Pozostając w listopadowym nastroju przypomniałam sobie o
zdjęciach z tego lata. Na wielu zaprzyjaźnionych blogach podziwiałam zdjęcia z
pierwszych dni tego miesiąca i we Francji i w Polsce. Nie miałam jednak okazji
wspomnieć ani obejrzeć cmenatrzy zza oceanu Atlantyckiego. A tam przecież
spoczywają też moi bliscy…
Podczas naszej letniej wyprawy do Kanady i do Stanów
Zjednoczonych odwiedziliśmy kilka cmentarzy. Tych kanadyjskich ze względu na
rodzinne groby, tych amerykańskich ze względu na zwykłą ciekawość i ich
historyczną i kulturalną wartość. Są inne niż te francuskie i te polskie. Nie
ma tutaj kaplic w miniaturze jak na francuskich-cmentarzach pominkach, nie ma
też wielkich marmurowych nagrobków z ławeczkami ustawionymi u ich podnóżka jak
w Polsce. Nie ma świec, we Francji też ich zresztą nie ma i często też nie ma
indywidualnych bukietów czy doniczek kwiatów bo sadzi je i pielęgnuje
administracja cmentarna.
To co zaskakuje, za Oceanem to możliwość przejazdu przez
cmentarz samochodem, po cmentarnych alejkach. Cmentarze w centrach wielkich
metropolii takich jak Nowy Jork czy Boston wypełnione są płytami z XVI i XVII
wieku, w kontraście z wieżowcami ze szkła i ze stali wyglądają jak pozostałości
po poprzedniej cywilizacji, której ta szklana i informatyczna wszystko przecież
zawdzięcza. Są wołaniem o
pamięć, o niezpominanie o tym co było i co nas stanowi. Dość wyraziście też zmuszają do zwolnienia
kroku, spojrzenia… szczególnie w Nowym Jorku, gdzie pędzi wszystko i wszyscy
jest to niesamowicie widoczne. Stary, miejski cmenatrz jeszcze z XVII wieku,
nieopodal Ground Zero… cmentarza współczesności, I nowojorczycy zwalniający
krok, rzucający jakby zatrzymane w kadrze spojrzenia przez czarne, metalowe
pręty, solidnego ogrodzenia.
Najstarszy miejski cmentarz w Nowym Jorku, przy World Trade Center
I sam Ground Zero z tymi podwójnymi, czarnymi
dziurami, do których nieustannie spływa woda, jak do środka ziemi, której dna
nie widać.
Imiona, nazwiska, numery lotów, nazwy przedsiębiorstw… byli i ich
nie ma? Byli i nadal są, obok nas, w nas?
Ground Zero - lot 93
Cmentarze
za Oceanem nie świecą, jak te francuskie poza 1-szym listopada, pustkami.
Panuje na nich wolny ruch otulony ciszą, szacunkiem i, jak dla mnie, pozbawiony
tego polskiego “zadęcia” definiowalnego ilością zniczy, postawionych doniczek i
wielkością chryzantem. Śmierć jest wspólna nam wszystkim… czy marmurowy czy
lastrikowy pomnik czyni ją znośniejszą? Czy brak liści na płycie i jej idealne
wypolerowanie przywraca nam zmarłego? Czy tylko satysfakcjonuje naszą, osobistą
pychę?
Zawsze
dobiegają do mnie te pytania, gdy odwiedzam groby dziadków w Polsce… Nie
przyszły mi one na myśl, gdy byłam na grobach bliskich w Kanadzie… Czy to
dlatego, że wszystkie groby były takie same? Nie wiem…
Jeden z nagrobkow w centrum Bostonu
W tym roku
byliśmy w Bretanii. W dniu Wszystkich Świętych pojechaliśmy na cmentarze, na
których pochowani są dziadkowie mojego męża. Było sporo ludzii i dużo kwiatów.
Moich teściów jednak z nami nie było. Zupełnie nie przeszkadzał im fakt, że
chodzi o groby ich rodziców. Ich cmentarze deprymują, jak sami twierdzą. Na
groby więc, nawet matki i ojca nie jeżdżą, kwiatów nie składają. Dla mnie to
niezrozumiałe… Jak i fakt, że mama mojej szwagierki nie ma grobu, nie ma płyty,
nie ma miejsca, na którym można by się spotkać, wspomnieć ją, pomodlić się za
nią… Była, odeszła i nawet tego 1 listopada czy 2… nikt o niej nie wspomniał,
nie złożył kwiatka, nie zapalił świeczki.
Memento
mori…
Najstarszy cmenatrz w samym centrum Bostonu.
Przepiękne zdjęcia wspaniałych miejsc.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się sposób w jaki na niektórych cmentarzach oddaje się cześć i pamięć tym, których już z nami nie ma.
Piękne pomniki, rzeźby i symbole, które wprowadzają w nastrój zadumy.
w kazdym kraju wyglada to nieco inaczej... ale jakze pieknie i ciekawie... pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń