sobota, 10 maja 2014

Europa pokoju, Europa wojny

Wczoraj, dwa zupełnie różne obrazy obiegły francuskie media. Na pierwszym prezydent François Hollande z kanclerz Angel’ą Merkel spacerował w strugach deszczu nad Bałtykiem. Oboje byli wyjątkowo radośni i uśmiechnięci, rozmawiali ze sobą bez grzecznościowych formułek, jak kolega z kolegą. Towarzyszył im tłum ciekawskich jak i przywiezionych na tę okazję autokarami – licealistów. Taka drobna lekcja, nieco propagandowa, europejskiej komunikacji i przyjaźni, wciąż jeszcze niedawnych wrogów.



Na drugim obrazku a właściwie to i na drugim, trzecim i czwartym… Moskwa – wielka parada wojskowa, demonstracja sił. Lodowate spojrzenie Putina, pochmurna twarz. Obrazek bis – podobny z Odessy… Komentarze ludzi o Wielkiej Rosji, o wspaniałej paradzie, tak wspaniałej jak za czasów KOMUNIZMU… I ich wielka radość. Jeden obserwator w Odessie wyznał, że aż z Leningradu (sic!) przyjechał by coś tak wspaniałego zobaczyć czego od czasu Związku sowieckiego nie widział!



Obrazki te przeplatane były zdjęciami czołgów na ulicach ukraińskich miast, strzałami, ogniem, zdjęciami ofiar tej wojny, która toczy się na naszych oczach.







Europa pokoju z lekkością dzieli się uśmiechami, nie potrafi przemówić jednym głosem, nie ma wypracowanej pozycji, odpowiedzi na to co dzieje się na jej geograficznym terytorium. Europa wojny egzystuje w jakimś zupełnie innym świecie, przesiąkniętym tęsknotą za tym co było, ideą dziwnie pojętej dla Europy pokoju Wielkości. Egzystuje w rozdarciu, podziałach, w sile i we łzach tych co tracą swoich najbliższych.



Jakże różnymi językami mówimy.  Wydaje się, że nigdy nie uda nam się spotkać. Lata iluzji chyba za nami?







Co mnie osobiście zadziwia najbardziej to reakcje, moich kolegów, znajomych, przyjaciół, Francuzów na to dzieje się nad Dnieprem. Wśród francuskich nauczycieli kompletne niezrozumienie sytuacji i strach. Strach nie przed wojną a przed tym jak głęboko nas ta sytuacja tam, gdzieś daleko, dotknie. Jedna pani professor jezyka francuskiego mówiła mi wczoraj w pokoju nauczycielskim



 “ Po co my się tam pchamy? Po co wysyłamy nasze samoloty i oferujemy jakąś pomoc ekonomiczną? Przecież sami nic nie mamy. Mamy tylko kryzys gospodarczy. Powinniśmy się w ogóle w tamtą sytuację nie wtrącać.” Takich głosów zbieram najwięcej.



Francuzów mało wzrusza sytuacja na Ukrainie. Żyją raczej tym co tutaj. Tylko garstka intelektualistów i polityków trąbi o konieczności ostrzejszej reakcji, o sankcjach, o nie zapraszaniu Putina na obchody do Normandi (6 czerwca).







To co jednak wbiło mnie, dosłownie, w podłogę to reakcja mojej znajomej, wykładowczyni lokalnego Uniwersytetu, rodowitej Rosjanki, Leny:



“Ukraina nie istnieje. To nigdy nie było żadne państwo. Państwem jest Rosja. Ona ma silę, ideę, tożsamość. Ukraińcy powinni się cieszyć, że po zdradach jakich się dopuścili Putin chce ich z powrotem przyjąć do ojczyzny. Przecież oni są tylko faszystami”… Ta osoba uczy francuskich studentów…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz