Jak bylo? A no bylo dyniowo i doslownie i w przenosni! Troche deszczowo - tylko 1,5 dnia na 8 dni pobytu, reszta w sloncu ale zimno... 2°C rano i 7-8°C w dzien! Brrrr! W Bordeaux wciaz jest 20-21°C... wiec juz wczoraj wrocilismy do ciepelka francuskiego.
Byl to dosc dziwny wypad bo moj maz choc z nami pojechal to pracowal z hotelu a my zaliczylismy chyba z 10 roznych muzeow z Antkiem. Pozylismy w angielskiej rzeczywistosci bez presji zwiedzania i zaliczania kolejnych miejsc.
Wiec najwiecej wydalismy na... JEDZENIE, cale 480 funtow!
Dalej hotele, klasyczne Premier Inn i raz Ibis - zdjecia tych standardowych obiektow sa w dziale Wielka Brytania na tym blogu. Tutaj 406 funtow. To spokojne, bardzo wygodne hotele, 3 gwiazdkowe, bez szalu bo wszedzie standart ale wygodne lozka, lazienki, duzo poduszek i cieplo! Sniadania tam to 9,5 funta od osoby, ale dzieci jedza za darmoche do 16 roku zycia wiec calkiem nam to pasowalo!
Podroz zamknelismy w 210 euros. Prawie 100 funtow kosztowaly nas wejscia do muzeow choc wiekszosc jest darmowa ale wciaz prosza o datki... plus kilka platnych muzeow tych Beatlesow czy futbolu bo tego nie mogl mi Antek darowac.
Nic prawie nie kupilam poza kartkami swiatecznymi, koszulka polo w prezencie dla meza i kolejnym notesikiem do zapiskow powiesciowych, ale to juz tradycja.
Tym razem nie jedlismy zbyt angielsko, poza deserami i moim ulubionym carotte cake... bylo po wlosku ale glownie po japonsku i koreansku bo to duzo tansze kuchnie w UK niz we Francji, poza tym dobre dla zdrowia i jak dla mnie tutaj moglam znalezc dania bez glutenu i bez laktozy bo gdzie indziej... niestety ciezko!
Z tradycyjnych angielskich zaliczylismy fish and chips - bardzo dietetycznie w pubie Pumphouse w samym centrum Liverpooolu!
I zdecydowanie Liverpool gora nad Manchesterem! Duzooo ciekawszy i sympatyczniejszy!