poniedziałek, 23 września 2013

Indianskie lato!

Indiańskie lato !
Zawitało do nas w ubiegłą sobotę. Po deszczowych dniach i temperaturze 18-19°C przyszło nareszcie, przypomnieć jeszcze na chwilę o mijającym lecie. W sobotę mieliśmy pełne słońce i jakieś 24°C, wczoraj było tych stopni już 28°C w cieniu oczywiście i tak jest dzisiaj i ma być cały tydzień!







Nie wiem czy też to obserwujecie ale jak robi się tak ładnie ciepło to ludzie stają się nagle milsi… kolorowe stroje cieszą oko w tramwaju i na ulicy… uczniowie dużooo lepiej pracują… I w ogóle żyć się chce!







Wczorajszym rankiem, po tenisowym treningu Antosia ruszyliśmy więc nad Atlantyk. W planach była nasza ulubiona restauracja Dwóch Dębów przy najwyższej I największej wydmie Europy czyli przy Pyla… gdy usiedliśmy na znajomym tarasie, pod drzewami z których od czasu do czasu wpadał nam do talerza jakiś owoc jesieni… żołądź w czapeczce bądź bez czapeczki I popatrzyliśmy na jeszcze pustawą plażę, na zatokę Arcachon, na wydmę… to nagle zrobiło się jakoś tak fajnie, miło I całkiem wakacyjnie.



Obiad celebrowaliśmy ponad 2 godziny: przystawkę, danie, deser, kawę… na zdjęciu morskie ślimaki czyli Bigornaux… mniam! Przy nim śmialiśmy się cały czas bo ta restauracja jest restauracją rodzinną a to oznacza szczególnie w niedzielnie południe sporo rodzin z małymi dziećmi i ich zamówienia są po prostu niesamowite.



2 letni berbeć, przy sąsiednim stoliku, usiadł grzecznie w dziadkami z mamą I z tatą. Gdy właścicielka przyszła po zamówienie I wysłuchała dziadka… maluch odezwał się:



- “Madame, dziadziuś zapomniał powiedzieć, że ja chcem frytki, dużooo frytek i lemoniadę czerwoną” – mówił to niezwykle poważnie.



Kobieta spytała jak czerwona ma być tak lemoniada i o jakim smaku. I tutaj cała restauracja usłyszała:



-          “czerwona jak krew!, proszę pani I dziękuję bardzo proszę pani”…



Wszyscy goście ryczeli ze śmiechu…



To jest to o czym pisała ta Amerykanka, o której tutaj wspomniałam… to francuskie wychowanie… coś w tym jest!







Po obiedzie, rozłożyliśmy ręczniki na plaży, ludzi się naschodziło… wykąpaliśmy się… pograliśmy w badmintona i w siatkówkę, zaliczyliśmy też sjestę pod sosenkami…



Do domu dojechaliśmy późno ale mój mąż przyrządza week-endowe kolacje więc zupełnie mi to nie przeszkadzało.



Dziś mogłam pojechać do pracy w balerinkach I w letniej sukience! To lubię!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz