niedziela, 29 listopada 2015

Napięta jak struna…




 

Zła, wściekła wręcz, zmęczona albo i przemęczona, sama już nie wiem. Jedyne co wiem to to, że mam dość. Moje ciało daje mi niepokojące znaki, że mu źle, mi psychicznie też nienajlepiej.

 

Jedyne pozytywne nowiny płynną od mamy, która zdrowieje, zaczęla znów chodzić, jeść. Wraca powoli acz skutecznie do formy i to jest piękne i raduje.

 

Cała reszta…

 

Wracając późno wieczorem z pracy, w ubiegły czwartek, przed moimi oczami znów pojawiły się czarne, migoczące punkciki. Problem w tym, że akurat byłam na autostradzie A63, lał deszcz, było ciemno więc światła samochodów i ciężarówek raziły mnie strasznie. Bałam się, że czegoś nie zauważę i że się po prostu zabiję. Zwolniłam więc do 80 km/h i jechałam za ciężarówką. Po kilku minutach było jeszcze gorzej. Zatrzymałam się na pasie awaryjnym, włączyłam warining i rozryczałam się na dobre. Moje pole widzenia ograniczało się do środkowego prostokąta, po bokach ciemność, u góry i u dołu migoczące czarne punkty. Zadzowniłam do męża z rykiem w słuchawce. Obok mnie rozpędzone ciężrówki, klaksony a ja nie mogę dalej jechać bo nie widzę.

 

Mąż mi na to, że pomóc nie może przecież… czułam się jak jakaś malutka śrubka, na środku rozpędzonej drogi. Stałam tak kilka minut. Potem ruszyłam dalej; powoli. Klaksony z każdej strony.

Wróciłam do domu i jeszcze mąż na mnie z krzykiem, “ że co ja robię, że ja sobie sprawy nie zdaję, że w co ja się pkauję”.

 

A mi było tak źle… bo z lekka pokłóciłam się z dyrektorem w to czwartkowe popołudnie bo on też na mnie z gębą…

Poszło o zebranie i o szkolenie! Otóż 16 i 17 grudnia mam szkolenie w kuratorium, dostałam oficjalne wezwanie. Szkolenie jest w Bordeaux, więc mi na rękę bo bez jazdy wielkiej. Tyle, że w gimnazjum, 17 grudnia jest zebranie rodziców, jedno z 4, przedświątecznych zebrań z rodzicami. Ja nie mogę być jednocześnie na szkoleniu i na zebraniu. Według dyrektora mam byc bo o 17h = koniec szkolenia, do 17h15 dojechać do Le Teich, 56 kilometrów, na zebranie z rodzicami. Na nic moje tłumaczenia, że to niemożliwe. Dyrektor ma pretensje…

 

W piątek rano, o 7, znów ruszyłam do pracy po czwartkowym incydencie. Jakoś wytrzymałam w ten piątek do 17, w gimnazjum, ale ostatnie lekcje, popołudniowe… wywaliłam 7 uczniów z jednej klasy, w drugiej zrobiłam niezapowiedzianą kartkówę, właściwie karną bo tak gadali i rozrabiali, że lekcji nie dało się prowadzić… Nie lubię tak robić, postępować, ale nie wiem jak inaczej, gdy nerwy mi puszczaj a zmęczenie wzrok odbiera i nadciśnienie powoduje.

 

O 17h05 z duszą na ramieniu ruszam do domu. Trzęsłam się jak galareta. Dojeżdżając do obwodnicy w Bordeaux korek. Stoję i stoję… po kilku minutach znów czarne punkty przed oczami. Zatrzymałam się. Wariningi… I strach.

 

Dojechałam do domu na 18h30. Prawie półtorej godziny. Moi panowie poszli na mecz tenisowy bo mieli bilety. Ja sama. Patrzę… miał mój niepracujący mąż włączyć w ciągu dnia pranie. Nie włączone. Zabrałam się więc ja. W kuchni, nieumyty garnek i deska z czwartkowego wieczoru… mąż przez cały dzień jak widać albo zapomniał albo nie zdążył ?

