środa, 11 września 2019

Antkowy chrzest... na torze kolarstwa torowego. Francuska codziennosc: czesc 312


Dzis spedzilam ponad 3 godziny wozac Antka na stadion by mogl ochrzcic sie rowerowo! 
Lekcje konczylismy o 13 godzinie, spotkanie mielismy na 14 juz na stadionie... wiec pedzilam jak zapaleniec z kanapkami zamiast obiadu na pokladzie samochodu i z butelkami wody. 

Antek jezdzil dobrze ponad godzine i pod koniec zaczal juz przekraczac te niebieska linie. Ja wolalam nie patrzec nawet bo trzeslam sie ze strachu! Trener, ktory z nim byl smial sie ze mnie, ze "mamusia taka strachliwa a chlopak tak swietnie sobie radzi".
I rzeczywiscie Antek radzi sobie swietnie i wyczynowo- kardio i umiejetnosciowo bo nie upadl ani razu a pochyly ten tor jest... mama mia!

Po tym chrzcie trener zaproponowal mu treningi... teraz on musi zdecydowac czy chce czy nie chce? Wiedzac, ze to jest po drugiej stronie miasta... wiec bedzie musial jezdzic dwoma tramwajami by sie tam dostac... i czasu trzeba multum... moze poczeka z tym do Rennes? Do przeprowadzki ... a skupi sie na tym badmintonie i ping pongu, ktory ma blizej domu?

Nie wiemy jeszcze. Czekamy na jego decyzje... narazie lezy i kwiczy bo zrobil sobie zakwas w lewym udzie... o nie, juz robi matematyke i niemiecki... znaczy, ze lepiej! 

Rozmawialam dzis z kolezanka, belfrem od angielskiego, ktorej syn chodzi do klasy z Antkiem... mowilam jej o tym wiecznej antkowej aktywnosci, ze nie usiedzi, ze wszystko go interesuje, ze energii ma za kilku, ze ja nie daje rady z tym jego zapalem do wszystkiego...

A ona mi na to "ciesz sie, ze na telefonie albo na kompie nie siedzi, moj syn siedzi calymi dniami i z domu wyjsc nie chce"...

I pomyslec, ze ten sam wiek, 14 lat, ta sama klasa... a tak rozne sposoby zycia, bycia i zachowania!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz