« Rasistowski program i oni nie będą tego oglądać » Próbowałam opanować, ale się nie dało… programu już nie było słychać. Powiedziałam więc tym uczniom, że ich zachowanie jest niedopuszczalne i że mają każdy 2 godziny dodatkowej pracy w środę popołudniu za karę. Jeden z nich zerwał się z krzesła, chwycił je i rzucił w moją stronę. Jednocześnie kierował się do wyjścia przewracając stoły na swej drodze i rzucając krzesłami. Reszta uczniów pochowała się pod ławki. Na całe szczęście nikomu nic się nie stało.

Uczeń wyszedł i zaczęliśmy sprzątać. Korzystając z ogólnego zamieszania dwóch chłopaków zamiast nam pomagać zaczęło tańczyć na środku klasy. Zwróciłam im uwagę, wyśmiali mnie, powiedziałam, że też mają dwie godziny dodatkowej pracy za takie zachowanie, za karę… Jeden z nich podszedł i zaczął mnie błagać bym ich nie karała. Powiedziałam krótko i stanowczo, że nie jest to możliwe, że byli uprzedzeni setki razy ale najwidoczniej nie rozumieją…

Wtedy jeden z nich wyzwał mnie od zsodomizowanych błaznów, bufonów i od kurew… Wybiegli z klasy.. w tym momencie kolega po fachu z sali obok wkroczył do mojej klasy… wezwał komórką pomoc, dyrekcję szkoły oraz panią pedagog. Zaczęło się pisanie raportu, dochodzenie, tłumaczenie.

Zajście to  nosi ogólną nazwę : Outrage au professeur dans l’exercice de ses fonctions czyli Znieważenie profesora podczas wykonywania jego czynności służbowych – tłumaczę na żywo i na szybko, więc ogólnie tylko

2. Zajście to podlega dwum artykułom prawnym : Artkuł 21/345 Kodu edukacji narodowej oraz Artykuł 433-5 Kodu penalnego.

3. Mam więc prawo za proferowane obelgi, uszkodzenia mienia szkoły złożyć sprawę do sądu.

Code pénal. Il est défini ainsi dans l’article 433-5 : « Constituent un outrage puni de 7 500 Euros d'amende les paroles, gestes ou menaces, les écrits ou images de toute nature non rendus publics ou l'envoi d'objets quelconques adressés à une personne chargée d'une mission de service public, dans l'exercice ou à l'occasion de l'exercice de sa mission, et de nature à porter atteinte à sa dignité ou au respect dû à la fonction dont elle est investie. Lorsqu'il est adressé à une personne dépositaire de l'autorité publique, l'outrage est puni de six mois d'emprisonnement et de 7 500 Euros d'amende. Lorsqu'il est commis en réunion, l'outrage prévu au premier alinéa est puni de six mois d'emprisonnement et de 7 500 Euros d'amende, et l'outrage prévu au deuxième alinéa est puni d'un an d'emprisonnement et de 15 000 Euros d'amende. » Porter atteinte à tout citoyen, qui plus est investi d’une mission de service public, relève donc de l’outrage. Textes de loi : Loi sur la liberté de la presse du 29 juillet 1881 Article 433-5 du Code pénal

 

Sprawy do sądu nie złożyłam. Złożyłam raport i w nim zaproponowałam sankcje karne dla uczniów. W ubiegły poniedziałek rodzice delikwentów zostali wraz z dziećmi postawieni przed Komisją dyscyplinarną liceum, o godzinie 12 w południe… sprawa więc poszła bardzo szybko do przodu. Jeden się przyznał, dwóch się wyparło ale gospodarz klasy potwierdził zajście.

Oprócz zaproponowanych przeze mnie kar: w tym dla tego, który wyzywał 14 obowązkowych dni  pracy w stowarzyszeniu opiekującym się młodymi inwalidami podczas wakacji świątecznych Bożonarodzeniowych, przeprosin na piśmie od rodziców i ustnych od ucznia, dodatkowej pracy szkolnej… administracja liceum zadecydowała jeszcze dodatkowo 3 dniowe wykluczenie delikwantów z liceum z obowiązkiem uzupełnienia wszystkich lekcji.

W tym tygodniu tych uczniów jeszcze nie widziałam wrócą w poniedziałek na lekcje o ile przeproszą i oni i rodzice w przeciwnym wypadku muszę ich znowu wykluczyć z lekcji.

 

Okropne to było dla mnie przeżycie, niesamowite ilości stresu, pracy z raportami, z zadawniem im  pracy…  momentami miałam wrażenie, że sama siebie ukarałam?! Ale myślę, że nie miałam innego wyjścia. W przeciwnym wypadku mój autorytet w tej klasie ległby w gruzach i nie dało by się już nic zrobić do czerwca… dopiero miałabym piekło. Teraz, jak narazie trzymam się sztywno, jak żandarm, wewnętrznego regulaminu liceum. Sankcje sypią się jak płatki śniegu ale nic nie mogę popuścić bo mi wejdą na głowę i zapłacę za to zdrowiem a tego sobie nie życzę. Napędziłam im strachu przez cały tydzień I tym lepiej bo wczoraj w końcu dało się w tej klasie pracować po raz pierwszy od września!

Widocznie ten typ młodzieży innego języka jak ten nie rozumie… a chciałam być miła, dobra I tolerancyjna to mi się dostało… teraz jestem surowa, nie uśmiechnięta, przestrzegająca reguł i  regulaminów… jest lepiej.

 

piątek, 29 listopada 2013

Przyszła szkoła Antosia


 

 

 

Byliśmy wczoraj umówieni na wizytę i rozmowę z dyrektorem szkoły Sainte Marie Grand Lebrun w naszym mieście.

Od ponad roku staraliśmy się by przyjęto naszego syna do tej, jednej z najlepszych szkół w Bordeaux. Udało się. Od przyszłego roku czyli od września, Antek pójdzie do CM1 czyli Cours moyen 1 odpowiednik polskiej 4 klasy podstawowej.

Szkoła ta, katolicka, ale na kontrakcie z państwem ma sekcje od przedszkola szkolnego do liceum oraz klasy Prépa czyli specjalne klasy pomaturalne przygotowujące do tzw : Grandes Ecoles czyli Wielkich szkół, mających egzaminy wstępne i będących we Francji przyczółkiem dla elit tego kraju.

Wybraliśmy tę szkołę z wielu względów. Po pierwsze katolicyzm. Jesteśmy wierzący i chcemy by Antek wzrastał i był wychowywany zgodnie z wyznawanymi przez nas wartościami – we Francji laicyzacja społczeństwa jest daleko posuniętym procesem więc nawet dobra szkoła publiczna, w której jest teraz, nie zapewni tego typu edukacji.

Po drugie poziom nauczania… 100% zdanych matur, klasy Prépa.

Po trzecie – ciąg logiczny od przedszkola do post-matury w jednym miejscu, w tym samym duchu.

Po czwarte ze względu na dobór uczniów  w szkole… z tzw : dobrych rodzin… oczywiście i w dobrych rodzinach bywa różnie ale nie chcę by moje dziecko chodziło do szkoły z tą młodzieżą, którą zajmuję się na przykład ja… wśród wulgaryzmów, przemocy, rzucania krzesłami i ogólnej mierności intelektualnej. Kryje się też za tym pewien podstawowy fakt… od małego Antek będzie wyrabiał swoje relacje społeczne z ludźmi, w większości, interesującymi, mającymi szanse na studia wyższe a tym samym na dobrą pracę w życiu dorosłym. Jako emigrantka nie mam tutaj znajomości żadnych by mu te relacje zapewnić, mój mąż pochodzi z bardzo skromnej pod tym względem rodziny… musimy więc zadbać o to my, już od najmłodszych jego lat.

 

Jeszcze kilka lat temu nie pomyślałabym o tym. Jednakże widząc tutejszy model życia, poznając ten model np w Australii u mojego kuzyna, który całą swoją pensję wydał na edukację dzieci w dobrych szkołach a domostwa się nie dorobił i patrząc gdzie te dzieci są teraz pod względem profesjonalnym… stwierdzam, że warto.

