piątek, 1 sierpnia 2014

Etap dziesiąty - na rodzinnych grobach

Wczorajszy dzien minął niezwykle szybko. Wuj pomimo swych lat i wyglądu staruszka okazał sie kompanem pełnym energii. I tak naprawdę to trudno go zatrzymać. Ja staram sie uważać by odpoczywał, by pił, by nie było mu gorąco bo na zewnątrz jest ponad 30 stopni ale on wciąż chce do "przodu". Przede wszystkim tak zaprzyjaźnił sie z Antonim, ze sa nierozłączni. Jak tylko Antos gdzieś w domu zniknie to wuj go wola i uczy go angielskiego, pije z nim Coca Colę, bez przerwy żartują i śmieją sie jak wariaci. Kawały mu robi co kilka minut a Antos moj szczęśliwy. Przytulają sie  po kilka razy dzien... Tak, jak ja kiedyś z mim dziadkiem Henkiem.

Wczoraj rano pojechaliśmy na cmentarz w Brandon na grób cioci Maryli... Przy okazji odwiedzilismy groby braci wuja Edwarda. Powspominalismy, aż sie łzy w oczach kręciły. Po cmentarzu wuj zawiózł nas do Kesington center, to taka wielka hala sportowa. Tam trwały treningi Hokeja. Mój Antek od razu zaprzyjaźnił sie z trenerem i jakimiś chłopcami. To oni oprowadzali nas po szatniach, siłowni... Po czym jak juz siedzieliśmy na widowni to przyszedł trener i podarował Antkowi nowy hokejowy krążę - Wheat - tutejszej ekipy z Manitoba. Wuj uznał to za tak miły gest, ze zapytał o nazwisko trenera o popołudniu zadzwonił do administracji miasta, która go zatrudnia, by pochwalić tego człowieka. Miłe to. Z hokeja mój Antek nie chciał wyjść.
Koło 12 h poszliśmy zobaczyć zawody konne. Kobiety, w kowbojskich kapeluszach ujeżdżaly konie! Niesamowity widok, jak rodeo! Pieknie były ubrane w świecące stroje a i konie były przepiękne.

Pozniej zrobiliśmy obiad - w amerykańskim stylu, hot dogi, ogórki i pie.
Na poobiednia kawę zaszła do nas Brittney, wnuczka wuja, córka Patrycji, dziś nauczycielka sportu, ale my ja jeszcze jako mała dziewczynkę pamiętamy. Pogadalismy sobie spokojnie. Wuj położył sie na chwile po jej wyjściu ale zadzwonił telefon i pojawili sie jego bratankowie, od jego brata Antoniego, którego żona zmarła dosłownie 4 dni temu. Frances Malazdrewicz, tak sie nazywała....
Wuj bardzo. Sie wzruszył ta wizyta bo przywieźli mu pamiątkę po niej i po prostu starszy pan sie rozpłakał. Został sam. 5 braci, 2 siostry, żona... Nikt juz nie żyje. Tylko on, najstarszy w rodzinie.  Było mi  bardzo smutno tez.

Po ich wizycie wuj zabrał nas do takiego mini parku wodnego z prysznicami dla dzieci. Antek szalał!  Pod wieczór wróciliśmy do domu. Wujek zrobił pieczonego kurczaka. Ja zrobiłam ziemniaki i fasolkę szparagowa. Do tego była tarta z rabarbarem.
A wieczorem? Wieczorem Michał, moj "second cousin" jak on sam o sobie mówi zabtral mńie i Stephana na przepiękny recital pianistyczny, rosyjskiego pianisty. Koncert był naprawdę sporej klasy, Tselakov grał utwory rosyjskich i europejskich kompozytorów. Po koncercie podano wina. Było bardzo przyjemnie. Spotkaliśmy na nim polskiego malarza pana Jana Brancewicza, który przyjechał tutaj w 1965 roku. Pytałam czy tęskni za Polska a on mi na to " za czym tam tęsknić? " . Stwierdzil, ze tęskni za dziecinstwem w Krakowie ale za niczym wiecej juz nie.

Antek w tym czasie jeździł z wujem po mieście samochodem jak si e pozniej okazało i to na przednim siedzeniu... Lodami sie objęli we dwójkę i dalej...
 Taki dzien jak na 88 letniego starszego pana to trochę sporo....
Ale dziś ranoznowu, świetny humor, Antkowe sniadanie z wujowym. I pojechaliśmy do Nepawy na groby mojej rodziny... Ale o tym pozniej....

1 komentarz:

  1. Oj. Juz wiem ile mam do nadrobienia w czytaniu. Super.z przyjemnością się czyta o Twojej podróży. Pieknego urlopu.

    OdpowiedzUsuń