O tym
jutro.
Monako, to
malutkie księstwo liczy niespełna 2 km2 powierzchni. Jego urbanizacja mnie
osobiście przeraża, ale niektórych zachwyca. Jedyne co podoba mi się w Monako,
bo nie pierwszy raz je odwiedzam, to jego stara część z zamkiem książęcym i
oczywiście Oceanarium księcia Alberta I. Cudo!!!
Budynek jednego z ministerstw.
Fenicjanie
założyli tutaj osadę w czasach starożytnych, ale to rodzina Grimaldi, na tronie
Monako od XIII wieku jest najsłyniejszą “częścią” skały – tak skały bo Francuzi
nazywają Monako “Le Rocher”. Grimaldi to najstarsza panująca dzisiaj dynastia w
Europie.
Stare
Monako to wąskie malownicze uliczki z domami jak w Nicei pełnymi kolorów na
fasadach i okiennicach. Pośrodku skaly książęcy zamek. I o 11h55 zmiana warty
przed nim. Jest tutaj kilka muzeów i ogród egzotyczny warty odwiedzenia. Nie
mamy jednak na to czasu. Zjeżdżamy na dół, do dzielnicy bogaczy czyli Monte Carlo . Kasyno,
port, butiki międzynarodowych projektantów kilka Rolls –Royce, Porsche itd…
Metr kwadratowy powierzchni mieszkalnej kosztuje tutaj od 40 000 euro w
górę – Antek wziął kilka reklam agencji nieruchomości. Nie mój świat,
nie moje finansowe progi, ale popatrzeć miło!
Opuszczamy Monako z zamiarem zjedzenia obiadu nad morzem w
Cap d’Ail… nic, to znaczy są restauracje, ale nie ma gdzie zaparkować. Stéph
się niecierpliwi i w rezultacie dojeżdżamy do Nicei. A na zegarze prawie 14
godzina. Dziecko krzyczy, że głodne, mi też coś niedobrze ( hypoglycemia) i
myślę sobie o 14 godzinie to już nikt nas do restauracji na obiad nie przyjmie,
we Francji koniec obiadowania ! Ale nie ! Pomyliłam się. Przjęto nas
i to bardzo miło. Jedzenie znakomite : daube prowanslaska czyli duszona wołowina
w pomidorach i w winie… ekstra !
Po obiedzie czeka na nas stara Nicea… renesansowe budynki,
wąskie, kolorowe uliczki – jak w Italii, bo i Nicea była « włoska »
choć korzenami sięga starej kolonii greckiej Nikaia. Cours Saleya, rynek
kwiatowy, katedra czy pałac prefektury… Podoba mi się ta architektura renesansu
i baroku z domieszką XIX wiecznych powrotów do poprzednich stylów
architektonicznych.
Łazimy, szwędamy się, oglądamy, kupujemy… PERFUMY dla Antka
nowe u Fragonard (żałuję, że nie mam czasu dojechać do Grasse), kilka mydeł
prowansaslkich na oliwie z oliwek. Przechodzimy przed merostwem i Operą ( opcja
chóru dla Antka gdyby doszło do przeprowadzki bo opera słynie ze swojego chóru
dziecięco-młodzieżowego, drugą opcją są mali śpiewacy z Monako). Na Pormenadzie Anglików schodzimy na plażę…
kamienie, kamloty a woda cieplutka !
Wracając Antek chce jeszcze koniecznie do księgarni by kupić
« Odyseję » Homera ». Kupujemy.
Już samochodem wjeżdżamy do dzielnicy Cimiez, tej w której
chcielibyśmy mieszkać, położonej na wzgórzach. Jest tutaj muzeum Matissa i
Chagala. Pięknie, gaśnie gwar miasta, widok zapiera dech. Mamy spotkanie w
agencji nieruchomości. Ouf… stać nas na mieszkanie, całkiem całkiem… ale
przeraża nas koszt rocznego utrzymania stojących tutaj rezydencji… od 3000 euro
w górę… za parking, park, basen…
Plany i marzenia… wątpię by się zrealizowały chyba, że się
poszczęści… nigdy nic nie wiadomo !
Na koniec podziwiam jeszcze Liceum Massena – chciałabym móc
w nim kiedyś pracować bo jest jednym z lepszych we Francji.