Trafilam na zastepce... Faceta zamiast mojej lekarki i uslyszalam
- ze od zmeczenia i od Stresu jeszcze nikt nie umarl
- ze problemy ze wzrokiem sa wynikiem zmeczenia alé Jak wyzej od tego sie nie umiera
- ze jak mi sie znow te mroczki na drodze pojawia to mam zwolnic bo moge zemdlec a przy 120 km na godzine to Moze byc wtedy niebezpieczne. Na razie nie jest.
- dostalam leki uspokajajce i nassenne na 40 Dni...
Zwolnienia jednak nie dostalam.
Mojego mezaaaaa trafia szlag i umowil mnie na wizyte u innego lekarza na wieczor. Tymczasem Jade do liceum, pracowac z uchodzcami bo mam lekcje.
poniedziałek, 30 listopada 2015
niedziela, 29 listopada 2015
Napięta jak struna…
Zła, wściekła wręcz, zmęczona albo i przemęczona, sama już
nie wiem. Jedyne co wiem to
to, że mam dość. Moje ciało daje mi niepokojące znaki, że mu źle, mi
psychicznie też nienajlepiej.
Jedyne
pozytywne nowiny płynną od mamy, która zdrowieje, zaczęla znów chodzić, jeść.
Wraca powoli acz skutecznie do formy i to jest piękne i raduje.
Cała reszta…
Wracając
późno wieczorem z pracy, w ubiegły czwartek, przed moimi oczami znów pojawiły
się czarne, migoczące punkciki. Problem w tym, że akurat byłam na autostradzie
A63, lał deszcz, było ciemno więc światła samochodów i ciężarówek raziły mnie
strasznie. Bałam się, że czegoś nie zauważę i że się po prostu zabiję.
Zwolniłam więc do 80 km/h
i jechałam za ciężarówką. Po kilku minutach
było jeszcze gorzej. Zatrzymałam się na pasie awaryjnym, włączyłam warining i
rozryczałam się na dobre. Moje pole widzenia ograniczało się do środkowego
prostokąta, po bokach ciemność, u góry i u dołu migoczące czarne punkty. Zadzowniłam
do męża z rykiem w słuchawce. Obok mnie rozpędzone ciężrówki, klaksony a ja nie
mogę dalej jechać bo nie widzę.
Mąż mi na
to, że pomóc nie może przecież… czułam się jak jakaś malutka śrubka, na środku
rozpędzonej drogi. Stałam tak kilka minut. Potem ruszyłam dalej; powoli.
Klaksony z każdej strony.
Wróciłam do
domu i jeszcze mąż na mnie z krzykiem, “ że co ja robię, że ja sobie sprawy nie
zdaję, że w co ja się pkauję”.
A mi było
tak źle… bo z lekka pokłóciłam się z dyrektorem w to czwartkowe popołudnie bo
on też na mnie z gębą…
Poszło o
zebranie i o szkolenie! Otóż 16 i 17 grudnia mam szkolenie w kuratorium,
dostałam oficjalne wezwanie. Szkolenie jest w Bordeaux , więc mi na rękę bo bez jazdy
wielkiej. Tyle, że w gimnazjum, 17 grudnia jest zebranie rodziców, jedno z 4,
przedświątecznych zebrań z rodzicami. Ja nie mogę być jednocześnie na szkoleniu
i na zebraniu. Według dyrektora mam byc bo o 17h = koniec szkolenia, do 17h15
dojechać do Le Teich, 56 kilometrów, na zebranie z rodzicami. Na nic moje
tłumaczenia, że to niemożliwe. Dyrektor ma pretensje…
W piątek
rano, o 7, znów ruszyłam do pracy po czwartkowym incydencie. Jakoś wytrzymałam
w ten piątek do 17, w gimnazjum, ale ostatnie lekcje, popołudniowe… wywaliłam 7
uczniów z jednej klasy, w drugiej zrobiłam niezapowiedzianą kartkówę, właściwie
karną bo tak gadali i rozrabiali, że lekcji nie dało się prowadzić… Nie lubię
tak robić, postępować, ale nie wiem jak inaczej, gdy nerwy mi puszczaj a
zmęczenie wzrok odbiera i nadciśnienie powoduje.
O 17h05 z
duszą na ramieniu ruszam do domu. Trzęsłam się jak galareta. Dojeżdżając do
obwodnicy w Bordeaux
korek. Stoję i stoję… po kilku minutach znów czarne punkty przed oczami. Zatrzymałam
się. Wariningi… I strach.
Dojechałam
do domu na 18h30. Prawie półtorej godziny. Moi panowie poszli na mecz
tenisowy bo mieli bilety. Ja sama. Patrzę… miał mój niepracujący mąż włączyć w
ciągu dnia pranie. Nie włączone. Zabrałam się więc ja. W kuchni, nieumyty
garnek i deska z czwartkowego wieczoru… mąż przez cały dzień jak widać albo
zapomniał albo nie zdążył ?
Jestem jedną chodzącą i zmęczoną złością ! Dobrze, że
choć na blogu można wylać swoją wściekłość i żal. Wczoraj rozmawiałam z tym
moim mężem by wypunktować mu co nie gra, czego oczekuję, co możemy zrobić. On
się od razu złości jak tylko mówię, że mam mu coś do powiedzenia. Nie mogę
przecież mieć pretensji, według niego, do kogoś kto jak on, jest już i tak
zgnębiony brakiem pracy ! Nie mogę mieć pretensji o to, że od października
stołu i krzeseł z tarasu nie zebrał bo on przecież nie ma czasu i zapomina !
Nie mogę mieś pretensji o to, że NIC swoim rodzicom nie mówi… a miał rzekomo
interweniować, tak się deklarował przynajmniej… co do Świąt dalej nie wiem. On
wciąż im nic nie powiedział. Ostatnio twierdzi, że sam z synem do nich pojedzie
i ja zostanę sama w domu na Boże Narodzenie skoro nie chcę jechać. Nie mogę
bowiem mieć pretensji do nich, że o moich urodzinach zapominają z roku na rok,
że nawet o moją mamę nie spytali choć o operacji wiedzieli… po prostu nie mogę…
Jestem
jednym kłębkiem złości i zmęczenia.
Jutro
postaram się umówić z moim lekarzem. Może się zlituje i mi da kilka dni
zwolnienia… bo jak nie to… nadchodzący tydzień wygląda następująco:
Poniedziałek:Rano – poprawianie sprawdzianów, lekcje z II
wojny do przygotowania; koło południa sprzątanie, obiad, popołudniu lekcje z
uchodźcami, powrót około 18h15 do domu. Antek na tennis, odbieram go o 20h,
kolacja i spać.
Wtorek: szkoła o 7h wyjazd z domu, lekcje do 17,
powrót około 18h30, odbiór Antka z chóru, kolacja
Środa: szkoła o 7 h wyjazd z domu, powrót około
13h45, obiad, Antek na golfa. Odbiór o 16h, zakupy na cały tydzień w drodze
powrotnej. Dom około 18… kolacja; lekcje…
Czwartek: szkoła wyjazd o 7h, lekcje do 17h. Od 17h15 2
rady pedagogiczne. Koniec około 20h. Powrót do domu około 21h30.
Piątek, szkoła wyjazd o 7h. lekcje do 17h. 1 rada
pedagogiczna. Koniec koło 18h30. Powrót do domu koło 20h.
wtorek, 24 listopada 2015
Prośba... Za mame
kilka slow modlitwy.... Moc myśli ciepłych i niespokojnych... Silna wiara, ze sie uda...
Proszę o kciuki i o wasze modlitwy za moja MAMĘ....
Proszę o kciuki i o wasze modlitwy za moja MAMĘ....
sobota, 21 listopada 2015
Niedobrze wokół mnie…
Ataki terrorystyczne, ogólny stan napięcia w tym kraju z
portretami poszukiwanego terrorysty na billobardach, gdy jadę o świcie do
pracy, śmierć Carine, wczorajsze ataki w Bamako – to tylko wierzchołek góry
lodowej… I jeszcze niemożliwość pojechania na pogrzeb Carine z Bordeaux do
Saint Malo bo pogrzeb był we wtorek a w edukacji narodowej żadne urlop mi nie
przysługuje z tego tytułu ( tym sposobem nie byłam też na ślubie brata w
Warszawie, półtora roku temu).
W przyszyłym tygodniu moja mama ma operację w Bydgoszczy na
oponiaka, bardzo źle zlokalizowanego między kręgami szyjnymi. Nie muszę chyba
pisać co będzie jak chirurg nawali choć wierzę, że zna się na swoim zawodzie…
martwię się…
Mąż kolejny miesiąc bez pracy… nic się nie rusza specjalnie…
Ja za to z
pracą, która daje mi nieźle do wiwatu. Wczoraj okazało się, że mam problemy ze
zdrowiem z powodu wspomnianej pracy… Otóż wczoraj w porze obiadowej przestałam
widzieć. To znaczy widziałam ale tylko czarne migoczące punkty przed oczami. Szkolna
pielęgniarka zmierzyła mi ciśnienie i po raz pierwszy w życiu okazało się, że
mam nadciśnienie. Umówiłam się z dwoma lekarzami na przyszły tydzień bo to
podobno wynik przemęczenia i zbyt intesywnego stresu.
Trudno się
nie stresować, gdy widać to co widać…
Jestem
jednak strasznie zmęczoną pracą a szczegónie dojazdami. Prowadzę zdrowy tryb
życia, jestem szczupła, wysportowana i nie przypuszczałam, że tak mi to będzie
ciążyć i dokuczać. Ponad 2 h dojazdów samochodem dziennie, część w korkach i w
notorycznym stresie zdążę, nie zdążę? Wyjeżdżam
z domu o 7h10 a wracam o 18h30 bo mam w planie lekcji same dziury… więc czekam a
raczej próbuję pracować w moim gimnazjum… codzienny koszmar. Teraz będą rady
pedagogiczne i mam 6 dni, w których będę kończyć o 20, plus ponad godzina
powrotu, plus wyjazd o 7 rano z powrotem… Obawiam się, że pójdę na zwolnienie i
tyle… jestem wkurzona niesprawiedliwościami tego systemu i postanowiłam sobie
stanowczo dbać przede wszystkim o siebie, swoją rodzinę i swoje zdrowie,
kosztem uczniów, zebrań itd… Postawa zdrowo-rozsądkowa wydaje się mi być
najlepszą w zastanej sytuacji.
Powodów do
stresów nie brakuje… teściowie też do tego dochodzą choć jak dla mnie sprawa
jest zamknięta, do nich więcej nie pojadę, na Święta również… w głowie mojego
męża jednak wygląda to zupełnie inaczej… zdeprymowana jestem, jednym słowem…
A jak
popatrzy się co dzieje w moim kraju, w POLSCE to włos się na głowie jeży…
wykreśliłam ze swojej listy przyjaciół facebookowych kilku rasistów i nacjonalistów…
działają w metrze, autobusach, palą kukły Żydów, nie brakuje ich!
przykro
jednak patrzeć na rezultat głosowania całych rzesz nieświadomych wyborców,
którzy mam nadzieję, widzą teraz wyraźnie jak skutecznie przyczynili się i nadal
będą się przyczyniać do upadku POLSKI, powolnej śmierci demokracji nad Wisłą,
nominowania przestępców tudzież ich uniewiniania…
Wczoraj tato
opowiedział mi dowcip:
“Godzina
5 rano, dzwonek do drzwi prywatnego
mieszkania. Zzanich odzywa się zaspany głos:
- kto tam?
- Służby specjalne?
- Nie wierzę!
- My właśnie w tej sprawie”Aż strach się śmiać…
niedziela, 15 listopada 2015
Podwójna żałoba…
Trudno znaleźć odpowiednie słowa by opisać to co się czuje,
jak się czuje gdzieś wewnątrz i na zewnątrz… jaką dać odpowiedź ? Jak żyć ?
Od wczorajszego poranka płaczemy. Dosłownie, płaczemy w
domu, w kościele dziś rano, na ulicach, między sąsiadami, przez telefon. Płaczemy
my, nasza trójka, moja rodzina.
Do ogólno narodowych tragedii doszła jeszcze ta bardziej
osobista… wczorajsza śmierć żony najlepszego przyjaciela mojego męża. Carine odeszła
wczoraj o świcie, w wieku 43 lat, zostawiając za sobą dwie dziewczynki 5 lat i
3 latka. W kwietniu wykryto u niej raka. W sierpniu zdrowiała, miało być
lepiej. Wczoraj umarła.
Jérôme został sam… dziewczynki zostały same. Trudno ogarnąć
bezmiar tej pustki, tej nieobecności.
W moim domu palą się świece by wraz z ich światłem i dymem,
wraz z naszymi modlitwami dusze tych bliskich i niewinnych płynęły tam gdzie
jest światło dobra i miłości.
Bo pomimo tej niewyobrażalnej tragedii… tych, którzy czynią
dobro jest więcej, tych którzy sieją miłość jest więcej. Jest nas miliony
więcej ! Powinniśmy się podnieść, wznosząc dumnie nasze twarze by odpowiedzieć
dobrem na zło, miłością na nienawiść. Każdy z nas wokół siebie, na swoim
poletku. Jest nas więcej…
poniedziałek, 9 listopada 2015
8 Listopad 2015, nad oceanem.
Czegóż chcieć więcej o tej
porze roku ? A już myśleliśmy, że nie pojedziemy do kwietnia… że z plażą
koniec na całą zimę, że stóp w Atlantyku do 2016 roku się nie zamoczy, nie zje
ostryg wpatrując się w morską latarnię na Cap Ferret…
Wszystko okazało się możliwe !
Wczoraj ! Było 24°C
w cieniu… nigdy nie widziałam jeszcze tak ciepłego listopada. Ruszyliśmy koło
11 h nad zatokę Arcachon i postaliśmy trochę w korkach bo wielu miało podobny
pomysł.
O 12h10 byliśmy już przed
naszą ulubioną restauracją w Le Moulleau, Royal Moulleau a tam ? Stał już
tłumik. Ustawiliśmy się na końcu kolejeczki i udało nam się dostać ostatni
stolik na tarasie skąpanym słońcem. Uczta trwała ponad 2 godziny… ostrygi,
pizze, wina i Antek jeszcze naleśnik z czekoladą zaliczył.
Przechadzka bo małym molo… w
tle plaża... Mamo, Ciociu pamiętacie ??? To tutaj w sierpniu różowe winko
spijaliśmy mocząc stopy w Atlantyku, tutaj się kąpaliśmy !
I lody… nasza ulubiona
lodziarnia już niestety zamknięta, poszliśmy do konkurencji na lody Mascarpone –
Świeże figi… uf w pełnym słońcu !
Potem była plaża, chodzenie
po wodzie, leżenie na piachu, budowanie fortecy z Antkiem, gry w piłkę…
Droga powrotna… w korkach ale
z bananami na twarzy !
Dziś nadal słońce choć rano
chmurzyło się i 21°C .
sobota, 7 listopada 2015
Mój najnowszy artykuł
Taka dzielę się tutaj tytułem… bo po kilku latach
publikacyjnej ciszy znowu coś napisałam i jestem z tego bardzo dumna. Co prawda
tekst ten powstał już kilka miesięcy temu i czekałam od jakiegoś czasu na jego
publikację, ale jak to publikujący wiedzą, czasem nie ma tak szybko jak by się
chciało.
Dumna jestem tym bardziej… gdyż czasopismo (La nouvelle
revue d’histoire) to zaproponowało mi stałą współpracę i mam w przygotowaniu
kolejne dwa teksty. Nie są to naukowe publikacje na 15-stu czy więcej stronach
a krótkie, popularno-naukowe teksty na dość wysokim poziomie, tak ja je
przynajmniej oceniam. A skoro redakcja płaci za każdy artykuł i to niemałe
pieniądze to znak, że magazyn jest poczytny i że się dobrze sprzedaje.
To tekst stawiąjący pytanie o « polskość » 1-szej
wojny światowej. Pytanie trudne, nie przynoszące jednoznacznych odpowiedzi.
Nieco po macoszemu traktowane wśród samych zainteresowanych czyli Polaków i w
Polsce… praktycznie nieznane na zachodzie Europy. A jakże ważne w kontekście naszej tożsamości
narodowej i szerzej europejskiej o ile zapostulujemy o jej egzystencję.
