niedziela, 8 stycznia 2017

Jestem rannym ptaszkiem ! « Miracle Morning » H. Elrod.




Nie od dzisiaj, nie od wczoraj, właściwie to od zawsze. W moim wczesnym dzieciństwie to moje poranne wstawanie  rodziło w moich bliskich fale zdenerwowania, gesty desperacji, łzy zmęczenia. I nic dziwnego jako dziecko byłam już na nogach między 5 a 6 godziną rano, zimą, wiosną, latem i jesienią ! Mając lat 5, 6, 7 chciałam by się mną nieco w tych godzinach pozajmowano bo mi się « nudziło ». Moja chrzestna, u której zdarzało mi się nocować podsuwała mi jakieś kredki i kolorowanki ale po kilku minutach moja praca była skończona i dalej ją męczyłam mym « nudzę się ».

Do dzisiaj to sobie wspominamy.

 

Rodzice natomiast lubili w soboty niepracujące czy niedziele sobie do tej 9 h pospać… I nie należało im przeszkadzać. Tak więc albo robiliśmy “rozrubę” z braćmi czasem zbyt głośną albo, jak już podrosłam to zatapiałam się na cały poranek w moich książkach. A były to 3-4 godziny poranka zanim ktoś nie zaczął przygotowywać śniadania… tak więc zazwyczaj w tym czasie zdążyłam przeczytać już jedną książkę albo sporą jej część. Bo książki od zawsze były moją miłością!

Tylko u dziadków w Wałczu miałam wczesno-poranne towarzystwo bo mój dziaek też był rannym ptakiem.

 

W liceum robiłam poranną gimnastykę o godzinie 6, oglądałam TV będąc studentką w Polsce i jadłam śniadanie, na mszę niedzielną chodziłam na 8 h rano… Nie sprawiało mi to najmniejszego problemu.

 

I tak mi zostało… Choć w ostatnich latach pojawiły się spore problemy ze snem a szczególnie z zasypianiem ( pojawią się i znikają, okresowo). To one nieco zbulwersowały mój wrodzony rytm… Nie śpię czasem do 1 – 2h w nocy potem rano nie mogę się dobudzić, takie błędne koło.

 

Moja praca belfra, bywa, że i sporo dojeżdżającego zmusza mnie jednak na codzień do bardzo wczesnych pobudek i wyjeżdżania z domu kilka minut po 7h. Wtedy dopiero moi domownicy się budzą…

 

Dlatego po raz kolejny – bo pierwszy raz to, to nie jest – korzystam z porad Hal’a Elrod’a. Wstaję przed 6h rano, każdego dnia, również w weekendy by nie zaburzać mojego dobowego rytmu. I lubię to! Pamiętam, że gdy pisałam “Nianię w Paryżu” wstawałam o 5 h rano by przed 7 h popisać  a później szykować się do pracy i to było niezwykle efektywne. Moją drugą powieść też napisałam o świcie… kilka artykułów, część doktoratu…

 

To jest najlepszy moment mojego dnia! Ta cisza! Ten mrok, który rozrzedza się bardzo powoli czasem, jak dzisiaj do godziny 8h z minutami. To mój “supplement życia”, mój, “supplement dnia i mojej aktywności”. I pewnie dlatego tryskam zazwyczaj energią, robię w ciągu jednego dnia znacznie więce niż standardowy obywatel V-tej Republiki, wciąż mam moc, wciąż mam chęć, wciąż mam zapał. Zawsze mam wszystko gotowe ze sporym wyprzedzeniem a mój dom funkcjonuje sprawnie pomimo braku “pomocy” z zewnątrz i z wewnątrz.

I tak na przykład moje lekcje dla klas licealnych na 3 różnych poziomach są gotowe na dzień dzisiejszy do dnia 18 lutego czyli do początku kolejnych wakacji, włącznie ze sprawdzianami, kserokopiami dokumnenów dla ponad 245 uczniów. Teraz już zresztą zaczełam przygotowywać ciąg dalszy, na marzec i kwiecień. Nigdy nie zastaniecie mnie o 7h50 w kolecje przed kserokopiarką bo coś muszę zrobić na już. Nie znam takich sytuacji. Co oczywiście mocno wpienia niektórych kolegów i koleżanki.

 

Tak jak te adwentowe ciastka! Jaki związek? – zapytacie…

Oczywisty… niektórzy koledzy z pracy, gdy przyniosłam im, jak co roku, pudło adwentowych ciasteczek w 6 czy 7 rodzajach, tak po prostu do przedświąteczenj kawy… najpierw skosztowali a następnie bardzo ironicznie i z naciskiem dopytywali “Kiedy to zrobiłaś? Skąd miałaś czas? A ile to zajmuje czasu?”… itd…

 

Czas… jest na tej ziemii ten sam dla wszystkich, wymierny, odliczany. Jedni robią w jego jednoscte kilka razy więcej niż inni. Zależy to z pewnością od wielu czynników.

Ja jednak jestem przekonana, że zależy to również od naszego poranka. I, że to właśnie świt jest najlepszym momentem na rozpoczęcie nowego dnia. Elrod przekonuje o tym w swojej książce niedowiarków.

Poranek… to kilka liter: SAVERS:

-S jak silence czyli cisza na modlitwę, refleksję, medytację

-A jak afirmacja, powtarzanie sobie pozytywnych zdań

-V jak wizualizacja projektów, na których nam zależy a które widzimy już w wersji dokonanej

- E jak exercice czyli sport – to uwielbiam !

- R jak reading czyli czytanie

- S jak scribing czyli pisanie – I to też uwielbiam!

 

Pokochajcie wasze poranki… a zmieni się, na lepsze wasze życie!

3 komentarze:

  1. Dobrze, że podkreślasz osobiste preferencje - bo ja tak jak i Ty lubię poranki, tyle że moje zaczynają się od 7.30 :-) Próbowałam ze sobą walczyć, przyzwyczaić się do wcześniejszego wstawania, ale to na nic. Łatwiej mi zarwać noc, niż wstać o świcie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mysle, ze kazdy ma swoja nature, swoj rytm I chyba bez sensu jest z nim walczyc. Tyle, ze trzeba sie poznac by wiedziec Gdzie sie konczy rytm I potrzeba ciala a Gdzie zaczyna chec Na latwosc, unik czy zwykle lenistwo.

      Usuń
  2. Tak, myślę że to jest biologiczne i trudne do zmiany. Mój tato jest taki sam, myślę że jestem do niego podobna.

    OdpowiedzUsuń