wtorek, 25 października 2016

Lazurowe wybrzeże – Monako i Nicea raz jeszcze. Dzień 5. Francuska codzienność. Część 41.





Monako 1

 


Po wczorajszym porannym święcie wyruszyliśmy w stronę Monako. Między Monako a Fréjus, starożytnym miastem, które dzisiaj pozwiedzaliśmy jest PRZEPASC. Niby to samo wybrzeże… ale dziś we Fréjus o mało nie wyrwano mi torby z rąk. Miasto Frontu Narodowego, "bida z nędzą ", pomimo znakomitych zabytków i atmosfera skisłego środowiska.


O tym jutro.


 


Monako, to malutkie księstwo liczy niespełna 2 km2 powierzchni. Jego urbanizacja mnie osobiście przeraża, ale niektórych zachwyca. Jedyne co podoba mi się w Monako, bo nie pierwszy raz je odwiedzam, to jego stara część z zamkiem książęcym i oczywiście Oceanarium księcia Alberta I. Cudo!!!

monako 3


Budynek jednego z ministerstw.

Fenicjanie założyli tutaj osadę w czasach starożytnych, ale to rodzina Grimaldi, na tronie Monako od XIII wieku jest najsłyniejszą “częścią” skały – tak skały bo Francuzi nazywają Monako “Le Rocher”. Grimaldi to najstarsza panująca dzisiaj dynastia w Europie.


 


Po prawie godzinnym korku, plus parkowaniu – wszystkie parkingi są słono płatne - wspięliśmy się pod gmach Oceanarium. Nie wchodziliśmy tym razem, gdyż już je zwiedzaliśmy dwukrotnie. Stąd jednak rozciąga się widok na dzielnice Monako. Obok Oceanarium park księżnej Grace z roślinami tropikalnymi prowadzi nas pod katedrę. Z zewnątrz przypomina ona styl romański, w środku trąci bizantyjskim. Ale tak naprawdę nie jest żadnym z nich, gdyż została wybudowana w XIX wieku, na miejscu starego kościoła z XIII wieku. W środku tryptyki i obrazy twórców renesansu jak Louis Brea – jest nad czym pomedytować bo te dzieła są unikalne. Są tutaj też groby Grimaldich. Na zdjęciu ten księżnej Grace, obok jej męża Rainier’a III-go.

Monako 2



Stare Monako to wąskie malownicze uliczki z domami jak w Nicei pełnymi kolorów na fasadach i okiennicach. Pośrodku skaly książęcy zamek. I o 11h55 zmiana warty przed nim. Jest tutaj kilka muzeów i ogród egzotyczny warty odwiedzenia. Nie mamy jednak na to czasu. Zjeżdżamy na dół, do dzielnicy bogaczy czyli Monte Carlo. Kasyno, port, butiki międzynarodowych projektantów kilka Rolls –Royce, Porsche itd… Metr kwadratowy powierzchni mieszkalnej kosztuje tutaj od 40 000 euro w górę – Antek wziął kilka reklam agencji nieruchomości. Nie mój świat, nie moje finansowe progi, ale popatrzeć miło!


 


Opuszczamy Monako z zamiarem zjedzenia obiadu nad morzem w Cap d’Ail… nic, to znaczy są restauracje, ale nie ma gdzie zaparkować. Stéph się niecierpliwi i w rezultacie dojeżdżamy do Nicei. A na zegarze prawie 14 godzina. Dziecko krzyczy, że głodne, mi też coś niedobrze ( hypoglycemia) i myślę sobie o 14 godzinie to już nikt nas do restauracji na obiad nie przyjmie, we Francji koniec obiadowania ! Ale nie ! Pomyliłam się. Przjęto nas i to bardzo miło. Jedzenie znakomite : daube prowanslaska czyli duszona wołowina w pomidorach i w winie… ekstra !