Aktualny kontekst społeczno-polityczny tym wyraźniej
podkreśla tę problematykę, gdy zderzamy się na codzień z Innym…
wtorek, 3 listopada 2015
Zamek w Chenonceau i « Selfie »
W ubiegłym,
drugim tygodniu wakacji, ruszyliśmy w poniedziałek w stronę Zamków nad Loarą.
Znamy ich już sporo ale do niektórych chętnie wracamy po latach… Biorąc jednak
pod uwagę sam fakt, że jest ich około 600 w regionie, trudno będzie je za
jednego życia wszystkie obejrzeć!
W ubiegły
poniedziałek nasz wybór padł na Chenonceau, po raz kolejny! To, jak możecie
zobaczyć na zdjęciach typowa renesansowa budowla położona bezpośrednio na rzece
Cher , dopływie Loary. Ten zamek jest
szczególny bo to zamek KOBIET, dam, królowych i kochanek!
Siedzibę tę
podarował swojej faworytce Diane de Poitiers, król Francji, Henryk II, w 1547
roku. Zamek jednak już wtedy był perłą architektoniczną! Królowa, Katarzyna
Medycejska była więc wielce o ten dar zazdrosna i zaraz po śmierci swojego męża
odebrała zamek kochance.
Pomieszkiwała
w nim wychowując swoje potomstwo.
Jednakże
zamek był naznaczony jakąś klątwą… gdyż osiadła w nim Luiza Lotaryńska bardzo
wcześnie została wdową króila Francji, Henryka III, syna Katarzyny!
te klatwe mozecie obejrzec na naszym selfie... wyglupy w zamkowej galerii! Tak sie balismy!
Sypialnia kochanki krola Diane de Poitiers
Później zamek należai do bogatych arystokratek: Mme Dupin, Pelouse i Mene… by podczas 1 wojny zostać szpitalem a podczas 2 wojny – I to jest kuriozum – terenem przechodnim między okupowaną i nieokupowaną Francją! Bo u jednych drzwi, na jednym brzegu Cher była Francja wolna, a na drugim okupowana…
Artyleria niemiecka stacjonowała non stop na brzegach by w razie podejrzanych ruchów wysadzić cały obiekt w powietrze!
Zamek to oczywiście nie tylko zamek… są tutaj ogrody kochanki po jednej stronie I królowej po drugiej, są ogrody kwiatowe bo w tym prywatnym obiekcie możecie w każdej komnacie podziwiać niesamowite bukiety ze świeżych kwiatów – z tegoo Chenonceau słynie na całą Francję. Obok zamku jest ferma z XVI wieku, museum powozów, fosy i park nagielski z labiryntem…
Kuchnia dla personelu...
Portret surowej i zawsze odzianej w czern Katarzyny! symbole krolewskie.
Czarna komnata Luizy i biale kwiaty
Ogrody krolowej
i odrestaurowany fragment szpitala z 1 wojny swiatowej
poniedziałek, 2 listopada 2015
La Toussaint czyli Wszystkich Świętych we Francji
Pisałam kilka dni temu o moim zdziwieniu… związanym z
odrzuceniem przez rodzinę mojego męża wszelkiej refleksji o odchodzeniu, o
śmierci jak i też o ich strachu związanym z chodzeniem na cmentarz. Na ten
ostatni moi teściowie np. w ogóle nie chodzą. Brat i siostra mojego teścia
postępują inaczej… Siostry i bracia teściowej nie chodzą w ogóle.
Tak więc różnie w tej Francji z tymi sprawami.
W ubiegłą sobotę, na dzień przed Wszystkimi Świętymi poszłam
sobie sama na spacer, na cmentarz, na groby dziadków mojego męża. Było około
godziny 11. W miasteczku Chartres de Bretagne, około 8 tysięcy mieszkańców, po
cmenatrzu kręciło się 7-8 osób z doniczkami kwiatów. Nie ma tutaj bowiem
tradycji zapalanie zniczy i świec. Na grobach stawia się kwiaty : chryzantemy,
cyklameny i wrzos. Gdzie niegdzie są też sztuczne wiązanki jak na grobie Stéphanowych
dziadków. Cmenatrz jest więc pięknie ukwiecony choć trudno znależć na nim
atmosferę polskiego cmenatrza.
