Byłam wczoraj na naszym zebraniu : rodzice ( tylko niektórzy przyszli),
dyrekcja liceum, pedagog, psycholog, wszyscy nauczyciele uczący w tej klasie,
3-ciej klasie liceum. Wspominałam już o tej klasie wielokrotnie. Żaden z nas,
z nauczycieli oczywiście, nie jest w stanie przeprowadzić lekcji w sposób
normalny to znaczy nie krzyczą, nie karając, nie wpisując uwag do zeszytów
korespondencyjnych. Niemożliwym jest też zrealizowanie programu czy tematu, gdyż
przez większą część 55 minutowej lekcji zajmujemy się ustalaniem co, kto komu
i dyscypliną.
Klasa ta bardzo nieliczna – 19 osób znana jest w całym liceum, które liczy
sobie ponad 2500 uczniów i 254 nauczycieli.
Przyznam, że jak dotarły do mnie te wszystkie wiadomości to w pierwszym
momencie pomyślałam, że mam PECHA ! Teraz myślę, żś to męczące ale ciekawe
doświadczenie, gdyż nabrałam dystansu do nich i do siebie na ich lekcjach.
Niestety nie można tego powiedzieć o reszcie kadry. Pani pedagog dała wczoraj
popis takiego krzyku i wrzasku, że najwięksi twardziele z klasy zamilkli…
niestety tylko na kilka sekund.
Wczoraj probowaliśmy wypracować z nimi Kartę zasad współżycia w klasie. Była
to moja inicjatywa, część nauczycieli uważała, że nie warto, inni machnęli ręką.
W rezultacie cały dokument roboczy robiłam sama choć wychowawcą w tej klasie nie
jestem.
Dziś wygląda to tak, że ci co uważali, że nie warto i że należy tę młodzież
tylko i wyłącznie karać – mieli rację. Ja w to nie wierzę, wierzą oni.
Nie jestem jednak zbyt optymistycznie nastawiona na dalsze tygodnie z tą
klasą.
Powód ?
Zdałam sobie sprawę wczoraj i to dyskutując z ich nauczycielem filozofii, że
po pierwsze to my różnymi językami mówi ! I to jest jedna z głównych
przeszkód.
Dyrektor liceum wczoraj poprosił jednego chłopaka ubranego w dresiaste,
brudne, wyciągnięte spodnie, typu sarouel i zapytał go czy to jest strój
odpowiedni do przychodzenia do liceum. Chłopak oburzył się strasznie, klasa
razem z nim a jego matka miała zamiar dyrektora spoliczkować ! Wszyscy po
tamtej stronie, uznali, że są to modne spodnie i jak najbardziej w porządku.
Dyrektor wywalił go z matką z zebrania prosząc o zmianę odzienia i powrót do
szkoły… ani matka ani syn nie wrócili.
Gdy pytaliśmy 16-17 latków jak wygląda normalna postawa pracy w klasie,
podczas lekcji… nie wiedzieli o co chodzi ! Nie kopać krzesła przed sobą, zdjąć
kurtkę, wyłączyć komórkę, mieć zeszyt, książkę…
Dla nich nie jest to konieczne. Ot fanaberie belfrowskie!
Jak więc z nimi rozmawiać?
Wydaje się, że wyczerpaliśmy już zasób możliwości. Sankcje, kary, dodatkowe
godziny nic nie dają, krzyk – śmieją się z niego, dobre oceny – uważają, że im
się należą, najlepiej za nic, nieobecności, spóźnienia – nie chce im się
wcześniej wstać by zdążyć na autobus… Karta współżycia, wspólny projekt, próba
dialogu… nic…
Co pozostaje?
Pracuję z nimi, na tyle na ile mogę, według specjalnej pedagogiki : mental
cart i ilots bonifiés ( czyli szczęśliwe wyspy). To rodzaj pracy w grupach,
w systemie punktowym. Działa jako tako choć zupełnie zadowolona nie jestem.
Dziś jednak mnie olśniło… oni uwielbiają futbol, mecze to chłopcy
a dziewczyny plotki, gwiazdy, taka “Gala” powiedzmy. Zaczęłam z nimi dyskusję
dzisiaj o Lewandowskim… o Bońku, a z dziewczynami o rozwodzie Jean Dujardin
z Aleksandr’ą Lamy… zainteresowali się… po czym prześliśmy do geografii i o
dziwo????
Wykonali zadanie… gadali, coś tam stękali ale w końcu coś zrobili!
Eureka!
Na końcu powiedzili mi, że mnie kochają, he, he…
Tylko teraz muszę z każdej lekcji kwadrans na pogaduchę poświęcić i jeszcze
doczytać w prasie co na boiskach czy innych parkietach piszczy…
Na poniedziałek obiecałam, że im zdjęcia z Tennis-Bercy pokażę…
z ćwierćfinałów…
Moje zachowanie z pewnością nie jest przepisowe, ale jak narazie nic innego
nie wymyśliłam!