środa, 14 maja 2014

O wieczorze, tenisie, Antku i ksiazce Luci

Wczoraj popołudniu udałam się z Antosiem do klubu Primrose. Grali Llodra i Guez. Mój syn zbierał piłki. Pierwsze, poważne doświadczenie dla niego! Napracował się wzorowo. Ja tylko podziwiałam go z trybuny, z moją dopracowaną przez Thierrego fryzurą i w wieczorowym kostiumie oraz w szpilkach od Manolo. Na tę okazję wyciągnełam kilka markowych rzeczy z czeluści mojej małej szafy.



Okazję? Nie o mecz mi chodzi a o kolację po… z tenisistami, ich trenerami, śmietanką naszą lokalną i nawet z jednym, bardzo znanym francuskim aktorem – Vincent Lindon. Szczerze wyznam, że nie lubię takich wieczorów, miejsc. Czuję się zawsze nieswojo, większości ludzi nie znam choć powoli poznaję. Mój mąż reprezentuje swoją firmę na tych przyjęciach i czasami muszę mu towarzyszyć. Wczoraj towarzyszył też nam nasz syn, Antoni, jedyne dziecko wieczoru.



I wcale, a wcale mu się nie nudziło… Na swojej czapce z daszkiem zbierał podpisy i dedykacje tenisistów, z kilkoma uciął sobie rozmowę… w pewnym momencie nawet zniknął i znalazłam go na kanapie z Dawidem Goffin w pełnej dyskusji. Przyłączyłam się i fajnie to wyszło bo Goffin zaczął grać w wieku 5,5 lat, jak Antek.. pokazywał mu swoje gesty, ruchy, pogadali też trochę o strategii gry. Dla Antosia to był niezapomniany wieczór i niezapomniane momenty…







Choć ja muszę przyznać, że dość dziwinie się w tym wszystkim czuję ale to pewnie temat na osobny wpis.







Kolacja, muzyka life, lampiony, piękne ubrane panie i eleganccy panowie i to jedzenie… kawior, homar, ostrygi, szampany… a mój syn nic, nic nie wziął do ust, niczego nie chciał nawet spróbować. W pewnym momencie zaczęliśmy się martwić bo była już 22h a on głodny. I nic nie przypada mu do gustu pomimo tego, że w domu je wszystko... a tam było to jeszcze tak pięknie podane…



W końcu, z własnej inicjatywy, mój 8 i półlatek podszedł do kucharza w dużej białej czapie i zapytał o… Croque Monsieur czyli zapiekany z serem i szynką chleb. Zmartwiony kucharz, starszy pan, orzekł, że nistety nie jest to przewidziane w wieczornym menu.  Po około 15 minutach elegancki kelner w czarnym garniturze podszedł do nas z talerzem, pośrodku którego królował Croque Monsieur…



W tym momencie stwierdziliśmy z mężem, że pomimo młodego wieku, nasz syn potrafi sam sobie świetnie poradzić w sytuacji, w której ja po prostu dałabym za wygraną i nic nie zjadła.







Dziś Antka zdjęcie znajduje się w naszej lokalnej gazecie. Wczoraj przyciągnął fotografa swoją blond czupryną i czapką z autografami. Od rana odebrałam już kilkadziesiąt telefonów od mniej i bardziej znajomych osób: “twój syn jest w gazecie”… a no jest… Jego to w ogóle natomiast nie obchodzi… dziś grał w golfa i zdobywał chorągiewkę i to było ważne, jak i muzyka bo grał i grał na swoim saksofonie.



Dziwne to moje dziecko…











A wczoraj… wczoraj znalazłam w mojej skrzynce na listy książkę Luci… tak dużo czasu upłynęło, ale to i dobrze by spojrzeć na jej tekst z dystansem. Przysłała mi ją Dilia ( kochana!)bo ja tylko zaliczyłam, w zeszłym roku jeszcze, nieudany zakup w Merlinie, gdzie pobrano pieniądze ale książki nie ujrzałam. Było, minęło.



Zaczęłam czytać wczoraj, późną nocą, dziś też jadąc na szkolenie nieco przeczytałam i z pewnością wysilę się na osobny wpis, krytykę tego tekstu, o którym tak wiele tutaj już napisano. Narazie… podzieliłam się tylko z kilkoma osobami moimi pierwszymi spostrzeżeniami z 50-60 stron. Napiszę więcej jak skończę lekturę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz