poniedziałek, 28 stycznia 2013

Msza Święta pod cyrkowym namiotem

 photo DSC06286_zps32c0c3cb.jpg
 
 
 
 
Tak, tak… kolejny eksperyment ewangelizacyjny mało licznych francuskich katolików… okazał się sukcesem ! Byłam wczoraj z Antkiem na tej mszy i muszę przyznać, że było cudownie… bo :
Po raz pierwszy widziałam w tym kraju ponad 2000 katolików modlących się razem, z całego miasta Bordeaux, przy okazji chrztu dwóch małych dziewczynek cyrkowej rodziny Arlette Gruss – Valentiy i Rosalie.
 
 
 photo DSC06291_zpsd61f1c4d.jpg
zamiast tradycyjnego krzyza ten swietlny... rzucony na kotare cyrkowej orkiestry.
 
Było to dość mocne, emocjonalne przeżycie komunii z wieloma ludźmi jednocześnie, z charyzmatycznym księdzem zaopatrzonym w mikrofon przed ustami jak jakaś rockowa gwiazda sceny, ze śpiewami, które tak bardzo różniły się od dość powolnych i smutnawych pieśni parafialnych wiernych emerytów, ze zadziwily niejednego. To wielka rzadkość we Francji, w kraju w którym dla dzieci i młodzieży nie ma mszy świętej, w końcu ktoś postawił na dzieci, ich piosenki, ich spontaniczną radość… z kapeluszami ofiarowanymi przez cyrkową rodzinę… tyle, że było nas tak dużo, że kapeluszy dla dzieci powyżej 6 roku życia zabrakło !
 
 
 photo DSC06292_zpsaa561ab7.jpg
 cyrkowa rodzina Gruss
Mój 7 letni Antek był niepocieszony. Okazuje się jednak, że są ludzie którzy chcą pokazać inny wizerunek katolicyzmu, nie tylko ten wielodzietnicyh rodzin mieszczańskich i arystokratycznych, ubranych BCBG… z wielce moralizatorskim wyrazem twarzy. Było zupełnie inaczej… wesoło, gwarnie, różnokolorowo, różno-socjalnie i różno-ekonomicznie… nareszcie…
 
A te msze « gdzie indziej » przyjmują się coraz bardziej… i tym lepiej!  www.messeailleurs.com.

piątek, 25 stycznia 2013

Francuzów portret własny… rok 2012




 

 

Jak co roku IPSOS opublikował wyniki corocznej ankiety dotyczącej nastrojów Francuzów. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że są oni od lat pesymistami ale też i rasistami, zazwyczaj w sposób pośredni – i tutaj lata kolonizacji zrobiły swoje, choć nie tylko. Tegoroczne wyniki zaskoczyły jednak nawet samych analistów z IPSOS.

Francuzi deklarują już otwarcie, że należy być ostrożnym z obcymi… 78% badanych twierdzi, że Francja powinna zamknąć swoje granice i kontakty by ochronić się przed światem zewnętrznym ! Jednocześnie 62% Francuzów odrzuca wartości demokracji i wolnych mediów a chciałabym wzmocnienia władzy na poziomie narodowym.

 

Do ksenofobi i wrogości w stosunku do islamu przyznaje sie juz prawie 60% badanych – w zależności o sformułowania pytania. Francuska populacja przechodzi poważny kryzys, kryzys tożsamości, kryzys demokracji, kurczowo trzyma się wrogiego stosunku do obcych, nie znając ich i nie chcąc zresztą w żaden sposób poznać. Oprócz dwóch grup zdefiniowanych jako « bobo » czyli bourgois-bohème – mieszczanin "trochę artystyczny" i « liberałów » cała reszta jest ograniczona powyżej wymienionymi charakterystykami. Tyle, że te dwie grupy to zaledwie 10-15% społeczeństwa. Partie skrajnie prawicowe mają więc wszystko w dzisiejszej Francji do wygrania. Tylko z jakim skutkiem ? Dla Francji i dla Europy ?

 

Po raz kolejny potwierdzono też, że grupy społeczne, czy klasy się ze sobą nie mieszają nawet w związkach małżeńskich ! Elita poślubia elitę, robotnik robotnika. Winda społecznej promocji zacięła się już dawno, pisał o tym Bourdieu, ale żeby aż tyle czasu trwała jej naprawa ?

Niestety żadne wskaźniki nie pozwalają na optymizm.

 

Jako emigrantka odczuwałam to i odczuwam dość silnie od lat… tę niechęć, te uwagi, spojrzenia, aluzje… szczególnie w kręgach elit, które powinny być otwarte… ale w stosunku do mnie, obcej, nigdy takie ni były. Czy będzie jeszcze gorzej ?

Może czas zamieszkać gdzieś indziej ?

czwartek, 24 stycznia 2013

Być zakładnikiem

 photo DSC06273_zps25409a94.jpg
 
 
 
 
Piszę ten post przeżywając jednocześnie powrót Florence Cassez do Francji, po 7 latach spędzonych w meksykańskich więzieniach. Skazana na 60 lat więzienia młoda dziewczyna została wczoraj uznana za ofiarę meksykańskiego systemu sądowego i jego wewnętrznych wojen klanicznych. Trudno opanować emocje widząc jej mamę, ojca, braci… Za chwilę będzie witana z honorami Republiki. I Sarkozy i Hollande bowiem byli bardzo zaangażowani w proces jej uwolnienia. Skutecznie jak widać choć tyle lat upłynęło.
Czy Cassez jest/ była winna? Tego do końca nie wie nikt, no może jej adwokat, który twierdzi, że jest niewinna. Tą tezę potwierdzają w mediach politycy, bliscy, komitety wsparcia.
 
Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności wczoraj skończyłam czytać “Pamiętnik zakładników” Christian Chesnot i Georges Malbrunot. Ci francuscy dziennikarze byli zakładnikami Islamskiej Armii Iraku przez kilka miesięcy 2004 roku, a dokladniej od sierpnia do grudnia. Ich pamiętnik jest wstrząsającym zapisem tego co oznacza być zakładnikiem, żyć jak zakładnik,  według dobrej badz zlej woli terrorystów. Jak wiele elementów wpływa na los zakładnika, jak zagmatwane układy i rozmowy pośredników, wielkich mocarstw, ministrów, grup terrorystycznych, przywódców duchowych mogą w ciągu kilku minut zadecydować o śmierci bądź o życiu. Jak latawiec na wietrze zakładnik by przeżyć adoptuje się do nowych warunków, czujny wsłuchuje w to co mówią bandyci, jak psycholog obserwuje ich twarze, jeśli je oczywiscie widzi. Dlaczego włoski dziennikarz Enzo Baldoni ma podcięte gardło a Francuzi żyją, są uwolnieni, w tym samym czasie, w tym samym kraju? Z pewnością wiele na ten temat już napisano. Jak i o Florence Aubenas… dziennikarce z "Liberation" czy o Ingrid Betancourt… “La rage au coeur”, Wściekłość w sercu… jak i inne jej książki w tym ta najbardziej wzruszająca – Listy do jej dzieci i jej dzieci do niej… w których pisała, że jest ich fanką, fanką numer 1, dawała im “rady” na przyszłość, na życie bez niej… gdyż straciła wiarę w swoje uwolnienie.
 
Zakładników wciąż przybywa… ale tak w głębi każdy z nas jest w jakimś stopniu zakładnikiem. Zakładnikiem miejsca, w którym żyje, warunków w jakich się wychował, struktur psychicznych, którymi naznaczona jest jego osobowość. Nikt z nas tak do końca nie jest wolny… czuję to bardzo mocno wewnątrz siebie. Jestem więźniem moich dziecięcych ran, braków i nadmiarów. Jestem więźniem mojej rodziny, w jakimś stopniu, gdyż mój czas codzienny organizuję tak by jej służyć, jestem więźniem moich obaw, strachów i nadziei…
A chciałabym, bardzo, być jak najbardziej wolna!
Mrzonka?

