sobota, 13 grudnia 2025

Zebranie


Byłam wczoraj wieczorem, po pracy na zebraniu z rodzicami. Od 16 do prawie 20 siedziałam  z dwoma innymi kolegami z pracy i przyjmowałam rodziców pierwszych klas liceów.
Przydzielono mnie do trójki: pani od wf, pani od francuskiego i ja czyli pani od historii i geografii. 

Wybiła godzina zebrania i rodzice czekali już na korytarzu ale gdzieś się nam zapodziała pani od francuskiego, której wcześniej nie znałam i nie poznałam. Pani wychowawczyni klasy powiedziała: 
- Pobiegnijcie po nią na parter, do pokoju nauczycielskiego bo pewnie tam siedzi i zapomniała o zebraniu.
Zdziwiona, odpowiedziałam, ze:
- Biegać nigdzie nie zamierzam i ze chyba pani ma zegarek bo dostrzec, ze godzina wybiła?
Pobiegła pani od WF. Kobiety nie znalazła i wróciła z niczym. Następnie pobiegła wychowawczyni. I po chwili pojawiły się obie, gdyż pani z francuskiego jak  sama stwierdziła:

- Pomylila sale.

Weszła szybko i zajęła miejsce po środku. Ja siedziałam po jej prawej stronie, przyklejona do muru klasowego. Pani od WF usiadła po jej lewej stronie. Pani od francuskiego spojrzała na mnie szybko a miałam na sobie pomarańczowy sweter, czarne spodnie i czarne buty oraz niebieska, markową apaszkę i rzuciła: 
- No tez, z burzujka będę rodzicow przyjmować!

Wtedy poczułam ostra won alkoholu i zimnego tytoniu. Twarz pani od francuskiego była cala w czerwonych plackach, bez cienia makijażu, włosy, krotko ostrzyżone, na bretońska modlę u kobiet tutejszych, czekały na szampon. Ciało pokrywała czarna sukienka do kolan z czegoś w rodzaju wełny. Założona była na szare spodnie, które w połowie łydek ucinaly obłocone bezowe buciory. W tym momencie weszła pierwsza mama z córka. A miałyśmy 18-stu rodziców do przyjęcia, każdy teoretycznie po 10 minut. 
Pani od francuskiego wyłożyła przed sobą: 1,5 litrowa plastikowa butelkę Ice tea marki Lipton oraz paczkę ciastek z logo Carrefour z ostatnia literka jakości na opakowaniu czyli z E. Gdy pierwsza mama z córka sadowiły się na krzesłach na przeciwko nas, otworzyła butelkę i rozpruła kartonik. Okazało się, ze ciasteczka są opakowane w plastikowny celofan po 2 sztuki. I gdy tamte siadały, pani od francuskiego zaczęła łapczywie i z gwinta popijać swoją mroźna herbatę upuszczając jej nieco na stół przed sobą. Zaszelescily papierki i zaczęły się sypać kruszki do wylanej zielonkawej cieczy. Do końca zebrania wypiła poltoralitra słodzonego napoju i pożarła cala paczkę ciastek. I rozpoczęła się monolog. 

Mówiła tylko pani od francuskiego i to z każdym rodzicem. Udało mi się przez ponad 3 godziny siedzenia powiedzieć trzy zdania: 

- Co pani corka chce robić w przyjslzosci?
-Mam inne zdanie niż moja koleżanką siedząca obok mnie na ten temat... oraz
- Czy uprawiasz jakiś sport?

Na więcej nie znalazłam przestrzeni. Nie zdołałam nic powiedzieć ani tym rodzicom ani ich dzieciom. Pani od francuskiego i zdawkowo, bardzo zdawkowo pani od WF powtarzały wciąż i każdemu to samo:
- Musi nauczyć się "argu" czyli argumentować... w slangu mlodziezowo-skrotowym. 
- Cialo ma się cale życie, jak sobie na nie zapracuje takie będzie miał.
- Wyniki testów narodowych z francuskiego i z historii się nie liczą, proszę patrzeć tylko na to, my się znamy lepiej.

Wrocilam do domu na makaron z czerwonym pesto i poszłam spać. 


 

czwartek, 11 grudnia 2025

Gałęzi wigilijnej w tym roku nie upieke/a... ale dzień przeżyłam!


Tak sobie stare gałęzie wigilijne wspominam wieczorowa pora choć w tym roku nie upieką bo ani zdrowia, ani czasu ani możliwości. Pewnie więc po prostu jej nie będzie. 
A lubie ten tradycyjny, francuski deser wigilijny. 

