sobota, 22 listopada 2014

Boże Narodzenie… w Polsce !!!

Boże Narodzenie… w Polsce !!!





 


Po 10 latach… nieobecności w kraju nad Wisłą… w końcu… powrót i wielka RADOSC !


 


A myślałam, że już i w tym roku przepadło…


Zaczęło się o zaproszenia moich rodziców na Święta do nas, do Bordeaux. Zmieniliśmy dom, Antek śpiewa w chórze i teoretycznie miał śpiewać na Pasterce w tym roku w katedrze – w praktyce raczej nie bo o 24h to zbyt późno jak na takich maluchów, według dyrygenta chóru więc zaśpiewają tylko ci starsi.


 


Rodzice myśleli, myśleli, plany zmieniali w końcu powiedzieli, na początku października, że nie przyjadą. Nigdy u nas jeszcze nie byli na żadnych Świętach i w sumie żal mi było, ale cóż. Taka decyzja. W tym czasie my się akurat przeprowadzaliśmy i o Świętach myśleć przestałam po prostu…


 


Na Wszystkich Świętych myśl wróciła bo perspektywa kolejnych Świąy u teściów ze mną jako kucharką i organizatorką w roli głównej niezbyt mnie zachwycała. Teściowe zresztą jak narazie nie zapraszali. Mój mąż chciał ich zaprosić ale pokręcili nosem i właściwie ostatecznie nie odpowiedzieli. Pozostawało więc siedzenie świąteczne ale tylko w trójkę w domu – czego mój mąż raczej nie znosi bo mówi, że smutno i że rodziny nie mamy; wyjazd na narty albo… wyjazd gdzieś… Nart zaczęliśmy szukać i już coś miałam rezerwować w Andorze w ubiegłą środę, bo bilety do Polski okazały się horendalnie drogie, gdy… w środę wieczorem mój Steph kursował w sieci. Na stronach Lufthansy pojawiła się okazja przelotu z Tuluzy do Poznania przez Monachium w rozsądnej cenie i kupiliśmy 3 bilety!!!


 


Hip, hip Hurra!!!


Dwa po niższej cenie, trzeci nieco drożej ale jakoś poszło. Ceny jak wiadomo zmieniają się co kilka minut więc trzeba utrafić…


 


Wylatujemy 23 grudnia, dotrzemy o północy i zostaniemy do 3 stycznia. Bardzo, bardzo się cieszymy na ten pobyt… ja na polskie kolędy, opłatek dzielony z rodziną po 10 latach a nie tylko przez telefon, karp, makiełki mojej mamy, może śnieg… Bezcenne!!!!


 


Podróż nie będzie lekka bo do Tuluzy trzeba dojechać ale… cóż to dla nas… po amerykańskich voyages… I tysiącach kilometrów?


 


Teraz kupuję prezenty i szykuję co się da za wczasu bo ostatnie 4 tygodnie w szkole będą bardzo, bardzo ciężkie i czasu nie będzie na nic…


 A dziś uśmiech na twarzy i kolacja z przyjaciółmi,  w moim domu. Dobrze mi!


1 komentarz: