niedziela, 22 stycznia 2017

Koncert, znani ludzie, turniej tenisowy, nowy samochód, msza… i kolega w dom ! Francuska codzienność. Część 59.

Koncert





 


Ależ mi się misz masz zrobił… Tyle się dzieje i wszystko w takim tempie, że nie nadążam. Więc tylko kilka słów o mijającym week-endzie.


 


Rozpoczął się on piątkowym koncertem chóru w kaplicy w Centrum Beaulieu w Bordeaux. Był to prywatny koncert, na zamówienie pewnego przedsiębiorstwa i kilku różnych lokalnych i narodowych sław. Piękny moment, ponad godzina ich śpiewu, kilka rozmów ale też koktajl po koncercie.


 


Antek od razu rozpoznał tego słynnego człowieka, dziadka jego przyjaciela, o którym niedawno pisałam. Nie ma więc już sekretu ale trzeba zachować pewną dyskrecję. Chłopcy bawili się z nim znakomicie nakładając sobie na głowy złote korony Trzech Króli. My poznaliśmy wiele bardzo interesujących osób, kilku wysoko urodzonych książąt czyli comtes i comtesses, kilka osób z politycznego i intelektualnego francuskiego świata. Jednym słowem było bardzo ciekawie. Trudno jednak żyć w takim szpagacie… pewnie napiszę coś więcej o tym innym razem.


 


Wczorajszy dzień zaczął się bardzo wcześnie pomimo soboty. Był cały natłok zajęć. Wydarzeniem poranka było nasze RDV w garażu Nissana bo zamierzałam kupić sobie nowy samochód, nową Micrę. Niestety po raz kolejny muszę zmienić plany bo wybrana przeze mnie wersja kosztuje prawie 19 tysięcy euro a nie zamierzałam tyle wydawać na drugi w rodzinie samochód. Tak więc nieco wkurzona wróciłam do domu bo kolejna zmiana, szukanie i w codziennym natłoku coś mnie trafia ! ot co !


 


Obiad na szybko, rybny… i zaraz po obiedzie Antek ruszył na swój turniej tenisowy. Wygrał i pojedynczego i dubla z kolegą. Wrócił na kolację rozpromieniony ! My w tym czasie… a raczej ja byłam w moim SPA, to stały punkt sobotniego programu i dalej po zakupy na kolejne 2 tygodnie lodówkowo-kuchennej egzystencji.


Zapełniłam, nabiłam, porozkładałam… Teraz będę pichcić i pilnować by za szybko nie zjedli wszystkiego bo na następne zakupy mam czas za dwa tygodnie czyli 4 lutego.


 


Dzisiaj natomiast od rana… próba chóru, Antka śpiewanie na mszy w kościele szkolnym, poświęcenie pomnika założycieli Marianów. Ale przed 9h30 już musiałam ugotować obiad, bo po mszy kolejny koktajl i czasu na robienie jedzenia już nie było.


Teraz praca… ja za biurkiem już za chwilę, dziecko za biurkiem. Tylko mąż jak zwykle ma wolne.


 


A wieczorem Facetime z wujem z Kanady, przybycie Antkowego kolegi do nas na 2 dni… bo rodzice w Paryżu więc biedak nie ma gdzie się podziać. Znowu więc będę musiała gotować, szykować i rozkazy na jutro wydawać bo trochę źle się składa jutro jestem w pracy do 21H – zebranie z rodzicami… więc samo się nie zrobi, nie nakarmi, nie dopilnuje…


Czekam na kolejne wakacje, za 4 tygodnie bo zmęczyłam się już samym pisaniem o tym wszystkim !


Pozdrawiam niedzielnie.


2 komentarze:

  1. Bardzo pracowity weekend! Ja taki miałam tydzień temu, dlatego ostatnie dwa dni spędziłam głównie odpoczywając. Nie lubię tak napiętych planów, trudno mi potem wrócić do pracy, kiedy organizm jest w ciągłym napięciu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego dzisiaj jestem padnieta... Bo nie czulam by bylo wolne... Bo I ubrac sie trzeba, I konwersacje prowadzic Na odpowiednim poziomie I ze wszystkim zdazyc. Stres. A zaraz mam jeszcze ze tanie z rodzicamii od 17 do 21h... Wiec oragnizm w koncu powie NIE i sie rozchoruje....

      Usuń