W ubiegły week-end dowiedzieliśmy się, że nasz 9 letni syn
nie wierzy już w Mikołaja ! Był to naprawdę trudny moment… bo w mojej
matczynej głowie wciąż jeszcze wierzył. Niestety koledzy, szkoła, sam proces
powolnego dojrzewania i jak sam Antek przyznał – chęć zrobienia nam
przyjemności. Otóż on od dawna miał podejrzenia, przestał wierzyć, tyle, że
widział, że nam na tym zależy, że nie mówimy mu wprost co i jak i utrzymywał
nas w błogiej i jakże słodkiej nieświadomości.
Dojrzałego mam syna… momentami. Ale wraz z tą wiarą coś
prysnęło jak bańka mydlana, rozsypało się na kawałki… cudowny okres
dzieciństwa, wiary, pomieszanej ze sporą dozą wyobraźni, poczucia siły,
narcyzmu tego dziecięcego, wszechmocnego.
Teraz nie będzie już magicznego oczekiwania, modlitw w
wieczór grudniowy do Świętego Mikołaja, dozy niepewności, radosnego krzyku w
25-cio grudniowy poranek bo tyle prezentów jest pod choinką… zacznie się
powolne przyzwyczajanie do tego co jest, solidna rezygnacja z niemożliwych do
spełnienia żądań, racjonalne tłumaczenia, że nie będzie i że będzie później,
wcześniej, inaczej.
Żeby było mało rozczarowań… w ubiegły week-end poinformowani
o naszym świątecznym wyjeździe do Polski teściowie… rzucili inwektywami w
mojego męża a ich syna. No bo
jak to !? Któż to słyszał !? Któż to widział !?
Kto ma z nimi spędzić wigilię?
Brat męża spędza ją z rodziną swojej towarzyszki życia, co
roku i my od lat całe Święta z teściami. Teraz będzie jednak inaczej. I jest poważny problem z akceptacją z ich
strony tego stanu rzeczy.
Ich
pretensje zabrzmiały trochę jak : “Jak śmiecie wyjeżdżać i burzyć ustalony
latami porządek? Jak śmiecie pozbawiać kuzynki Antka świątecznego spotkania?”
To, że moi
rodzice nas na Świętach nie widzieli od 10 lat i kuzynki Antka w Polsce również…
cóż to się nie liczy, jest nieważne, nie ma najmniejszego znaczenia…
Kołderkę
naciągamy zawsze na tęsamą stronę…
I tak
ogólnie panuje wielki stress, gigantyczne zmęczenie i napiszę szczerze mam
wszystkiego dość! A objawem tego stanu był mój środowy incident – o mało nie
miałam wypadku samochodowego – wjechał na chodnik nie zdjąc sobie z tego
sprawy, samochodem solidnie zakołysało. Wyłączam się, mój mózg się wyłącza. Nie
daję rady pracować tyle godzin w tygodniu w tym w soboty i w niedzielę. Nie
daję rady panować nad wszystkim co mam zrobić. Mam coraz poważniejsze kłopoty
ze spaniem, Antek zresztą też, mąż też. Warczymy na siebie. Stres nas zjada,
pożera i perspektyw na choćby 1, jedyny
wolny dzień czy to sobotę czy niedzielę przed 25 grudnia nie ma. Obawiam się,
że skończy się to chorobą i zwolnieniem…