 

Koszt uczęszczania do takiej szkoły nie jest dużo wyższy niż koszt szkoły publicznej… po kalkulacjach myślę, że zamknie się w jakiś 3 000 euro rocznie… nie jest to La Rosière w Szwajcari… na nią nas nie stać ! Robimy więc co możemy by zapewnić dziecku możliwie najlepszą edukację i zwiększyć jego szanse na dobry start w życiu dorosłym.

 

Dyrektor okazał się ogromnie miłym człowiekiem. Zaskoczył nas niezwykle pozytywnie tym, że wypytał o charakter Antka, zainteresowania, sposób pracy… bo uważa, że jest to wyjątkowo ważne przy dobrze klasy i wychowawcy dla dziecka ! sic ! Zreszta spotkanie dyrektor, nauczyciele, dzieci i rodzice odbedzie sie juz w czerwcu.

W publicznej szkole jest przydzielony do klasy, nikt o nic nie pyta i ma się dostosować ! Podstawowa różnica ! Poczuliśmy się, w końcu, jak rodzice, człowieka, który jest ważny. Jego predyspozycje, charakter są brane pod uwagę już na wstępie…

 

Szkoła proponuje poza podstawowym nauczaniem dokładnie takim samym jak w szkole publicznej choć dyrektor wyznał, że wykraczają poza program, gdyż mają zdolne dzieci, wiele zajęć. Na 5 hektarach znajduje się tutaj kaplica, kilka obiektów sportowych w tym sala do szermierki i dojo do judo, teren tenisowy, biblioteki, prawdziwa sala teatralna… dzieci mają 2 h teatru w tygodniu z profesjonalnym aktorem ! Przygotowują sztukę na maj…
Ucza sie angielskiego, hiszpanskiego, rosyjskiego a przede wszystkim chinskiego.

Proponowany jest też wysokiej klasy bo znany w całej Francji chór – Les Petits chanteurs de Bordeaux coś w rodzaju naszego Stuligrosza. Chór ten jezdzi po całym Świecie. W zeszłym roku byli w Brazyli.

Każda klasa wyjeżdża na tydzień, raz w roku poza Francję do krajów europejskich. Wyjeżdżają też na narty w wakacje lutowe, do Bretanii wiosną… jest mnóstwo ciekawych projektów.

Na koniec dowiedzieliśmy się i odczuliśmy ulgę, że szkoły katolickie nie przejdą na 4 i pół dniowy system tygodniowy od przyszłego roku… jest to reforma obowiązująca szkoły publiczne we Francji od września 2014… Sroda staje się dniem nauki do 11h30… w tej szkole zachowują normalny, stary rytm z wolną środą… i tym lepiej !

Jednym słowem… jesteśmy bardzo zadowoleni…
 

środa, 27 listopada 2013

Dlaczego na wywiadówkę przychodzą TYLKO rodzice najlepszych uczniów ?

 

 

 

Takie pytanie zadałam mojej « szefowej » zwanej po francusku « tutrice » po zebraniu rodziców kończącym 1 trymestr nauki… zebranie dotyczyło 3 klas liceum, które w tym roku zdają maturę z francuskiego a w przyszłym resztę przedmiotów maturalnych.

 

Fakt pierwszy… z każdej klasy pojawiło się 2 do 4 rodziców czyli na średnio 26-28 dzieci w klasie, 2 bądź 4 była reprezentowana przez rodzica.

Fakt drugi… byli to rodzice dzieci, które mają średnią powyżej 14 punktów na 20…

Fakt trzeci… rodzice dzieci, które mają problemy, złe oceny na wywiadówkę nie przyszli.

 

Nie pierwszy to raz, jest tak zawsze. Co 3 miesiące historia się powtarza.

Czy należy wobec tego wysnuć wniosek, że dzieci, które otrzymują w domu odpowiednie wychowanie, i którymi rodzice się po prostu interesują jakby w ciągu logicznym dobrze w szkole pracują?

Czy można powiedzieć, że uczniowie, którzy mają poważne problemy z nauką i z dyscypliną mają je dlatego, że rodzice się nimi nie interesują? Nie poświęcają im zbyt wiele czasu, olewają by powiedzieć brzydko i dosadnie? Czy to może wina nauczycieli, że dzieci te mają złe wyniki bo nauczyciele źle uczą? Albo mają złe wyniki bo nauczyciele nie mają pedagogicznego podejścia, powołania, kompetencji?

 

 

Nie wiem jak w Polsce, ale we Francji Logika ta potwierdza się co trymestr choć bardzo bym chciała, ja osobiście i wielu moich kolegów być choć raz mile zaskoczonym… ujrzeć troskę rodzica dziecka trudnego…

Jak narazie nic z tego…

Najbardziej jednak uderzyło mnie to, że z klasy mega trudnej, z wielkimi problemami… patrz wpis “Zsodomizowany”, którego ciąg dalszy niebawem nastąpi, przyszła 1 mama!!!! Jedna, jedyna mama, najlepszego ucznia, który ma 18 punktów na 20. Rodzice dzieci obrażających nauczycieli, rzucających stołami na zebraniu się nie pojawili. Rodzicie dzieci, które mają 5 punktów na 20 również…

Jak jest w waszych krajach?

piątek, 22 listopada 2013

Zsodomizowany...

No wlasnie co? kto? Dzis po lekcji z trudna klasa... bo do pracy poszlam choc ledwie nogami powlocze i mam zwolnienie... uslyszalam od jednego ucznia, ze jestem "bouffonne enculée" a to oznacza bufona, komedianta, blazna zsodomizowanego...



O co poszlo? Poszlo o to, ze wypelnilam dokument "skazujacy" go na 2 h dodatkowej pracy za krzyczenie w klasie, chodzenie po niej i za niepracowanie... kilku delikwentow dostalo takie same kary za to samo. Pomimo Karty wspolzycia w klasie napisanej wspolnie, podpisanej przez uczniow, rodzicow, dyrektora, nauczyciele... klasa zachowuje sie wlasciwie nadal tak samo a moze i gorzej sadzac po dzisiejszej wpadce.



Wlasciwie to zaczelo sie od wczoraj... bo nauczycielka hiszpanskiego - dowiedzialam sie o tym dzisiaj, zostala na pismie (sic!) potraktowana przez rodzicow jednego ucznia "psychopatka, bipolarna, rasistka". Papier zawisl zkserowany w pokoju nauczycielskim... dzisiaj.



Ja dzisiaj od jednego ukaranego uslyszalam co wyzej...



Wezwalam dyrektora szkoly, pania pedgagog... i poniewaz nie mam co robic to wlasnie spedzilam 2 godziny na pisaniu raportu zajscia i ustalaniu kar...



Na 12 roznych klas jest ta, jedna, jedyna...



buuuuuu...



nie zawsze widac jest latwo i pozytywnie.

środa, 20 listopada 2013

Céline Dion


Każdy z nas, na różnych etapach swojego życia, miał czy ma różnych idoli, albo poważniej, docenia pewne autorytety z najróżniejszych dziedzin. Nigdy nie kryłam się z moimi… byli nimi rodzice, dziadkowie, Jan Paweł II, na początku liceum Stachura cyz Pink Floyd szczególnie ich album « The Wall », byli różni pisarze, dziennikarze w tym ukochana Anna Politkowska, filozofowie… ale też piosenkarze czy piosenkarki w tym jakże dzielonym przez wszystkich rozdziale życia, którym jest muzyka.

 

Od dawna, dość dawna słucham i wciąż zachwycam się od nowa, każdym nowym albumem Céline Dion. Niektórzy z was może uśmiechną się pod nosem bo taka popularna piosenkarka i to co śpiewa jest takie « pop »… Ja jednak ją podziwiam. A podziwiam za wiele rzeczy… przede wszystkim za Ogromny talent, za głos, wyjątkowy, za sposób w jaki prowadzi swoją karierę, za to jaką jest Mama i kobietą też. Nie szuka skandali, nie rozwodzi się co roku, nie ćpa… ma wartości, o których nieustannie mówi czy to na koncertach czy w programach telewizyjnych, a które są też moimi wartościami.

Urodziła się jako 14-ste dziecko w biednej, kanadyjskiej rodzinie… Wychowana jako niemowlę w szufladzie komody, gdyż nie miała łóżeczka, nosząca ubrania po 13-ciorgu starszych , niezbyt ładna, zakompleksiona, zła uczennica… Miała i ma talent! Jej mama Teresa i starszy brat uparli się, że ten talent trzeba pokazać światu, wysłali dziesiątki, domowym sumptem nagranych, kaset, molestowali telefonami wielkich impresario aż znalazł się ten, dzisiejszy mąż Céline, który postanowił ją wylansować… Dom swój w zastaw hipoteczny zastawił… I tak to się zaczęło. Céline miała 14 lat… Mało, jak na światową karierę.

Powoli, krok po kroku, płyta za płytą… wygrana w Eurowizji w 1988, Igrzyska w Atlancie, kilka filmów Disney’a… coś zaczęło się ruszać, aż do pamiętnego albumu “D’eux”, po francusku JJ Goldman’a w 1995 roku… wybuch…

 

Na jej piosence “Pour que tu m’aimes encore”… poznałam mojego męża, to był nasz pierwszy taniec… Ryczałam jak bóbr przy «  La mémoire d’Abraham »… Uwielbiam « All by myself » i «  I’m alive’… Z ostatniego albumu śpiewamy wciąż w domu «  Parler à mon père » - płaczę przy tym regularnie i « Petits pas de Léa ».

Gdy byłam w ciąży słuchałam jej kołysanke w tym «  Je lui dirai »…. Ulubiona piosenka z posłaniem !  W okresie Bożego narodzenia słuchamy piosenek świątecznych w jej wykonaniu…

Jej słowem Céline żyje z nami, towarzyszy nam w domu, w aucie, w drodze do pracy, na sport…

 

Kuzyn mojego męża Jacques Veneruso jest autorem wielu jej piosenek w tym «  Parler à mon père » czy « Sous le vent »…  Tego lata będziemy w Las Vegas i pdziemy na jej spektakl do Cesar Palace… nie mogę się doczekać…

wtorek, 19 listopada 2013

Problemy ze zdrowiem


 

 

Nie wiem czy to 40-stka czy to co to… ale czuję się fatalnie. Zaczęło się w niedzielę wieczorem, nagle… powtórka z rozrywki, bo już raz ten ból przerabiałam, tego lata w Polsce. Też przyszedł nagle, też wieczorem i trzymał długą część nocy. Dwa dni temu zaczął się około 17h, skończył ostre natarcie około 2 h nad ranem. Fale spasmów przypływały i odpływały. Przyjechał lekarz z pogotowia późnym wieczorem, dał mi zastrzyk rozkurczowo-przeciwbólowy. Ale do dzisiaj nie czuję się dobrze. Mam szereg badań do zrobienia: dziś krew i inne podstawowe, jutro USG jamy brzusznej całej, a w czwartek rano gastroskopia…

Podejrzenie padło na wrzody żołądka choć jam am cały czas nadzieję że to jakaś większa niestrawność…

Zobaczymy… czuję się jednak źle i zwolniłam życiowe tempo.

niedziela, 17 listopada 2013

Moi teściowie i 3- miesięczne niemowlę.

Moi teściowie i 3- miesięczne niemowlę.


 

 

Zadzwoniliśmy dzisiaj do nich po obiedzie… przyznam, że trochę z niepokojem bo wiemy, że od poniedziałku 11 listopada mają w domu najmłodszego członka rodziny czyli Léandre. Moja szwagierka przebywa w Nowym Orleanie. Szwagier ma małą Apolline w Paryżu i jakoś sobie radzi z pomocą niań i pań do obsługi domu, teściowie mają Léandre.

I ? Radzą sobie znakomicie !

Naprawdę  jesteśmy z nich dumni. Bo zazwyczaj narzekają, marudzą, nudzą też a dzisiaj ? Pełna forma, wręcz radość. Myślę, że pobyt malucha dobrze im robi, aktywizuje ich, sprawia, że są zajęci od rana do wieczora, uśmiechnięci bo maluszek cały czas się usmiecha albo gaworzy więc jest im z nim dobrze.

 

Wstają o 7 h albo kilka minut po… Léandre nigdy rano nie płacze tylko jak się obudzi gaworzy i jak się do niego podejdzie to uśmiecha się tak ślicznie i szeroko… Teściowa daje mu pierwszą butlę mleka. Później mały ląduje w leżaczku a oni jedzą śniadanie. O 10, 13, 16 i 19 h są kolejne butelki z mlekiem. W międzyczasie 3 sjesty małego poranna, poobiednia i wieczorna. Noc przesypia od około 20 do 7 h rano bez problemu ale tak jest już od ponad miesiąca, francuski wychów z pewnością. Natomiast kolki powoli mu przechodzą bo coraz mniej płacze od 17 do 20… podobno “idzie wytrzymać”.

W międzyczasie spacery na wsi, zabawa, bo już chwyta grzechotki i kolorowe niemowlęce zabaweczki, bawi się też swoimi rączkami sam. Jednym słowem słodziak! Waży równo 6 kg…

W środę mają go zawieźć do Paryża i oddać rodzicom. Teściowa zadecydowała, że sama pojedzie TGV.

 

Teściowa nawet wyznała, że mogłaby go jeszcze potrzymać w domu… chyba przypomina jej się młodość a to zawsze pozytywnie działa. Twierdziła tylko, że jadłospis uprościli bo skoro są wciąż z nim to gotują mnie dla siebie, szybsze dania, ale wymieniają się i jak widać dobrze im idzie.

piątek, 15 listopada 2013

« Koszmar » z pewną klasą licealną

Byłam wczoraj na naszym zebraniu : rodzice ( tylko niektórzy przyszli), dyrekcja liceum, pedagog, psycholog, wszyscy nauczyciele uczący w tej klasie, 3-ciej klasie liceum. Wspominałam już o tej klasie wielokrotnie. Żaden z nas, z nauczycieli oczywiście, nie jest w stanie przeprowadzić lekcji w sposób normalny to znaczy nie krzyczą, nie karając, nie wpisując uwag do zeszytów korespondencyjnych. Niemożliwym jest też zrealizowanie programu czy tematu, gdyż przez większą część 55 minutowej lekcji zajmujemy się ustalaniem co, kto komu i dyscypliną.







Klasa ta bardzo nieliczna – 19 osób znana jest w całym liceum, które liczy sobie ponad 2500 uczniów i 254 nauczycieli.



Przyznam, że jak dotarły do mnie te wszystkie wiadomości to w pierwszym momencie pomyślałam, że mam PECHA ! Teraz myślę, żś to męczące ale ciekawe doświadczenie, gdyż nabrałam dystansu do nich i do siebie na ich lekcjach.



Niestety nie można tego powiedzieć o reszcie kadry. Pani pedagog dała wczoraj popis takiego krzyku i wrzasku, że najwięksi twardziele z klasy zamilkli… niestety tylko na kilka sekund.







Wczoraj probowaliśmy wypracować z nimi Kartę zasad współżycia w klasie. Była to moja inicjatywa, część nauczycieli uważała, że nie warto, inni machnęli ręką. W rezultacie cały dokument roboczy robiłam sama choć wychowawcą w tej klasie nie jestem.







Dziś wygląda to tak, że ci co uważali, że nie warto i że należy tę młodzież tylko i wyłącznie karać – mieli rację. Ja w to nie wierzę, wierzą oni.







Nie jestem jednak zbyt optymistycznie nastawiona na dalsze tygodnie z tą klasą.



Powód ?



Zdałam sobie sprawę wczoraj i to dyskutując z ich nauczycielem filozofii, że po pierwsze to my różnymi językami mówi ! I to jest jedna z głównych przeszkód.



Dyrektor liceum wczoraj poprosił jednego chłopaka ubranego w dresiaste, brudne, wyciągnięte spodnie, typu sarouel i zapytał go czy to jest strój odpowiedni do przychodzenia do liceum. Chłopak oburzył się strasznie, klasa razem z nim a jego matka miała zamiar dyrektora spoliczkować !  Wszyscy po tamtej stronie, uznali,  że są to modne spodnie i jak najbardziej w porządku. Dyrektor wywalił go z matką z zebrania prosząc o zmianę odzienia i powrót do szkoły… ani matka ani syn nie wrócili.







Gdy pytaliśmy 16-17 latków jak wygląda normalna postawa pracy w klasie, podczas lekcji… nie wiedzieli o co chodzi ! Nie kopać krzesła przed sobą, zdjąć kurtkę, wyłączyć komórkę, mieć zeszyt, książkę…



Dla nich nie jest to konieczne. Ot fanaberie belfrowskie!



Jak więc z nimi rozmawiać?



Wydaje się, że wyczerpaliśmy już zasób możliwości. Sankcje, kary, dodatkowe godziny nic nie dają, krzyk – śmieją się z niego, dobre oceny – uważają, że im się należą, najlepiej za nic, nieobecności, spóźnienia – nie chce im się wcześniej wstać by zdążyć na autobus… Karta współżycia, wspólny projekt, próba dialogu… nic…







Co pozostaje?







Pracuję z nimi, na tyle na ile mogę, według specjalnej pedagogiki : mental cart i ilots bonifiés ( czyli szczęśliwe wyspy). To rodzaj pracy w grupach, w systemie punktowym. Działa jako tako choć zupełnie zadowolona nie jestem.



Dziś jednak mnie olśniło… oni uwielbiają futbol, mecze to chłopcy a dziewczyny plotki, gwiazdy, taka “Gala” powiedzmy. Zaczęłam z nimi dyskusję dzisiaj o Lewandowskim… o Bońku, a z dziewczynami o rozwodzie Jean Dujardin z Aleksandr’ą Lamy… zainteresowali się… po czym prześliśmy do geografii i o dziwo????



Wykonali zadanie… gadali, coś tam stękali ale w końcu coś zrobili! Eureka!



Na końcu powiedzili mi, że mnie kochają, he, he…







Tylko teraz muszę z każdej lekcji kwadrans na pogaduchę poświęcić i jeszcze doczytać w prasie co na boiskach czy innych parkietach piszczy…



Na poniedziałek obiecałam, że im zdjęcia z Tennis-Bercy pokażę… z ćwierćfinałów…



Moje zachowanie z pewnością nie jest przepisowe, ale jak narazie nic innego nie wymyśliłam!




 

czwartek, 14 listopada 2013

Dostał się !


 
Dostał się !
 

Po roku oczekiwania dzisiaj przyszła w końcu odpowiedź. Mój syn dostał się do wybranej przez nasz szkoły. Pójdzie do niej od września przyszłego roku. Chodzi o szkołę podstawową, katolicką ale na kontrakcie z państwem : Sainte Marie Grand le Brun. To jedna z lepszych szkół w moim mieście. Będzie mógł do niej chodzić aż do matury, gdyż gimnazjum i liceum znajdują się w tym samym miejscu. Prowadzona jest przez zakon Marianistów. To szkoła z tradycjami, założona w 1894 roku.

Dlaczego akurat ta szkoła ?

 

Od jakiegoś czasu dążymy do tego by uczył się w tej szkole katolickiej :

-          po pierwsze ze względu na wartości, spójne z naszymi – laicyzacja francuskiego społeczeństwa jest ogromna, bez prównania z Polską a zależy mi na tym by Antek wzrastał w kulutrze katolickiej.

-          Po drugie ze względu na projekt pedagogiczny szkoły, bogaty, oparty na wymianach międzynarodowych w tym również z Chinami czy z USA

-          Po trzecie ze względu na poziom nauczania, jeden z najwyższych w mieście, 100% zdanych matur, i na istniejące tutaj klasy prépa do tzw : Grandes Ecoles po maturze.