 
Nicea 8





Po obiedzie czeka na nas stara Nicea… renesansowe budynki, wąskie, kolorowe uliczki – jak w Italii, bo i Nicea była « włoska » choć korzenami sięga starej kolonii greckiej Nikaia. Cours Saleya, rynek kwiatowy, katedra czy pałac prefektury… Podoba mi się ta architektura renesansu i baroku z domieszką XIX wiecznych powrotów do poprzednich stylów architektonicznych.


Łazimy, szwędamy się, oglądamy, kupujemy… PERFUMY dla Antka nowe u Fragonard (żałuję, że nie mam czasu dojechać do Grasse), kilka mydeł prowansaslkich na oliwie z oliwek. Przechodzimy przed merostwem i Operą ( opcja chóru dla Antka gdyby doszło do przeprowadzki bo opera słynie ze swojego chóru dziecięco-młodzieżowego, drugą opcją są mali śpiewacy z Monako).  Na Pormenadzie Anglików schodzimy na plażę… kamienie, kamloty a woda cieplutka !


Nicea 9



 


Wracając Antek chce jeszcze koniecznie do księgarni by kupić « Odyseję » Homera ». Kupujemy.


 


Już samochodem wjeżdżamy do dzielnicy Cimiez, tej w której chcielibyśmy mieszkać, położonej na wzgórzach. Jest tutaj muzeum Matissa i Chagala. Pięknie, gaśnie gwar miasta, widok zapiera dech. Mamy spotkanie w agencji nieruchomości. Ouf… stać nas na mieszkanie, całkiem całkiem… ale przeraża nas koszt rocznego utrzymania stojących tutaj rezydencji… od 3000 euro w górę… za parking, park, basen…


Plany i marzenia… wątpię by się zrealizowały chyba, że się poszczęści… nigdy nic nie wiadomo !


 


Na koniec podziwiam jeszcze Liceum Massena – chciałabym móc w nim kiedyś pracować bo jest jednym z lepszych we Francji.


Nicea 10

Ja. Kobieta : Polka, Francuzka, Emigrantka. Wczoraj skończyłam 43 lata.


Monte Carlo







Obudziłam się kilka minut po szóstej rano, jak codzień, i pierwsza myśl jaka pojawiła się w moim umyśle mówiła mi « to jest chyba połowa ». Połowa żywota twojego, a może jesteś już za tą połową a może jeszcze przed nią  - dywagował mój wypoczęty umysł. Ujmując rzecz statystycznie była to równa połowa bo średnia życia kobiet we Francji to 85,9 lat. Ale gdy spojrzeć inaczej to równie dobrze mogę być przed albo i po tej połowie. Mam ciocię, która, jak Bóg da, świętować będzie swoje 103 urodziny w lutym. Mam też kochaną babcię, która zgasła w wieku 62 lat.


I tak dywagcje o mniejszych i większych połówkach zawiodły mnie do śniadaniowego stołu. Mój mąż, jak rzadko, szykował już śniadanie i rzucił się na mnie z życzeniami. Mój syn przybiegł kilka minut później z piękną torebką z napisem Pandora, bo dostałam wczoraj od moich panów  śliczną bransoletkę tej marki. Było wesoło, hucznie ale i pośpiesznie bo wybieraliśmy się na cały dzień do Monako i do Nicei.


W samochodzie, zwiedzając, objadując i znów zwiedzając miałam wiele czasu na przemyślenia.


 


Pytanie pierwsze i zasadnicze – o tożsamość.


Wyjechałam do Francji mając 18 lat. Dziś mam 43. I licząc mój dwuletni powrót do Polski w sumie większość mojego życia przeżyłam we Francji. Czy z tego powodu jestem bardziej Francuzką niż Polką? Oto jest pytanie! Czy długość życia w jednym miejscu determinuje naszą tożsamość i do jakiego stopnia? Odpowiedź, gdy o mnie chodzi jest oczywista. Nie, nie determinuje. Czy należałoby więc, idąc za ciosem, pokłonić się teorii “ wszystko rozgrywa się przed 6-stym rokiem życia”? Bo to co determinuje nas najsliniej, według niektórych, i na resztę życia bierze swój początek we wczesnym dzieciństwie. W tym wypadku powinnam się czuć wciąż w pełni Polką i tę polskość podkreślać i nią żyć, każdego dnia, od początku, z mozołem lub w szczęściu. Tak jednak nie jest!


 


Gdy wziąć pod uwagę długość życia w jednym miejscu, kręgu kulturowym jako determinantę tego KIM jestem, kim powinnam być czy kim się czuć… byłabym Francuzką, wykorzeniającą powoli polskie elementy i wtapiającą się we francuski pejzaż. Tak jednak również nie jest!


Bo w pracy, wśród przyjaciół, uczniów, rodziny męża jestem wciąż trochę tą Inną, tą Obcą. Nie taką dokładnie jak my, tutaj, tubylcy. Więcej ja tę inność swoją lubię czasem podkreślić, na niej zagrać.


Nie jestem więc ani jednym ani drugim. Bo chyba zupełnie co innego jest dla mnie ważniejsze, najważniejsze. Dawno pozbyłam się statusu emigrantki, dawno pozbyłam się pretensji do reprezentowania jednej narodowości czy kultury. Nienawidzę Patriotyzmów, wszelkiej maści jak i wszystkich “izmów”. Głupoty narodów, grup i ludzi, która rodzi nieszczęścia. I choć wzrusza mnie “Lulajże Jezuniu” to i wzrusza mnie “Marsyljanka” czy łzy Baracka Obamy. Czy mogę to nazwać ludzkim uniwersalizmem? Czy pozbyłam się przypisanej mi przy urodzeniu tożsamości?


Nie. Raczej ją otworzyłam, na wielość i na różność. I to lubię.


 


Pytanie drugie i równie zasadnicze – jeśli jestem za połową, przed, czy w połowie to co zrobię z tym co zostało?


 


Pytania pomocnicze: Co lubię najbardziej? W co wierzę? Czego pragnę?


 


Najbardziej lubię: moją rodzinę: męża i syna ( choć ponarzekam sobie czasami); pisać, uczyć; moich uczniów, gotować… jednym słowem przykładam ogromną wagę i te dwie rzeczy są dla mnie najważniejsze: Rozwój Intelektualny i Duchowy.


I temu jest moje życie podporządkowane. Nie, nie jestem przeciwniczką materii, nie mówię, że trzeba mieć gdzieś swój dom, swoje meble, ubrania czy ogródek… ale są to dla mnie sprawy drugorzędne. Bo ważniejsze jest BYC niż mieć, ważniejsze są podróże, które nas i intelektualnie i duchowo rozwijają, ważniejsze są spotkania i rozmowy z ludźmi niż kolejne zakupy w meblowym czy w Ikei, kolejny remont czy oszczędzanie na zaś…Lubię ładne miejsca, piękne przedmioty, smaczne jedzenie, ale lubię je nie dla posiadania a poprzez to co pozwalają mi przeżyć, doznać i poznać. Bo liczy się życie, bycie razem czy osobno, to co nas kształtuje, tworzy a nie to co zapełnia materialnie świat wokół nas no chyba, że jest to piękno twórców. Wiem, że ta moja postawa jest taka “niedzisiejsza”, taka “ pod prąd” a może i taka “głupia” i “naiwna”? Ale skoro została najwyżej połowa to nie przejmuję się ocenami innych.


 


I to jest ta moja dojrzałość, której nie miałam w wieku 30-stu lat… Gubiłam się i miotałam bo  ktoś tak czy tak mnie oceniał, tego czy tego chciał… oh jak sobie przypomnę te historie z teściami na przykład… praca czy macierzyństwo ( a raczej w jakim zakresie jedno i drugie!), te moją zależność od słuchania “dobrych rad”… Nie, nie jestem innym człowiekiem. Jestem tylko kobietą lekko poprawioną bo chyba dojrzalszą, która zamierza wykorzystać tę swoją całą czy niecałą połówkę na to co naprawdę kocha, w co wierzy i na NIC INNEGO, bo czasu zostało zbyt mało.