Pojechałam na 8 do liceum. Ucznia od pogróżek nie było. 
Zmieniłam plan klasy. Zarzadzilam tak zwana kartkówkę - nigdy tego nie praktykowałam od kiedy uczę, ale chciałam sprawdzić czy cokolwiek po tak perturbowanej lekcji z poniedziałku zapamiętali? 
Po czym zapowiedziałam im, ze nie będzie już żadnej pracy w grupach, tylko indywidualna, ze będą pisać i pisać i ja ich będę dopytywać ustnie i co tydzień robić kartkówki. 
I się towarzystwo uspokoiło. 
Jutro jest spotkanie u dyrektora i zebranie z rodzicami. 
Licze na to,  ze przeżyje. 



 

środa, 10 grudnia 2025

Miedzy pieczeniem makowców a pogróżkami.


 
Upiekłam dziś makowce bo będę je zamrażać. Niestety kalendarz nie pozwala mi na upieczenie ich bezpośrednio przed świetami. W domu pachnie makiem, pomarańczami kandyzowanymi i drożdżowym ciastem.
W międzyczasie, dziś w nocy odezwała się choroba... czyli zatoki znów zatkały się i bolą i gardło tez boli. Myślałam na początku, ze to w związku ze szczepionka na grypę, która, jak co roku, wzięłam, ale dopiero w ostatnia niedziele bo wtedy czułam się w formie. Atak na zatoki wskazuje jednak, według mojej laryngolog na to, ze nie chodzi o skutki uboczne szczepionki a o kolejna infekcje. Robię co się da by się nie rozwinęła ale nie wiem co będzie i jak będzie.

W poniedziałek natomiast miałam dwa incydenty na lekcji: bójkę przy pudełku na telefony komórkowe kilku chłopaków w pierwszej klasie liceum - rozdzieliła fizycznie zaangażowanych w konflikt. Następnie była w praca w grupach i niestety doszło do rzutów piornikami przez klasę - tez dwójka z tych samych chłopaków co się bili o telefony. Widząc tych dwoje rzucających wyrzuciłam ich z klasy. Napisałam raport, poinformowałam pedagoga i tzw biuro szkolne. Od poniedziałku ich nie widziałam bo dopiero jutro mam z ta klasa lekcje.

Jednak wczoraj dostałam dwie wiadomości. Pierwsza: wyrzucony uczeń przyszedł powiedzieć, ze uszkodziłam mu kalkulator bo on musiał w pośpiechu wyjść z klasy i wtedy torba o coś się obiła i kalkulator został "przeze mnie uszkodzony" więc "jak go nie odkupię to on mnie zabije". I mail od jego chyba rodzica, w którym tez grozi mi "poważnymi konsekwencjami rzutujacymi na moje zdrowie i życie" w związku z uszkodzeniem kalkulatora.
Sprawe zgłosiłam wszędzie oraz na policji. Nikt się nie przejął specjalnie.
Mam nadzieje, ze jutro i w najbliższych dniach pozostanę wśród żywych. 

wtorek, 9 grudnia 2025

Miejsce, w którym pracuje


Czyli liceum ogólnokształcące. Po tych schodach wchodzę 2-3 razy dziennie podziwiając resztki śmieci oraz odrapane mury w kolorze szarym tak zwana lamperia. Poręczy staram się nie dotykać bo różne rzeczy są do nich poprzyklejane. 
Następnie mam ten długaśny korytarz do przejścia na dystansie jakiś 150 metrów bo moje sale są 24-25 w kolejce, po prawie stronie. 

Jest tutaj bardzo dużo azbestu z tego co mi powiedziano choć gołym okiem go nie widać oczywiście. 

I wiecie co? Większość osób mi mówi, ze "jestem dziwna" albo,  ze "mam coś z głową". 
Dlaczego? 
Dlatego, ze uważam, ze te pomieszczenia, miejsce pracy są brzydkie, obskurne, zniszczone, zle utrzymane. Ludzie wokół mnie wzruszają ramionam i mówią mi "a co tam, jest jak jest". 

A ja z ta moja nadwydajnoscia mentalna i z moja wrażliwością nie potrafią przejść do tak zwanego porządku dziennego pracując w takich warunkach. Mnie to boli, fizycznie boli. Jak wchodzę po tych schodach to powstrzymuje się by nie zwymiotować. Mdli mnie strasznie, kaszle... Gdy posuwam się tym korytarzem dwa razy dziennie to mam tylko jedna myśl w głowie "UCIEC stad jak najszybciej i jak najdalej". 
Pokój nauczycielski jest jeszcze gorszy... sale klas obskurne, odrapane i zniszczone... Myślę o o poprawczaku w Poznaniu, który kiedyś odwiedziłam z moja klasa licealna... tak tam wyglądały wnętrza w końcówce PRL... myślę o muzeum-wiezieniu komunistycznym w Wilnie - takie podobne korytarze tam są... 

