poniedziałek, 2 lutego 2015

Chorowanie po francusku...

Jestem poważnie chora. Zaczęło się « to » 8 stycznia i trwa do dzisiaj z drobną – 5 dniową przerwą. Przypuszczam, że z własnej winy doprowdziłam się do takiego stanu jednakże nie było to moim zamiarem by tak cierpieć i mówiąc brzydko zdychać  - dusząc się teraz swoimi własnymi wydzielinami koloru zielono-brunatnego !







Tak… nie będzie to ani smaczny ani apetyczny wpis. Na gotowanie nie mam ani siły ani chęci. Na jedzenie zresztą też. Chciałabym wyzdrowieć ale jestem coraz bardziej zdeprymowana tą sytuacją i nie wiem czy i kiedy wyzdrowieję. Na razie mówię to cicho i nie chcę w to wierzyć ale na Boga nie wiem!



Nie zdażyło mi się jednak jak do tej pory tak chorować i chorować tak długo… stąd może te moje czarne myśli z negatywną energią?







Kaszlałam cały grudzień, wspomagałam się czym się dało w tym paracetamolem i ibuprofenem i dałam radę. Święta w Polsce były fajne ale tam też codziennie coś brałam a nawet sterydy przez kilka dni bo wydawało mi się, że mój stan zapalny w gardle nigdy nie minie. Wzięłam i nie minął.







Wróciłam do pracy 5 stycznia. 8-smego, w czwartek miałam ciężki dzień. Byłam w pracy od 8h rano do 21h30 bo lekcje plus spotkania z rodzicami. Gdy wróciłam do domu dostałam prawie 40°C gorączki. Następnego dnia do pracy już nie poszłam. Lekarz zalecił tego samego dnia badania w klinice obok: rontgen, krew, skaner. Wykonano. Infekcja ulokowała się na prawym płucu. Wydawało się, że wszystko jasne: antybiotyki, leki wziewne, zwolnienie przedłużane co 3 dni zdołało utrzymać mnie w domu dni 10! W tym 2 week-edny.



Wróciłam do pracy konsultując jeszcze w week-end pomoc lekarską bo nie czułam się najlepiej. Dostałam kolejny antybiotyk bo… zatoki, bo osłonowo… Brałam. Wspomagałam się czym się dało i byłam w pracy 4,5 dnia…



W ubiegłą środę wróciłam z pracy koło 13h na oślep – dobrze, że wypadku nie spowodowałam bo mam sporo dojazdów a jak się człowiek źle czuje to z dojazdami jest poważny problem. Jak tylko dotarłam do domu okazało się, że mam 39°C gorączki… w pierwszym momencie pomyślałam – grypa bo przez dni pracy w szkole co lekcje wysyłałam po 3-4 dzieciaków z takim kaszlem i gorączką do pielęgniarki, że trudno było mi wyobrazić sobie co innego. Mamy tutaj epidemie.



Notabene to bardzo francuskie jest – wysyłanie chorych dzieci do szkoły bo praca rodziców jest dużo ważniejsza od ich zdrowia… przerabiam to często, w moim własnym domu też… gdyż w naszym społeczeństwie nie ma czasu na chorowanie! Nie można go dostać nawet od lekarza, trzeba go wydębić i dobjać się i wracać do gabinetu co 2-3 dni po przedłużenie zwolnienia… bo rzekomo nie mogą dawać!







Tego popołudnia wezwałam lekarza do domu z SOS Lekarze bo już żaden lekarz z pobliża  w tym ten, do którego muszę chodzić ( inaczej drastycznie ograniczają mi zwrot kosztów konsultacji w kasie chorych) nie miał miejsc. Gorączka rosła do 40°C… czułam się potwornie, sama w domu, na kanapie… Lekarz nieco się zaniepokoił i poprosił o telefon do mojego lekarza… dobrze, że się dodzwonił. W porozumeniu umówili mnie tego samego wieczoru, na 19h30 do tej samej kliniki na podobne badania.







Ucieszyłam się bo szybko szło. Myślałam sobie, no teraz to mi pomogą w końcu… Na badaniach byłam z mężem. Trwały niecałą godzinę. Rezultaty wysłano na mój adres mailowy następnego dnia koło 14H… bardzo złe rezultaty. Przejęłam się. Pierwszy odruch – internet – sprawdzać co i jak co to znaczy… zestresowałam się jeszcze bardziej. Odłożyłam. Około 16h zadzownił mój lekarz, który też dostał mailowo wyniki. Coś pobrzdękał, że no tak, że jeszcze nie wiadomo… kazał brać PARACETAMOL 1 g 3 razy dziennie Iico 2 h mierzyć gorączkę i czekać do południa następnego dnia… Nawet się nie wkurzyłam. Połknęlam ten brak kompetencji i pomysłu na to co dalej w ciszy mojej sypialni, przy 39°C trzesąc się z zimna, oj z gorąca!



Dopiero kilkadziesiąt minut później, sięgnęłam po telefon i zadzwoniłam do mojej szwagierki w Paryżu, lekarza, co prawda okulisty ale po medycynie… rozmowy z moją chrzestną i rodzicami tak coś na mnie wpłynęły. Szwagierka kazała mi bezzwłocznie umówić się z innym lekarzem następnego dnia rano oraz z laryngologiem w pierwszej kolejności. Trochę sobie pokpiłam bo na wizytę u laryngologa to jest 15 dni czekania…







Mój mąż jednak wkurzył się, co rzadko mu się zdarza, i w piątek rano wydzwaniał gdzie się dało prosząc lub wymuszając spotkanie z lekarzem. Nie wiem jakim cudem, ale się udało!