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Na turnieju małych Asów…

 photo DSC03312_zps4b44b0bb.jpg
 
 
Nie takich małych bo kiedyś byli nimi R. Nadal, R. Federer, A. Radwańska itd, itd… To turniej przyszłych tenisowych sław, na który udaliśmy się wczoraj aż do miasta Tarbes znajdującego się u podnóża Pirenejów, 3 h jazdy samochodem od Bordeaux.
Spośród wielu sportów, które uprawia mój syn tennis jest jednym z wybranych, ulubionych, zresztą wczoraj wieczorem w samochodzie Antoś bardzo poważnie oświadczył, że w tym “tygodniu zdecyduje czy będzie tenisistą czy golfistą, w tym tygodniu już na pewno”.
Śmiechu mieliśmy co niemiara!
 
 photo DSC06266_zps36a732b3.jpg
Turniej trwa kilkanaście dni a grają na nim najlepsi juniorzy z 27 państw, dzieci w wieku 12-14 lat, chłopcy i dziewczęta. To jedne z najważniejszych zawodów, na których sponsorzy wybierają sobie “nadzieje” do finansowania i wspierania na przyszłe lata. Tłum więc, media, dzieci I w tym wszystkim my… początkujący tenisista… który wraz z młodymi z klubu rozpoczął turniej od kilku gier.
 
Jakiż był wybuch Antka radości, gdy po kilku minutach okazało się, że wygrał sportową torbę marki Asics! Tak dobrze grał, że wygrał… Pomyślałam sobie, ma chłopak szczęście… I ma, ale gra już dość dobrze pomimo tego, że regularne treningi zaczął we wrześniu tego roku.
Było więc wesoło i niezwykle ciekawie obserwować mecze i całą tą sportową, światową machinę, poznać jej tajniki i zasady… Udało mi się porozmawiać z kilkoma Rosjanami, Australijczykami, Chorwatami… wszyscy twierdzili ( rodzice, zawodnicy, trenerzy), że ten sport to ogromne poświęcenie całej rodziny a w pierwszym rzędzie to poświęcenie finansowe… czasowe… itd, itd.
 
 photo DSC06267_zps9fd42d8e.jpg
Na zdjeciu znakomity 12 letni Serb Boris Butulija, 46-sty na swiecie w klasyfikacji juniorow.
Nie wiem czy nas stać? Nie wiem czy jesteśmy na to gotowi? A decyzja ma zapaść według naszego syna w tym tygodniu… hi, hi!
Przyjemnie było popatrzeć jak grają ci jakże już dojrzali młodzi! Za kilka lat pewnie przypominymy sobe nazwisko jakiegoś wczorajszego malolata… oglądając Roland Garros? A może będziemy już kibicować naszemu synkowi?
 photo DSC03311_zps40b475b0.jpg

piątek, 18 stycznia 2013

W operze na bajkach "Kota na plocie" - z cyklu muzycznie z Antkiem

Chat perche photo DSC06246_zpsc16bd804.jpg
 
Cykl bajek Marcel’a Aymé znany jest także w Polsce, wydany przez Naszą Księgarnię w 1983 roku. Od tego czasu wznawiany. To teksty napisane w latach 1934-1946. Dwie dziewczynki Delphine i Marinette żyją z niezbyt wyrozumiałymi rodzicami na farmie. Zwierzęta dzielące ich los mówią ludzkim językiem i bardzo im współczują tak surowych rodziców.
Tak w skrócie można by streścić te historie. Choć oczywiście jest ona pełna przesłań, subtelności, ironii I dialogów, które ukazują w krzywym zwierciadle humanizm i mądrość dorosłych.
 
W marcu 2011 roku powstała w Paryżu opera, tzw: opera dziecięca na podstawie tych właśnie bajek i wczoraj, w końcu zawitała do Wielkiego Teatru w Bordeaux. Miejsca kupiłam już dawno bo u nas takie spektakle są zazwyczaj pełne już od września… I wieczorem, na 20h udaliśmy się z Antosiem na spektakl. Opera nie jest mu obca, chodzimy regularnie, zazwyczaj raz w miesiącu. Muzyka też nie jest mu obca, gdyż stawia swoje pierwsze kroki w lokalnym konserwatorium.
Mieliśmy więc wczoraj całq godzinę śmiechu, ale też oczy pełne kolorów i podziwu dla trzech akrobatów-tancerzy. Zachwycający był prosiak cały w różach oraz czarna pantera.
Teatr pękał w szwach i w wybuchach śmiechu a na koniec tonął w oklaskach…
 
Przpomniały mi się moje wizyty w operze poznańskiej w dzieciństwie, już dużo starszym dzieciństwie, gdyż oper dla dzieci specjalnie nie wystawiano… były te klasyczne dla dorosłych. Uwielbiałam te wyjścia jak i koncerty w filharmonii. Niestety mogłam na nie chodzić gdzieś od 13 roku życia, wcześniej bowiem mieszkaliśmy w Koszalinie a tam nic takiego nie było. Cieszę się, że Antek ma to szczęście by korzystać i poznawać tyle rzeczy za młodu.

czwartek, 17 stycznia 2013

Edukacja po francusku o najnowszej ksiazce Pameli Druckerman

Antos DSC03937-bis_zpsd5fa26a7.jpg photo
 
 Amerykańska dziennikarka, autorka"French children don't throw food" doczekala sie w zeszłym tygodniu francuskiej edycji swojej książki w znakomitym wydawnictwie Flammarion.
 
Stawia w niej ona kilka odważnych tez, o których, od kilku dni mówia wszyscy: dziennikarze nawet w głównym wydaniu wiadomości, psychiatrzy, psychologowie, dietetycy i my zwykli śmiertelnicy, rodzice naszych pociech.
Francuska edukacja opiera sie na 4 głównych filarach: wczesnej autonomii u dzieci, stawianiu jasnych granic czyli z franc: cadrage, rozwoju jednego z najsliniejszych cech kulturowych - czyli całego obszaru dotyczącego żywności i sztuki kulinarnej oraz jasnej świadomości tego « Kto jest kapitanem na okrecie » czyli jasnego podziału na obszary, przestrzenie i role rodziców i dzieci.
Pierwsze jej odkrycie to takie, ze 2 mięsieczni Francuzi śpią, sami!, całą noc! Wtedy, gdy amerykańska matka biegnie do łóżeczka z powodu najmniejszego kwilnięcia... a skandynawska stosuje tzw: co-sleeping, Francuzka matka czeka, cierpliwie aż mały obywatel sam znów zapadnie w sen.  I jest to prawda ! Sama pamiętam z dzieciństwa Antosia i naszych pobytów w Polsce te zdziwione spojrzenia i uwagi. Bo ja nie lulam ! a raczej nie lulałam ! I nigdy moje dziecko problemów ze snem nie miało. Choć tak naprawdę nie wiem do końca z czego to wynika ? Postępowałam tak jak Francuzki. Wróciłam z kliniki, 3 dni po porodzie i ułożyłam mojego Antosia w łóżeczku, w jego pokoju. Gdy miał 8 tygodni przesypiał sam całe noce 9-10 h nie budząc nikogo. Gdy płakał czekałam aż sam się uspokoi no chyba, że był to ogromny płacz związany z chorobą czy inną dolegliwością ale ten zdarzał się niezmiernie rzadko… Pilnowałam by zasypiał sam, bez naszej obecności w jego pokoju, by się tego nauczył. I tak się to właśnie odbyło, bez zbędnego zmęczenia, stresu, niewyspania…
 

Pamela pisze dalej, gdy amerykanskie dziecko je co chce i zazwyczaj poza stołem i rodzinnym posiłkiem, francuskie siedzi nawet 2 h, konwersuje i woli pieczonego morskiego okonia od nugetsów!
No nie do końca jest to prawda, gdyż francuskie dzieci też uwielbiają nugetsy! Ale są uczone od maleńkości próbowania wszystkiego i zazwyczaj wszystko też jedzą. Każdy posiłek ma ustaloną ścisłą formę i czas. Nie podgryza się pomiędzy… nie je chrupków nie poi słodzonymi herbatkami i napojami. Francuzi jak i ich dzieci piją wodę.
Poza tym, francuska edukacja opiera się na wczesnej skolaryzacji dzieci, od 3 roku życia, od 8h30 do 16h30 każdego dnia oprócz środy do lat gimnazjalnych… w szkołach dziecko uczone jest wszystkiego probowac. Szkolna stołówka serwująca obiady w południe dokładnie tego pilnuje… Sa posiłki eko i tematyczne, są dania z różnych państw I dania sezonowe. Wakacje w tym systemie przypadaja co 6-7 tygodni I są zawsze 2 tygodniowe plus 2 miesięczne latem.
 

Pamela pisze dalej… Francuski małolat mówi wszędzie " Bonjour madame" i "Merci madame", amerykański, rzekomo wpada i wyrywa cookies bez pardonu.
I na koniec Pamela zaobserowawal i policzyla, ze we Francji dzieci robia mniej awantur w miejsach publicznych niz w USA... duzo mniej... z powodow? hm nieznanych...

Jak przyznaje sama autorka opisany model dotyczy raczej socio-ekonomicznych klas ++ jak to sie o nich u nas mówi... Zresztą od wczoraj wypowiadający sie specjaliści znad Sekwany twierdzą, ze pani Druckerman z pewnością nie była w ani jednym centrum opieki nad matka i dzieckiem w tym kraju ani też w żadnej poradni pedopsychiatrycznej ale... coś w tym modelu jednak jest i on funkcjonuje. Widze go wokół, widzę na przykładzie mojego Antka. Francuskie zdanie by "zostawić dzieci w ich przestrzeni, im ja zapewnić i pozwolić by żyly własnym życiem" dla amerykańskich rodziców brzmi jak deklaracja pozwalająca na maltretowanie najmłodszych...
Coż co kraj to obyczaj...

wtorek, 15 stycznia 2013

« Księżycowy Jan » z cyklu Antkowe lektury

 DSC06237_zpsceb7e1ab.jpg photo
 
 
 
 
Od czasu gdy mój mały Antek nauczył się czytać czyli od zeszłego roku bo wtedy opanował tę sztukę biegle, nie możemy opędzić się od książek. Czyta on sam, czytamy mu my. Biblioteczka z półką “książki z biblioteki” pęka w szfach, ale że ruch na niej ogromny to jest i ta zaleta, że kurzu w tym miejscu wycierać nie muszę!
W szkole dzieci mają też abonament na jedną książkę miesięcznie po tzw: przystępnej cenie ze znakomitego francuskiego wydawnictwa Ecole des Loisirs.
 
“Księżycowy Jan” został też przez nich wydany. Autorem tej starej dziecięcej historii po napisanej w 1966 roku jest Tomi Ungerer, rodem z Alzacji, o której zawsze mówił, “że ma ona to wspólnego z toaletą, że jest zawsze zajęta”!
Bo Ungerer ma humor, dużo humour! Nawet w tak podeszłym wieku jak jego 81 lat. Jest niezwykłym autorem i rysownikiem… nie wiem czy pamiętacie jego słynny plakat “Black Power/White Power”? Afiche reklamowe, które rysował w Nowym Yorku przyniosły mu sławę… szczególnie te z okresu wojny wietnamskiej skierowane przeciwko niej. Tomi szedł zawsze pod prąd, nie bał się krytyki, nie bał się być sobą… zapłacił za to wielokrotną emigracją i ciągłym zajmowaniem centralnego miejsca pośrodku różnego rodzaju polemiki.
 
Takich ludzi cenię…
Tak więc książka Antosia bardzo przypadła i mi do gustu… jest poetycka, metaforyczna, z wieloma przesłaniami.
 
Nie dość, że przeczytaliśmy książkę to jeszcze poszliśmy na film do kina w zeszłą niedzielę. Druga, francusko-niemiecka ( jak Alzacja sic!) ekranizacja “Księżycowego Jana”, dla dzieci od 6 lat… Jan jak wielu z nas doświadcza na własnej skórze co to znaczy być OBCYM czyli często poprzez niepojętą asymilację Wrogiem…
Na szczęście nie wszysycy postrzegają go jak wroga… są to ci, którzy mają duszę dziecka.