Zresztą coraz więcej odbywa się tutaj kremacji i nie
wszystkie kończą się pamiątkową tabliczką, jak już pisałam. To życzenie mojej
teściowej : spalić, rozsypać, żadnych tablic, pomników, nic ma nie być. Teść
tak bardzo boi się tego tematu, że jak teściowa to w agresji powiedziała to
uciekł z kuchni. On się nie wypowiada bo się boi.
Jak możecie zauważyć szeroko rozpowszechnione jest tutaj
umieszczanie na grobach marmurowych tabliczek ze znakami i z napisami : « kochanemu
wujowi » i temu podobne. Jest ich bardzo dużo i praktycznie na każdym
grobie można je znaleźć. Nie są związane z katolicyzmem. Raczej sięgają
antycznych tradycji babilońskich… skąd się wzięły we Francji ? Jeszcze nie
wiem.
Na grobach umieszcza się też różnego rodzaju inkrustacje…
tutaj – delfin, na grobie dziadka mojego męża. Wybrała go rodzina bo ładnie
wygłądał… Nic specjalnego nie oznacza. Po prostu jest.
niedziela, 1 listopada 2015
Rozmowy... Z francuskim teściem.
Wrocilismy z Bretanii, dziś wczesnym popołudniem kompletnie poturbowani. Ja z synem emocjonalnie a maz tez fizycznie bo rozchorował sie nagle i od wczoraj silnie gorączkuje.
Wlasciwie to wszystko zaczelo sie od wczorajszego popołudnia. Zaraz po obiedzie dostałam telefon z redakcji, ze w końcu ukazał sie moj artykuł w " La nouvelle revue d'histoire" o pewnych aspektach 1-szej wojny światowej w Polsce. Bardzo sie z tego ucieszyłam, byłam wiec uśmiechnięta, szczęśliwa i zadowolona, bo to zreszta ten dwumiesięcznik zaproponował mi dłuższa współpracę...
Moja radość spotkała sie z gratulacjami chorego męża i z kamiennymi, wrogimi twarzami tesciow. Postanowiłam ich, ze sie tak brzydko wyrażę, " olać" . Nie zwracałam uwagi.
Wieczorem jednak teść zamówił 2 pizzę na nasza kolacje, na 5 osób... I zapytał mnie wprost:
" Gdzie jest ten twoj maz?"
Odpowiedziałam, ze leży w sypialni bo ma 39 gorączki...
Teść skwitował to tym, ze moj maz miał iść z nim po te pizze i teraz on musi sam.
Poszedł. Wrócił wściekły. Rzucił kartonami z pizza o kuchenny stół, zaczął je nerwowo rozrywać bo ostygną... I jak mojego męża a ich syna jeszcze nie było w kuchni rzucił do mnie:
" to on miał zapłacić za te pizzę, od 4 dni jecie przecież u nas"
Nic nie mówiąc ruszyłam po portfel. Wyciągnęłam 30 euro i podałam je mu. Odwrócił sie i stwierdził, ze " teraz to za późno" .
Przeszliśmy do konsumpcji. Podczas jej trwania słuchaliśmy monologu teścia o tym, ze należy wszystkich uchodźców utopić, ze nie maja tutaj przybywać, ze jego to nic nie obchodzi, ze on na Front National głosuje, granice zamknąć... Itd, itd... Nic nie mówiliśmy... Jedliśmy pizzę, pozwoli i z namaszczeniem. W końcu cos go ruszyło, popatrzył na mnie...
" A ja na ciebie doniosę do kuratorium"
Wybaluszylam oczy ze zdziwienia. Teściowa przełykała swoje kęsy milcząco.
Kontynuował...
" bo ty stawiasz chrześcijaństwo przed republika a jako urzędnik państwowy powinnaś na pierwszym miejscu stawiać republikę! A poza tym ty stawiasz Polskę przed Francja a to jest u nas niedopuszczalne"
Nie wiedzieliśmy co powiedzieć. Czułam sie jak zmasakrowana przez czyjś but mrówka choc nie powinnam. Nie powiedziałam juz nic. Poszłam czytać na gore rzucając ogólne dobranoc.