 

Jestem jedną chodzącą i zmęczoną złością ! Dobrze, że choć na blogu można wylać swoją wściekłość i żal. Wczoraj rozmawiałam z tym moim mężem by wypunktować mu co nie gra, czego oczekuję, co możemy zrobić. On się od razu złości jak tylko mówię, że mam mu coś do powiedzenia. Nie mogę przecież mieć pretensji, według niego, do kogoś kto jak on, jest już i tak zgnębiony brakiem pracy ! Nie mogę mieć pretensji o to, że od października stołu i krzeseł z tarasu nie zebrał bo on przecież nie ma czasu i zapomina ! Nie mogę mieś pretensji o to, że NIC swoim rodzicom nie mówi… a miał rzekomo interweniować, tak się deklarował przynajmniej… co do Świąt dalej nie wiem. On wciąż im nic nie powiedział. Ostatnio twierdzi, że sam z synem do nich pojedzie i ja zostanę sama w domu na Boże Narodzenie skoro nie chcę jechać. Nie mogę bowiem mieć pretensji do nich, że o moich urodzinach zapominają z roku na rok, że nawet o moją mamę nie spytali choć o operacji wiedzieli… po prostu nie mogę…

Jestem jednym kłębkiem złości i zmęczenia.

Jutro postaram się umówić z moim lekarzem. Może się zlituje i mi da kilka dni zwolnienia… bo jak nie to… nadchodzący tydzień wygląda następująco:

 

Poniedziałek:Rano – poprawianie sprawdzianów, lekcje z II wojny do przygotowania; koło południa sprzątanie, obiad, popołudniu lekcje z uchodźcami, powrót około 18h15 do domu. Antek na tennis, odbieram go o 20h, kolacja i spać.

Wtorek: szkoła o 7h wyjazd z domu, lekcje do 17, powrót około 18h30, odbiór Antka z chóru, kolacja

Środa: szkoła o 7 h wyjazd z domu, powrót około 13h45, obiad, Antek na golfa. Odbiór o 16h, zakupy na cały tydzień w drodze powrotnej. Dom około 18… kolacja; lekcje…

Czwartek: szkoła wyjazd o 7h, lekcje do 17h. Od 17h15 2 rady pedagogiczne. Koniec około 20h. Powrót do domu około 21h30.

Piątek, szkoła wyjazd o 7h. lekcje do 17h. 1 rada pedagogiczna. Koniec koło 18h30. Powrót do domu koło 20h.

4 komentarze:

  1. Przykro czytać o Twoich problemach. Zdaje się, że bycie nauczycielem we Francji skutecznie uniemożliwia jakąkolwiek inną aktywność życiową. Życzę Ci dużo spokoju i odpoczynku Agnieszko!

    OdpowiedzUsuń
  2. przykre to co piszesz :(
    Nie za bardzo rozumiem tą sytuację z mężem...
    Mam nadzieję, że to wszystko przejściowe i w końcu dobrze się ułoży.
    Może odpuść sobie trochę? To co możesz - np. na Święta wyjedź do Polski, do Mamy. Ma taki piękny i dobry uśmiech, na pewno spotkanie dobrze Wam zrobi. A Twoi chłopcy niech jadą do teściów. Dlaczego by nie? Zwłaszcza, że mąż sam to zaproponował.
    Czasami trzeba umieć odpuszczać pewne sprawy, nawet jeśli pozornie wydają się być bardzo ważne.... Życzę spokoju ducha i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. może sama pojedź do mamy na swięta?

    OdpowiedzUsuń
  4. Jesteś naukowcem nie nauczycielem średniej szkoły, inne przygotowanie trudno połączyć te dwie role, dodatkowo małżeństwo - trzymam kciuki za przetrzymanie najgorszego, bo pózniej musi być lepiej -

    OdpowiedzUsuń