Widzieliśmy i internistę i laryngologa. Wyniki moich badań są złe… laryngolog postawiła diagnozę po kolejnych badaniach i to bolesnych jak czort, że mam rozległą i ostrą infekcję bakteryjną w całych drogach oddechowych: zatoki, nos, gardło, krtań, oskrzela… tylko płuca narazie czyste, oby?



Zwolnienie mam do… środy… nie wiem czy przedłużą… Gorączka ustapiła wczoraj ku mojej wielkiej radości ale dobrze nadal nie jest. Więc mam wątpliwości…







Moje obecne leczenie to nic drastycznego ale jest męczące i ciężkie.



Antybiotyk – 3-ci od 8 stycznia, na kolejne 10 dni… przez ostatni miesiąc 4 dni byłam bez antybiotyku. I jeszcze te zabiegi z maszynerią apteczną… wstrzykuję sobie do nosa, 3 razy dziennie od 60 do 120 ml płynu z lekarstwami rozpuszczonymi. Ten płyn mnie dławi i dusi ale muszę wytrzymać. Spływa on do gardła i dalej, część wypływa do umywalki brrr… Po czym muszę 15 minut odczekać. Teraz spraye do nosa i do gardła… kolejne 15 minut czekania przerywane krwawieniami… następnie maści do nosa by przestało krwawić i na gardło by też przestało krwawić… Jeść nie można ale nawet się nie chce… tylko wyzdrowieć by się chciało… I to bardzo!







Kaszlę dalej… umyję włosy i padam ze zmęczenia. Teoretycznie w czwartek powinnam być gotowa do pracy… he, he dobry kawał, taki francuski! Na moich antybiotykach widnieje napis – Nie prowadzić. Niebezpieczeństwo! Czerwony trójkącik i cyfra 3… Do pracy jeżdżę samochodem bo nie mam jak dojechać inaczej…







Coś spieprzyłam!



Na pewno! Tylko co?







Choroba nie jest wynikiem tylko i wyłącznie fizycznego zakażenia wirusem bądź bakterią jest zaburzeniem równowagi organizmu i wynikiem tego procesu… coś jest źle? Tylko co? I jak z tego wybrnąć teraz?

8 komentarzy:

  1. nic nie spieprzyłaś, co ty gadasz.... złapałaś wirusa, nie wyleżałaś, osłabiłaś się i łapiesz co popadnie. Zostań jeszcze w domu, chociaż do końca tygodnia. Zdrowia stef :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pani Agnieszko dużo zdrowia życzę...

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj Agnieszka, od pewnego czasu śledzę Twojego bloga z podziwem i niedowierzaniem jak świetnie sobie radzisz i dajesz radę wszystko ogarnąć, bo ja bym tak nie potrafiła... No właśnie, nie potrafiłabym, bo się aż tak nie wysilam, bo szczerze mówiąc mi się nie chce, bo moje życie nie musi być tak perfekcyjne, ale za to nie choruję. Myślę tak sobie, że Twój organizm się po prostu buntuje, bo za bardzo go obciążasz. Od 8 do 21 w pracy? I do tego ze złym samopoczuciem? I te antybiotyki. Przecież antybiotyki niszczą odporność. Wpadłaś w błędne koło medycyny konwencjonalnej, która "leczy" objawy, a nie samą chorobę, a lecząc objawy powoduje inne choroby. Ja już dawno zrezygnowałam z usług lekarzy konwencjonalnych, bo oni nie leczą i tak naprawdę nie potrafią powiedzieć co Ci dolega, a tym samym nie potrafią leczyć. Gdybyś mieszkała w Polsce to mogłabym Ci wskazać lekarzy którzy leczą, ale we Francji nie potrafię. Może poszukaj na własną rękę innych metod leczenia niż medycyna konwencjonalna. Od nich bierz tylko zwolnienia z pracy, a lecz się u innych. Pozdrawiam Monika

    OdpowiedzUsuń
  4. Współczuję! Brzmi to naprawdę niewesoło, zwłaszcza ta gorączka! Na pewno bardzo Cię osłabiła. Życzę Ci dużo spokoju i zdrowia - cały miesiąc chorowania za Tobą. Bardzo, bardzo współczuję.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nicka wirusy to pewnie zlapalam juz w grudniu bo w styczniu badania robione 9 stycznia potwierdzily juz obecnosc bakteri... a to inny kaliber... wracam ale powoli! dzieki!

    OdpowiedzUsuń
  6. Magdo jakos zyje choc slabo i jestem wykonczona tymi chorobami ale moze w koncu pojdzie ku lepszemu?

    OdpowiedzUsuń
  7. Pani Moniko mysle podobnie aczkolwiek do pewnego stopnia. Uwazam, ba jestem przekonana, ze kazda choroba nawet katar wynikaja z zaburzenia rownowagi organizmu. Dlatego umowilam sie juz z chinskim lekarzem, poleconym tutaj, ktory podobno, potrafi powiedziec gdzie i co nie gra... co jest popsute w systemie. Nie odrzucam jednak calkowicie systemu konwecjonalnego. Ma tez, jak dla mnie swoje pozytywne strony. Dziekuje!

    OdpowiedzUsuń