Te noc przespalam z synem bo maz chory próbował spać w łożku syna...
O 7 rano ktoś wszedł do naszej sypialni - teść. Powiedział głośno, ze mamy wstawać i sie zbierać bo oni jadą nad morze... Tak, dziś rano mieliśmy od nich wyjeżdżać ale niekoniecznie o 7. Za oknem ciemna noc. Antek zdziwiony przecierał oczy. Obudziłam męża. Przed 9 od nich wyjechaliśmy. Spakowałem wszystko sama i prowadziłam samochód ponad 5 h do domu.
Pożegnaliśmy sie z nimi dziękując za gościnę. Mamy rzekomo tam jechać na 3 dni świat Bożego Narodzenia...
Wlasciwie to wszystko zaczelo sie od wczorajszego popołudnia. Zaraz po obiedzie dostałam telefon z redakcji, ze w końcu ukazał sie moj artykuł w " La nouvelle revue d'histoire" o pewnych aspektach 1-szej wojny światowej w Polsce. Bardzo sie z tego ucieszyłam, byłam wiec uśmiechnięta, szczęśliwa i zadowolona, bo to zreszta ten dwumiesięcznik zaproponował mi dłuższa współpracę...
Moja radość spotkała sie z gratulacjami chorego męża i z kamiennymi, wrogimi twarzami tesciow. Postanowiłam ich, ze sie tak brzydko wyrażę, " olać" . Nie zwracałam uwagi.
Wieczorem jednak teść zamówił 2 pizzę na nasza kolacje, na 5 osób... I zapytał mnie wprost:
" Gdzie jest ten twoj maz?"
Odpowiedziałam, ze leży w sypialni bo ma 39 gorączki...
Teść skwitował to tym, ze moj maz miał iść z nim po te pizze i teraz on musi sam.
Poszedł. Wrócił wściekły. Rzucił kartonami z pizza o kuchenny stół, zaczął je nerwowo rozrywać bo ostygną... I jak mojego męża a ich syna jeszcze nie było w kuchni rzucił do mnie:
" to on miał zapłacić za te pizzę, od 4 dni jecie przecież u nas"
Nic nie mówiąc ruszyłam po portfel. Wyciągnęłam 30 euro i podałam je mu. Odwrócił sie i stwierdził, ze " teraz to za późno" .
Przeszliśmy do konsumpcji. Podczas jej trwania słuchaliśmy monologu teścia o tym, ze należy wszystkich uchodźców utopić, ze nie maja tutaj przybywać, ze jego to nic nie obchodzi, ze on na Front National głosuje, granice zamknąć... Itd, itd... Nic nie mówiliśmy... Jedliśmy pizzę, pozwoli i z namaszczeniem. W końcu cos go ruszyło, popatrzył na mnie...
" A ja na ciebie doniosę do kuratorium"
Wybaluszylam oczy ze zdziwienia. Teściowa przełykała swoje kęsy milcząco.
Kontynuował...
" bo ty stawiasz chrześcijaństwo przed republika a jako urzędnik państwowy powinnaś na pierwszym miejscu stawiać republikę! A poza tym ty stawiasz Polskę przed Francja a to jest u nas niedopuszczalne"
Nie wiedzieliśmy co powiedzieć. Czułam sie jak zmasakrowana przez czyjś but mrówka choc nie powinnam. Nie powiedziałam juz nic. Poszłam czytać na gore rzucając ogólne dobranoc.
Te noc przespalam z synem bo maz chory próbował spać w łożku syna...
O 7 rano ktoś wszedł do naszej sypialni - teść. Powiedział głośno, ze mamy wstawać i sie zbierać bo oni jadą nad morze... Tak, dziś rano mieliśmy od nich wyjeżdżać ale niekoniecznie o 7. Za oknem ciemna noc. Antek zdziwiony przecierał oczy. Obudziłam męża. Przed 9 od nich wyjechaliśmy. Spakowałem wszystko sama i prowadziłam samochód ponad 5 h do domu.
Pożegnaliśmy sie z nimi dziękując za gościnę. Mamy rzekomo tam jechać na 3 dni świat Bożego Narodzenia...
Subskrybuj:
Posty (Atom)