-          Po czwarte szkoła ta proponuje szereg zajęć pozalekcyjnych na miejscu – mniej jeżdżenia, dowożenia, biegania : katecheza na miejscu, szermierka na miejscu, wyjazdy na golfa zorganizowane prosto ze szkoły itd…

Będzie nas to drożej kosztowało niż szkoła publiczna i musimy się też przeprowadzić by do szkoły przybliżyć… ale akurat to jest jednym z priorytetów  w moim życiu, dać mu szansę najlepszego, możliwie najlepszego wykształcenia… meble kupi się w Ikea, samochód pojeździ 8 lat zamiast 6 przed zmianą na nowy… jakoś sobie poradzimy ?!

W każdym razie ceszę się bardzo. Mamy w tej szkole sporo przyjciół z dziećmi więc Antek ma już tam kolegów… Antoś już się ze swoimi kolegami z tej szkoły podzielił ta nowiną, w podskokach radosnych…

 

Pozostaje mieć nadzieję, że mnie 200 kilometrów dalej nie wyślą w lipcu… brr…

A ja też dostałam dziś super dobrą wiadomość, propozycję zajęć uniwersyteckich od września… i też się cieszę jak głupia !

środa, 13 listopada 2013

Yasmina Khadra « Anioły umierają od naszych ran »

Yasmina Khadra « Anioły umierają od naszych ran » i o… wczoraj


 

 

 

A dzisiaj chciałam podzielić się z wami lekturą. Niezwykłą lekturą ostatniej książki Yasmina Khadra, który jest mężczyzną ale pisze pod damskim pseudonimem… Z tego co wiem na język polski zostały przetłumaczone « Jaskółki z Kabulu » i « Zamach ». Może też coś jeszcze? Po Kabulu, Bagdadzie I Palestynie czas na  “Les Anges meurent de nos blessures” to ostatnia książka Khadra, ukazała się na początku września tego roku nad Sekwaną i od razu podbiła serca czytelników. Wielkie tytuły już o niej pisały. To histoira Turambo, młodego algierskiego boksera. Zaczyna się niesamowicie… Turambo idzie w stronę gilotyny, jest skazany na śmierć za zabójstwo… Po 4 stronach ten opis, który przyprawia o solidny ból brzucha urywa się. Cofamy się kilka lat wstecz. Turambo jest młodym chłopcem. Jego wioska też Turambo, znika z map po obsunięciu się terenu. Rodzina emigruje. Ojciec jest nieobecny, gdyż poraniony udziałem w I wojnie światowej… stracił niejako rozum… tego na początku nie wiemy.

To Algieria okresu międzywojennego, pod kolonizacyjnym butem Francji. Podziały społeczne I etniczne są niezwykle silne. Żydzi, muzułmanie i chrześcijanie żyją osobno. Rasizm rani. Turambo wyrasta, powoli, na biednego analfabetę imającego się miernych zajęć by przeżyć. Pewnego dnia ktoś zauważa jego siłę, europejczyk Le DUC i postanawia go wykorzystać, zrobić z niego mistrza boksu i zarobić na nim masę pieniędzy.

 

Jednkaże to co w książce najpiękniejsze to miłosna edukacja Turambo… jego romance aż do ostatecznego dramatu. Język Khadra jest tak poetycki i tak skomplikowany, że czyta się tę książkę siegjąc od czasu do czasu do słownika i przyznam, że już dawno nie czytałam tak bogatej językowo książki by do słownika sięgać! A warto! Poruszona ilość wątków sprawia też, że książka ta jest bogata, bogata w sensy, bogata w tematykę, bogata w opisy, charaktery, bohaterów. Na ponad 400 stronach trudno się nudzić…

 

Z historycznego punktu widzenia znam dość dobrze okres kolonizacyjny wielkich Imperiów. I to co zadziwia mnie najbardziej, to jego ślad w mojej francuskiej rodzinie.

Mój teść urodził się w Algerii, podczas II wojny światowej, Algerii skolonizowanej. Twierdzi on jednak do dziś, że urodził się we Francji, że Algeria nigdy nie istniała i istnieć nie może. Jest to tak drażliwy temat, że nie da się z nim w ogóle rozmawiać. Dal niego Algierczycy to nie ludzie a śmieci, pluskwy, których nie powinno być. Żadne racjonalne, dokumentalne argumenty do niego nie przemawiają… dla mnie jest to coś niesamowitego…