niedziela, 29 stycznia 2017

Zebranie z rodzicami, moi maturzyści, nowy samochód, cyrk, Céline Dion, Spa, Kino, książka czyli pracowity tydzień. Francuska codzienność. Część 61




 

Nie wiem kiedy minął mi ten tydzień ? Pęd był niesamowity choć najintensywniejszy był poniedziałek.

Rozpoczęlam go o 8 rano lekcjami w jednym liceum, popołudniu byłam z lekcjami z historii-geografii po rosyjsku w drugim liceum a wieczorem od 17h byłam z powrotem w pierwszym liceum na zebraniu rodziców klas 1. Gdy w końcu wyszłam a raczej doszłam na parking była 20h50. Ciemna noc wokół i na parkingu tylko 3 samochody w tym mój.

Przyjęłam 43 rodziców… indywidualnie… Chyba jeszcze nigdy nie usłyszałam tylku komplementów w tak krótkim czasie! Co zaliczam to sukcesów i przyjemności.

Ten dzień jednak tak dał mi się we znaki, że cały tydzień go czułam w kościach, w nogach i w umyśle też.

 

Moi maturzyści w liceum numer dwa przygotowują się ostro do poszczególnych egzaminów. A ja z nimi i nad nimi… Stresuję się trochę.

 

W ten sam dzień przyszedł mail z wydawnictwa bym przysłała poprawiony już tekst. Wyślę go dopiero dzisiaj… bo cały tydzień po kawałkach poprawiałam, ryczałam to znów się śmiałam. Ten tekst spędza mi sen z oczu… nie daje wytchnienia. Więc chyba odetchnę z ulgą jak w końcu ujrzy światło dzienne.

 

W sprawach samochodowych też się posunęło bo obejrzeliśmy fajne BMW, 3 letnie… które zamierzam sobie kupić. We wtorek mąż ogląda je jeszcze raz i jak będzie OK to będzie OK… oczywiście cenę negocjujemy więc … nie wiadomo jak będzie.

 

W czwartek byliśmy u dietetyczki, ale o tym był osobny wpis… będę donosić o postępach. W ten sam dzien wieczorem chłopacy moi byli w cyrku na corocznym spektaklu cyrku Grusse.

Ja pracowałam w domu.

 

Dowiedzieliśmy się też w ubiegłym tygodniu, że Céline Dion da koncert w Bordeaux więc zapisaliśmy się by dostać bilety… Koncert 29 czerwca, bilety po 150 euro, na nas trzech będzie 450 euros ale absolutnie idziemyyyyyy!!!!!! Bylebyśmy te bilety dostali… bo to też nie wiadomo.

 

Wczoraj w końcu zdołałam złapać nieco oddechu popołudniu w SPA… Rower wodny, gimnastyka, hamam i masaż przywrócił mnie do pionu. W ciągu 3 dni zgubiłam 1,6 kg! Ważyłam się wczoraj w spa…

Wieczorem za to byliśmy w kinie na “Sac des billes”… to była moja pierwsza powieść, którą przeczytałam po francusku w liceum! Stéph analizował ją w gimnazjum… a Antek się wczoraj zachwycił filmem i chce przeczytać. Wzruszeń i emocji było co niemiara.

 

Dziś od rana, ja na mszy ale sama… bo Antek rozgrywa turniej tenisowy od rana i wciąż jeszcze nie ma go w domu. Po powrocie czeka go ciężka praca jeszcze nad lekcjami na ten tydzień pomimo tego, że wczoraj już 2,5 godziny przepracował rano. Antek kończy też pisać swoją bajkę o Getrurdzie, mieszkańce Nowego Yorku, która pewnego dnia otrzymała tajemniczą paczkę a w niej buty Rafaela Nadala… który właśnie przegrał Open w Australii.

 

Dużo się dzieje ale pięknie się dzieje!

Dobrej niedzieli.

Ps: Antek wpadl do domu jak burza ogral chlopaczka z 30 klasyfikacja... wiec tez pojdzie do przodu... cieszy sie jak wariat!

niedziela, 22 stycznia 2017

Koncert, znani ludzie, turniej tenisowy, nowy samochód, msza… i kolega w dom ! Francuska codzienność. Część 59.

Koncert





 


Ależ mi się misz masz zrobił… Tyle się dzieje i wszystko w takim tempie, że nie nadążam. Więc tylko kilka słów o mijającym week-endzie.


 


Rozpoczął się on piątkowym koncertem chóru w kaplicy w Centrum Beaulieu w Bordeaux. Był to prywatny koncert, na zamówienie pewnego przedsiębiorstwa i kilku różnych lokalnych i narodowych sław. Piękny moment, ponad godzina ich śpiewu, kilka rozmów ale też koktajl po koncercie.


 


Antek od razu rozpoznał tego słynnego człowieka, dziadka jego przyjaciela, o którym niedawno pisałam. Nie ma więc już sekretu ale trzeba zachować pewną dyskrecję. Chłopcy bawili się z nim znakomicie nakładając sobie na głowy złote korony Trzech Króli. My poznaliśmy wiele bardzo interesujących osób, kilku wysoko urodzonych książąt czyli comtes i comtesses, kilka osób z politycznego i intelektualnego francuskiego świata. Jednym słowem było bardzo ciekawie. Trudno jednak żyć w takim szpagacie… pewnie napiszę coś więcej o tym innym razem.


 


Wczorajszy dzień zaczął się bardzo wcześnie pomimo soboty. Był cały natłok zajęć. Wydarzeniem poranka było nasze RDV w garażu Nissana bo zamierzałam kupić sobie nowy samochód, nową Micrę. Niestety po raz kolejny muszę zmienić plany bo wybrana przeze mnie wersja kosztuje prawie 19 tysięcy euro a nie zamierzałam tyle wydawać na drugi w rodzinie samochód. Tak więc nieco wkurzona wróciłam do domu bo kolejna zmiana, szukanie i w codziennym natłoku coś mnie trafia ! ot co !


 


Obiad na szybko, rybny… i zaraz po obiedzie Antek ruszył na swój turniej tenisowy. Wygrał i pojedynczego i dubla z kolegą. Wrócił na kolację rozpromieniony ! My w tym czasie… a raczej ja byłam w moim SPA, to stały punkt sobotniego programu i dalej po zakupy na kolejne 2 tygodnie lodówkowo-kuchennej egzystencji.


Zapełniłam, nabiłam, porozkładałam… Teraz będę pichcić i pilnować by za szybko nie zjedli wszystkiego bo na następne zakupy mam czas za dwa tygodnie czyli 4 lutego.


 


Dzisiaj natomiast od rana… próba chóru, Antka śpiewanie na mszy w kościele szkolnym, poświęcenie pomnika założycieli Marianów. Ale przed 9h30 już musiałam ugotować obiad, bo po mszy kolejny koktajl i czasu na robienie jedzenia już nie było.


Teraz praca… ja za biurkiem już za chwilę, dziecko za biurkiem. Tylko mąż jak zwykle ma wolne.


 


A wieczorem Facetime z wujem z Kanady, przybycie Antkowego kolegi do nas na 2 dni… bo rodzice w Paryżu więc biedak nie ma gdzie się podziać. Znowu więc będę musiała gotować, szykować i rozkazy na jutro wydawać bo trochę źle się składa jutro jestem w pracy do 21H – zebranie z rodzicami… więc samo się nie zrobi, nie nakarmi, nie dopilnuje…


Czekam na kolejne wakacje, za 4 tygodnie bo zmęczyłam się już samym pisaniem o tym wszystkim !


Pozdrawiam niedzielnie.


czwartek, 19 stycznia 2017

Antek dobrał sobie łacinę. Francuska codzienność. Część 58.




 

Dzisiaj się dowiedzieliśmy… Antoni miał krótką lekcję zapoznawczą z językiem łacińskim i ambitnie postanowił dodać sobie ten przedmiot do szkolnego repertuaru. Łacina nie jest obiwązkowa, ale jest proponowana w niektórych szkołach.

Tak więc od przyszłego roku 3 godziny łaciny dodatkowo, oprócz tego wszystkiego co już jest.

I chyba tylko ja zadaję sobie pytanie o to jak da radę, będąc już w szklasie dwujęzycznej angielsko-niemieckiej i w szkole dla elit – jak się tę instytucję w Bordeaux nazywa. No, ale skoro chce.

Opinia pedagogów jest pozytywna, bo według nich może. Ma znakomite oceny po ciężkim okresie początkowym. Nie jest to już ta sama średnia co w podstawówce gdy przekraczał 19 punktów na 20 ale wciąż dosięga 18 na 20. Dzisiaj przyniósł kolejne dwa 20 na 20 z biologii czyli SVT i z historii.

Pogratulowaliśmy mu serdecznie.

 

I tyle, czasem ma 6 na 20, raz miał 0 na 20, ale często ma jednak bardzo dobre oceny.