 


Odsuwam się więc od osób i spraw, które mi ten czas w sposób negatywny zabierają. Od jakiegoś czasu już urywam złe relacje, nie jadę do teściów na święta jak nie chcę, nie jestem miła dla męża gdy nie chcę, nie rozmawiam z ludzmi, którzy nie mają nic pięknego do powiedzenia tylko wstrzykują w nas toksyny, negatywne emocje, własne frustracje i złość. Kiedyś słuchałam, kontynuowałam te znajomości bo więzy rodzinne, bo są albo byli starsi bo tak trzeba… zamiast jednego policzka nadstawić dwa…


 


Wczoraj skończyłam 43 lata… wiem czego chcę…

niedziela, 23 października 2016

Lazurowe wybrzeże – La Garde Freinet i Grimaud. Dzień 4. Francuska codzienność. Część 41.






Grimaud 1
 


Pod ołowianym niebem i w kroplach deszczu wyruszyliśmy dzisiaj na popołudniowe zwiedzanie dwóch średniowiecznych miejscowości. Rzadko na wybrzeżu lazurowym pada, ale czasem pada i to październik i listopad są najmokrzejszymi miesiącami. W końcu tutaj mamy ponad 300 dni słońca rocznie !


 


La Garde Freinet to malutkie miasteczko położone wśród lasów kasztanowych, ale tej odmiany kasztanów, która nadaje się do jedzenia czyli châtaigne. I traf chciał, że właśnie trwają dni zbioru i degustacji kasztanów. Całe miasteczko w straganach choć jego najważniejszym punktem był punkt pieczenia kasztanów w wielkich czarnych blachach… Kupiliśmy i my gazetowy rożek gorącego przysmaku !


 Grimaud 2


A dobra wszelkiego było we Freinet sporo : róże, ceramika, sery, kiełbasy, konfitury, miody, oliwy z oliwek… nakupiliśmy wiele smakołyków. W tym lokalny nugat z pistacjami i z migdałami… mniam !


 





Po zakupach ruszyliśmy do Grimaud. Miasteczko ślimak, na skale wybudowane było od X wieku punktem obronnym.

Grimaud 3



Średniowieczny zamek rodziny Cassa zbudowany w XI wieku straszy dziś ruinami. Ale jakże urocze są to ruiny wśród, których rosną oliwki i opuncje ! Z niego widok rozciąga się na całą zatokę Saint Tropez… i na dachy miasteczka Grimaud, w którym wielu turystów i pielgrzymów przyciąga stary, XI-wieczny i romański kościół Świętego Michała. Jest tuaj też dom Templariuszy z XV wieku i kilka zabytkowych kapliczek. Zamkowa cukiernia proponuje lokalne specjalnosci jak słone tarty z zielem wszelkim i tary cytrynowe.  Menton jest wszakże niedaleko…


Grimaud 4

Grimaud 5




Jutro w nim będziemy jak i na skale w Monako i znów w Nicei…

Lazurowe wybrzeże – Nicea i Mouratoglou Tennis Academy. Dzień 3. Francuska codzienność. Część 40.



Nicea 1


 


Wczoraj byliśmy w Nicei. Czekał tam na nas wujek mojego meża Roland z żoną Jocelyne. Niewiele zwiedzaliśmy, gdy celem tego dnia było spotkanie rodzinne i wizyta na cmentarzu. Jednakże we wczesnych godzinach porannych udało nam się wjechać na wzgórze zamkowe i popodziwiać panoramę Nicei, dwa razy przejechać po najsłynniejszej promenadzie Anglików a wieczorem mieliśmy umówione spotkanie w największej europejskiej akademii tenisa, pod Niceą… Antek zakwalifikował się do akademii… pozostaje dokonać wyboru między sportową nauką z internatem albo krótkimi wakacyjnymi stażami w akademii. Narazie interesuje nas i jego ta druga opcja. Mój syn jest wciąż malutki… he, he!

Nicea 2
 


Z naszej rezydencji do Nicei jest 115 km ale jedzie się z półtora godziny bo dojazd do autostrady A8 po górskich drogach pełnych serpentyn nie pozwala na rozwinięcie stosownej szybkości. Ta autostrada sama w sobie jest piękna bo wiedzie wzdłuż skał Roquebrune, morze Śródziemne wyłania się co jakiś czas kusząc swą niebieskością a cypresy i palmy  tylko dodają temu krajobrazowi uroku.