I tak jest dziwna, jestem szalona, jestem może dla niektórych głupia czy nienormalna, ale jestem SOBA i dla mnie przejście do porządku dziennego w tych okolicznościach nie jest możliwe. 

Pytam wczoraj moja klasę maturalna co sadza o strzelaninach w Rennes z ostatniego weekendu? jedna dziewczyna mi powiedziała, ze ja to szokuje i ze cieszy się, ze już w mieście nie mieszka, tylko na wsi pod miastem. Ale 22 osoby wzruszają ramionami:
"Psze Pani te strzelaniny są przynajmniej raz w tygodniu więc w sumie co nas to obchodzi, my nic nie możemy, to nie nasza sprawa"... 
Pytam czy w związku z tym konsumują marihuanę albo kokainę. Uśmiechają się miedzy sobą... "no czasami". Czy są współodpowiedzialni. Nie widza tego i nie rozumieją, ze to tez przez nich. I tego tez nie mogę zaakceptować. 

 

poniedziałek, 8 grudnia 2025

Fatalny początek tygodnia...

 Wlasnie się dowiedziałam, ze mój syn siedział w ciemnościach w windzie bo się zablokowała po raz już nie wiem który... od 5 lat... Ponad godzinę tak siedział. Naciskał na przycisk ALARM ale nikt się nie zgłaszał... Dopiero po jakimś czasie ktoś raczył odpowiedzieć. Trwało to długo. 

W związku z powyższym, po raz kolejny trzeba wstąpić na drogę sadowa bo dość już tolerowania tej MIERNOTY z każdej strony. 


Zeby bylo malo... w Rennes STRZELANINY w ubiegly piątek wieczorem, w sobotę i wczoraj obok nas, obok stacji metra Mabillais 8 strzałów o 22:30 oddano... 

Jedna mysl w głowie UCIEC stad jak najszybciej... choćby na wieś ale to jak bardzo nie chcemy tutaj mieszkać dosięgło apokaliptycznego poziomu... Po prostu rodzi się w człowieku NIENAWISC do tego miejsca, do tych ludzi, którzy zarządzają miastem w taki sposób, ze dochodzi do tego typu sytuacji. Nie jestem specjalista tych zagadnień ale brak kompetencji u tych, którzy powinni je miał jest ewidentny. 


https://www.rennes-infos-autrement.fr/apres-un-week-end-noir-lopposition-rennaise-met-en-cause-la-municipalite/


https://www.ouest-france.fr/bretagne/rennes-35000/recit-meurtre-episodes-de-tirs-un-week-end-de-guerres-entre-narcotrafiquants-a-rennes-b6540346-d381-11f0-9e33-11f0fa5dcfce

niedziela, 7 grudnia 2025

Choinke ubieram...

 


Oczywiście mało co widać bo dzień tak szary i deszczowy... ale wieczorem jak rozświetlę to wszystko to zrobię ładniejsze zdjęcia. 

Po wczorajszych zakupach na rynku, pracy, spotkaniu na Polonii... dziś od 6 rano sprzątanie, tak, tak w niedziele bo niestety w tygodniu się nie wyrobiliśmy tym razem przez rady pedagogiczne i zebrania do 20, po sprzątaniu ubieranie choinki i gotowanie jednocześnie. To znaczy najpierw wstawiłam obiad a jak sobie pyrkal to zajęłam się dekoracja. 
W międzyczasie zadzwonił nasz przyjaciel z Bordeaux i zapowiedział się z wizyta na popołudnie. Tak więc intensywnie. Choineczka jest piękna, norman i pachnie cudnie. W tym roku wybrałam polskie kolory czyli biały i czerwony. Kupiłam tez nowe lampki takie na baterie w bardzo cieniutkich sznureczkach  by kabli nie ciągać. 
W domu więc już trochę świątecznie a jednocześnie praca na wszystkich frontach wre. Także dość dziwnie to może z boku wyglada. 
Wczoraj na rynku kupiliśmy tez olbrzymia gwiazdę betlejemska czyli poisencje. Wszystko to co lubię! 











piątek, 5 grudnia 2025

Troche polskosci z koszyku

Wracajac z pracy zajechałam do ukraińskiego sklepu. I kupiłam trochę specjałów z myślą o świętach. Jest kapusta kiszona na kulebiak czy pierogi i na bigos. Grzyby suszone, Such krakowska, kabanosy, twaróg ukraiński na pierogi ruskie choć polska receptura itd... 
Takie drobiazgi a cieszą.