Tak więc łacina panie i panowie… Ogrom pracy jak widać go nic a nic nie przeraża choć czasem narzeka. Teraz znów siedzi i pracuje choć ledwo wrócił ze szkoły, gdzie przebywał od 8 do 17… Będzie pewnie pracował do 19h30, po czym zje kolację, weźmie prysznic i będzie czytał Encyklopedię albo powieść historyczną, albo będzie pisał opowiadanie… czy bajkę…

 

Ma nowy telefon ale… gry i inne formy tracenia czasu na nim go nie interesują. Może to i lepiej?

środa, 18 stycznia 2017

Gdy twoje dziecko przyjaźni się z kimś, kto wymaga szczególnej ochrony… Francuska codzienność. Część 58.




 

Czyli z wnukiem kogoś bardzo, bardzo znanego… nie mogę wyjść z zaskoczenia. Dzisiaj rano dowiedziałam się, że osoba, z którą się przyjaźnię, od prawie dwuch lat, jest dzieckiem kogoś znanego. A, że przyjaźń naszą zawarliśmy poprzez dzieci, bo najpierw zaprzyjaźniły się dzieci to…

 

No właśnie niby nic, nic to dla mnie nie zmienia. Widujemy się zazwyczaj raz w tygodniu, razem jemy i pijemy, czasem razem pracujemy. Ich syn nocuje w moim domu bo jest przyjacielem Antka… Pisałam o tych ludziach wielokrotnie i zdjęcia ich syna są na moim blogu i fejsie. Oni nigdy nic nie mówili, że są… z takiej czy takiej rodziny, gdy ich kiedyś o to zapytałam skupili się na tej “niesławnej rodzinie” a o drugiej połówce po prostu w konwersacji zapomnieliśmy.

Tymczasem dziś rano dostalam telefon z biura ochrony państwa, bardzo miły zresztą, uprzedzający mnie o konieczności obecności pewnych osób w otoczeniu antkowego przyjaciela a tym samym Antka na pewnych manifestacjach publicznych.

Tak więc zdębiałam… wkurzyłam się na… że nic mi do tej pory nie powiedzieli, ba nie pisnęli nawet słówkiem… po czym pomyślałam, że rozumiem dlaczego…

 

Pierwsza z tych manifestacji z ochroną już w piątkowy wieczór.

 

Zadzowniłam do męża zaraz po tym telefonie bo na początku trudno mi było w coś takiego uwierzyć. Kawał jakiś? Idiota czy co?

 

Ale mąż mój posprawdzał pewne fakty… I jest to prawda.

 

Przy obiedzie dzisiejszym, w obecności Antoniego milczeliśmy. No bo co powiedzieć Antkowi? Czy w ogóle mu coś mówić? Czy ten przyjaciel sam mu powie? Czy dzwonić do nich i sprawę “wyjaśniać”? Naświetlić? Czy oni sobie życzą tego by Antek ten fakt znał???

 

Jak się sam zorientuje to co powiedzieć?  

Sama nie wiem. Pierwszy raz znalazłam się, znaleźliśmy się w takiej sytuacji… w ogóle to mi się nawet głupio zrobiło bo wiele razy byli u mnie w domu a mój dom taki skromniutki… wiele razy my byliśmy u nich. Teraz jestśemy zaproszeni do ich letniej rezydencji pod Pirenejami, więc jedziemy… w lutym… Kurde… niby nic a jednak problem!

 

I myślę sobie jeszcze też, że skoro ci przyjaciele zataili ten fakt to może nie chcą też by jeśli ktoś już tę prawdę zna rozpowiadał ją dalej a wiadomo jak to z sekretami u dzieci jest…

 

No nic… dzwonię do nich, niech się wypowiedzą…

poniedziałek, 16 stycznia 2017

Prezenty dla Antka i kilka jego aktualności. Francuska codzienność. Część 57.

Prezenty






Wczorajszym popołudniem, gdy Antek koncertował ze swoim chórem z jednej mieścinie pod Libourne, my, jego rodzice, udaliśmy się do naszych przyjaciół francusko-niemieckich czyli do Claudi i Erica na niedzielny podwieczorek.


Eric bardzo żałował, że Antosia z nami nie było bo hołubi go już od jakiegoś czasu… I tym razem o Antku nie zapomniał bo przygotował dla niego aż dwa prezenty.