 

Nicea 3




W Nicei byliśmy już przed godziną 10 rano. I wolniutko ruszyliśmy po Promenadzie Anglików podziwiając po lewej błękit morza i nieba a po prawej słynne hotele. Biegaczy na promenadzie były setki i co niektórzy leżeli też już na plaży tudzież pływali. My zaparkowaliśmy na parkingu portowym i windą wjechaliśmy na wzgórze zamkowe. Zamku już nie ma… był od IX wieku, wiele razy przebudowywany ale decyzją Ludwika XIV zniszczono go. Dzisiaj pozostały tylko ruiny. Ze wzgórza jednak rozciąga sie widok na całe miasto… Po lewej Nicea z promenadą, stara Nicea i wszystkie dzielnice na wzgórzach położone, po prawej port, znany od czasów starożytnych Greków.


To miasto jest tak piękne, że trudno znaleźć słowa by je opisać… przede wszystkim kolory i światło… kolory nieba, morza, roślin ale też budynków, okiennic i wszystkich innych ludzkich stworów.


Jak wszyscy wiedzą jest to miasto ofiar, ostatnich ofiar terrorysty. Przy samej Promenadzie, gdzie zabójca wjechał w tłum ludzie utworzyli miejsce pamięci, z hasłami, świeczkami i kwiatami. Zatrzymaliśmy się tam i my na chwilę modlitwy.
 


Około 12h ruszyliśmy z wujostwem do miejscowości Colomars do oberży Redier. Tam wujek Roland zarezerwował stolik na nasz rodzinny obiad. Francuskim zwyczajem spędziliśmy ponad 3 godziny za stołem rozkoszując się typowym regionalnym jedzonkiem: raviolis z borowikami na przystawkę, jagnięcina w sosie tymiankowym i deser lodowo-bezowy. Aperitiwy i wino dopełniły całości.
Nicea 4


Nicea 5





Wiele rodzinnych historii zostało w tym czasie opowiedzianych i pomyślałam sobie, że to znakomity materiał na sagę rodzinną albo i kilka powieści. Bracia bliźniacy… skolonizowana Algeria, w której wybucha wojna. Jeden z braci jest bogatszy i działa w OMS, drugi stara się tylko przeżyć. Kilka razy udaje im się uniknąć bomb i dorosłym i dzieciom. Zostają przesiedleni do Francji. Nienawiść narasta. Jeden brat zostaje w Nicei a drugi rusza na północ…


 


Pół wieku minęło, bracia nie żyją… pozostali kuzyni, i jedna z żon, babcia mojego męża… Wczoraj byliśmy na grobie jednego z braci: François, jego żony i ich syna, kuzyna mojego teścia, którego już wiele lat temu żeśmy bardzo polubili… Co kryje sie za cisza?


W Nicei sprzedają znicze… których w innych regionach Francji nie spotkałam. Ustawiamy kwiaty, zapalamy znicz i opowieść snuje się dalej.


Nicea 6
 


Pod wieczór żegnamy się z wujkiem… mając nadzieję, że spotkamy się szybciej niż za 10 lat. Ruszamy w stronę Biot. Tutaj Patrick Mouratoglou wybudował swoją akademię tenisa. Antek jak wiadomo w tenisa gra i to dobrze gra. Mamy tutaj rozmowę a Antek kilka testów. Wynik pomyślny. Może, jeśli chce, wstąpić do akademii… narazie jednak będą to tylko krótkie staże wakacyjne bo nie wyobrażam sobie by w tym wieku mój maluch zamieszkał tam w internacie i tam się uczył. Choć sam Antek zakręcony jak tenisowa piłka!


Nicea 7
Dziś pada… dlatego mam czas na pisanie a Antek ma zadań domowych na wakacje na 30 godzin i robi się nerwowo…zobaczymy co dalej?