 


Pierwszy z nich to druga część książki o broni i mundurach żołnierzy wszystkich czasów. To pozycja archiwalna, zakupiona zresztą w antykwariacie i tym cenniejsza, że znajduje się w niej dedykacja od autrów książki. To cały Eric, który uwielbia antykwariaty i zawsze coś w nich znajdzie, nie mówiąc o jego wcześniejszej dyplomatycznej karierze, z której pozwoził całkiem bogate zasoby dokumentów. Jednego z nich stałam się szczęśliwą posiadaczka nie tak dawno, ale pisałam już o tym.


 


Do książki dołączony był pakuneczek w białym papierze z nadrukiem “Old Town of Warsaw” bo z Warszawy właśnie Eric przywiózł mu ze Świąt, ołowianego żołnierzyka miniaturę księcia Józefa Poniatowskiego. Jak mnie poinformował podobno pałac księcia został odrestaurowany i otwarty dla publiczności niedawno. Ale, jak sam Eric stwierdził, oprócz wystawy dywanów, w pałacu sama francuszczyzna czyli wystrój empire… Jak pojadę to odwiedzę.


 


Antek był wniebowzięty, od razu chwycił za telefon i do Erica z podziękowaniami zadzownił.


 


Wszystkie momenty z nimi spędzone są zawsze tak ciepłe i tak udane, że… wczoraj opróżniliśmy ze trzy imbryki z herbatą, dwa talerze pierniczków z Monachium i kilka kieliszków nalewki. Cudownie było.


 


Tymczasem antkowa kolekcja antyków rośnie… w życiu nie miałam tylu historycznych przedmiotów co mój 11 letni syn! Historia nadal jest jego pasją. Z notacji 20 na 20 nie schodzi a powieści historyczne zjada w dwa, trzy wieczory… choć ostatnio “Joanny d’Arc” nie doczytał do końca bo się bał…


 


Antek jest dziecięciem szczęśliwym aczkolwiek bardzo zajętym. Radzi sobie z tym wszystkim jak może, czasem wpada w szał, czasem umiera z żalu bo to perfekcjonista albo z emocji bo wrażliwość ma na wierzchu. Pisze opowiadania ostatnio… ot taka nowa pasja miedzy szkołą, koncertami i sportowymi turniejami. Nadal nazywa mnie “wielbłądem” a swojego ojca “dzikiem”. Dziadek zyskał już latem miano “niedzwiedzia polarnego” a babcia “hipopotama”. Francuski dziadek jest “kogutem”  a babcia “kurą”.


Przytulasom nigdy z nim nie ma końca! Wieczorem doprowadza mnie to czasem do szału bo potrafi z 3-4 przyjść do naszej sypialni bo jeszcze całus, bo jeszcze taka modlitwa, a dobranoc…


Kolegów ma cały sztab w gimnazjum. Organizuje na przerwach turnieje sportowe gry w rabattue… I za kieszonkowe kupuje paczki cukierków by nagrodzić zwycięzców choć sam jest w większości przypadków zwycięzcą. Wciąż chce jeździć, zwiedzić, poznawać, chodzić do opery, na koncerty, do kina… nigdy nie ma dosyć i czasem myślę, że cierpi, jak jego matka, na jakąś bulimię poznawczą.


Siedzenie w domu? To nie dla niego! I w żadną pogodę!


 


Z niemieckiego stał się jednym z najlepszych uczniów w klasie. Z angielskiego radzi sobie świetnie i potrafi się w podstawowym stopniu dogadać z native speaker.


Jest zdrowy… I byle tak dalej i ma ogromne pokłady energii, dobroci i dobrego humoru.


 


Lubię z nim być!


niedziela, 8 stycznia 2017

Jestem rannym ptaszkiem ! « Miracle Morning » H. Elrod.




Nie od dzisiaj, nie od wczoraj, właściwie to od zawsze. W moim wczesnym dzieciństwie to moje poranne wstawanie  rodziło w moich bliskich fale zdenerwowania, gesty desperacji, łzy zmęczenia. I nic dziwnego jako dziecko byłam już na nogach między 5 a 6 godziną rano, zimą, wiosną, latem i jesienią ! Mając lat 5, 6, 7 chciałam by się mną nieco w tych godzinach pozajmowano bo mi się « nudziło ». Moja chrzestna, u której zdarzało mi się nocować podsuwała mi jakieś kredki i kolorowanki ale po kilku minutach moja praca była skończona i dalej ją męczyłam mym « nudzę się ».

Do dzisiaj to sobie wspominamy.

 

Rodzice natomiast lubili w soboty niepracujące czy niedziele sobie do tej 9 h pospać… I nie należało im przeszkadzać. Tak więc albo robiliśmy “rozrubę” z braćmi czasem zbyt głośną albo, jak już podrosłam to zatapiałam się na cały poranek w moich książkach. A były to 3-4 godziny poranka zanim ktoś nie zaczął przygotowywać śniadania… tak więc zazwyczaj w tym czasie zdążyłam przeczytać już jedną książkę albo sporą jej część. Bo książki od zawsze były moją miłością!

Tylko u dziadków w Wałczu miałam wczesno-poranne towarzystwo bo mój dziaek też był rannym ptakiem.

 

W liceum robiłam poranną gimnastykę o godzinie 6, oglądałam TV będąc studentką w Polsce i jadłam śniadanie, na mszę niedzielną chodziłam na 8 h rano… Nie sprawiało mi to najmniejszego problemu.

 

I tak mi zostało… Choć w ostatnich latach pojawiły się spore problemy ze snem a szczególnie z zasypianiem ( pojawią się i znikają, okresowo). To one nieco zbulwersowały mój wrodzony rytm… Nie śpię czasem do 1 – 2h w nocy potem rano nie mogę się dobudzić, takie błędne koło.

 

Moja praca belfra, bywa, że i sporo dojeżdżającego zmusza mnie jednak na codzień do bardzo wczesnych pobudek i wyjeżdżania z domu kilka minut po 7h. Wtedy dopiero moi domownicy się budzą…

 

Dlatego po raz kolejny – bo pierwszy raz to, to nie jest – korzystam z porad Hal’a Elrod’a. Wstaję przed 6h rano, każdego dnia, również w weekendy by nie zaburzać mojego dobowego rytmu. I lubię to! Pamiętam, że gdy pisałam “Nianię w Paryżu” wstawałam o 5 h rano by przed 7 h popisać  a później szykować się do pracy i to było niezwykle efektywne. Moją drugą powieść też napisałam o świcie… kilka artykułów, część doktoratu…

 

To jest najlepszy moment mojego dnia! Ta cisza! Ten mrok, który rozrzedza się bardzo powoli czasem, jak dzisiaj do godziny 8h z minutami. To mój “supplement życia”, mój, “supplement dnia i mojej aktywności”. I pewnie dlatego tryskam zazwyczaj energią, robię w ciągu jednego dnia znacznie więce niż standardowy obywatel V-tej Republiki, wciąż mam moc, wciąż mam chęć, wciąż mam zapał. Zawsze mam wszystko gotowe ze sporym wyprzedzeniem a mój dom funkcjonuje sprawnie pomimo braku “pomocy” z zewnątrz i z wewnątrz.

I tak na przykład moje lekcje dla klas licealnych na 3 różnych poziomach są gotowe na dzień dzisiejszy do dnia 18 lutego czyli do początku kolejnych wakacji, włącznie ze sprawdzianami, kserokopiami dokumnenów dla ponad 245 uczniów. Teraz już zresztą zaczełam przygotowywać ciąg dalszy, na marzec i kwiecień. Nigdy nie zastaniecie mnie o 7h50 w kolecje przed kserokopiarką bo coś muszę zrobić na już. Nie znam takich sytuacji. Co oczywiście mocno wpienia niektórych kolegów i koleżanki.

 

Tak jak te adwentowe ciastka! Jaki związek? – zapytacie…

Oczywisty… niektórzy koledzy z pracy, gdy przyniosłam im, jak co roku, pudło adwentowych ciasteczek w 6 czy 7 rodzajach, tak po prostu do przedświąteczenj kawy… najpierw skosztowali a następnie bardzo ironicznie i z naciskiem dopytywali “Kiedy to zrobiłaś? Skąd miałaś czas? A ile to zajmuje czasu?”… itd…

 

Czas… jest na tej ziemii ten sam dla wszystkich, wymierny, odliczany. Jedni robią w jego jednoscte kilka razy więcej niż inni. Zależy to z pewnością od wielu czynników.

Ja jednak jestem przekonana, że zależy to również od naszego poranka. I, że to właśnie świt jest najlepszym momentem na rozpoczęcie nowego dnia. Elrod przekonuje o tym w swojej książce niedowiarków.

Poranek… to kilka liter: SAVERS:

-S jak silence czyli cisza na modlitwę, refleksję, medytację

-A jak afirmacja, powtarzanie sobie pozytywnych zdań

-V jak wizualizacja projektów, na których nam zależy a które widzimy już w wersji dokonanej

- E jak exercice czyli sport – to uwielbiam !

- R jak reading czyli czytanie

- S jak scribing czyli pisanie – I to też uwielbiam!

 

Pokochajcie wasze poranki… a zmieni się, na lepsze wasze życie!