Byłam wczoraj, cały dzień na szkoleniu, w kuratorium. Tym razem dzień poświęcony był nauczaniu tzw : trudnych tematów w historii i w geografii. Po francusku określanych mianem « sensibles ». Wśród tych tematów były :
- Nauczanie faktów religijnych
- Kolonizacja i dekolonizacja
- Shoah
- Nauczanie konfliktów jak na przykład ten Palestyńsko-Izraelski.
Dzień był więc niezwykle ciekawy ! I gdy tak studiowaliśmy : programy, podręczniki, sposoby nauczania na konkretnych przykładach sfilmowanych bądź opisanych, przypomniały się tego typu drażliwe tematy z mojego dzieciństwa jak na przykład : Powstanie Warszawskie, o którym w podstawówce zakazane było w ogóle mówić ( rocznik 1973 jestem) natomiast w liceum poświęcono już tej tematyce wiele godzin, ale w sposob bardzo tendencyjny i nieprzemyslany. Przykłady oczywiście można by mnożyć.
Niestety w każdym kraju nauczanie historii i geografii zazwyczaj leży bardzo daleko od tej naukowej, uniwersyteckiej historii i geografii i ich najnowszych paradygm i badań empirycznych. Nauczanie jest zazwyczaj w dużym stopniu po prostu jedną wielką MANIPULACJA, oczywiście polityczną i poddaną jej wymogom.
I tak otwieraliśmy wczoraj szeroko oczy patrząc na … słownik języka francuskiego, ten najbardziej popularny bo Petit Robert, który w 2007 roku podaje taką oto defnicję « Kolonizacji : - proces mający na celu nadanie wartości terytorium i eksploatację jego bogactw ».
W większości podręczników licealnych, w których poruszany jest ten temat, akcent mocno kładzie się na « wartościowanie procesu kolonialnego » w tym na mówienie uczniom głównie o tym jak wiele imperium francuskie (i wszystkie inne) wniosło cywilizacji na obszary « dzikusów », jaki postęp ekonomiczny zanotowano na tych terytoriach i jak wiele tym « nieświadomym uświadomiono ».
W 2005 roku rząd Sarkoziego przyjąl nawet specjalne prawo zwane Loi Mekachera i uznające prawo do wynagrodzenia kolonizatorom i ich spadkobiercom… Oczywiście protest organizacji, ONG czy państw afrykańskich był ostry, ale…
Podobnie rzecz ma się z nauczaniem konfliktu palestyńsko-izraelskiego. Przejrzeliśmy wczoraj wszystkie podręczniki klas maturalnych: 6 różnych wydanictw i 12 wersji podręczników do historii.
W żadnym nie ma słowa o planie podziału terytorium zaproponowanym przez ONZ dnia 29 listopada 1947 roku!
W żadnym oprócz jednego nie ma mowy o “Nakba” czyli wielkiej katastrofie narodu palestyńskiego. Mówi się natomiast we wszystkich o “arabskim odrzuceniu podziału “ czyli o “refus arabe”, które to według podręcznikowych tekstów spowodowało zniknięcie z powierzchni ziemi palestyńskich miast i utratę dla 800 000 paleestyńczyków ich ziemii. Nie ma też jasnego określenia – wypędzenia tej ludności.
Nie wspomina się też, że w 1948 roku podział przyznaje 14 000 km 2 dla 650 000 populacji żydowskiej i 11 500 km2 zamkniętego terytorium dla 1 300 000 Palestyńczyków…
Po kilku godzinach analizy i przeczytaniu kilku artykułów historyków: palestyńskich, izraelskich, brytyjskich i francuskich stało się jasne, że od lat prowadzona jest polityka systematycznego usuwania wszelkich śladów obecności Palestyńczyków na tym terytorium. Tolerowany jest tylko jeden punkt widzenia konflitku: ten z Jeruzalem. Mur nazywany jest zwykłą barierą oddzielającą terytoria a Palestyńczyk określany mianem terrorysty… Mogłabym podać tutaj wiele cytatów z podręczników jak i skopiować zdjęcia… nie jest to jednak celem tego wpisu.
Wczoraj zdałam sbie sprawę jak bardzo muszę być uważna i krytyczna w stosunku do podręczników, którymi się posługuję w klasach. Bo to, że musimy przestrzegać rozporządzeń programowych – czasem zupełnie idiotycznych – nie podlega wątpliowści, ale to w jaki sposób tę wiedzę przekażemy, na co zwrócimy uwagę, co odrzucimy, zależy już od nas samych, naszego pedagogicznego wyboru i naszej wiedzy, oraz spojrzenia szerszego na historię i na geografię.
Powinnam naniesc sprostowanie do tego tekstu.... Jest w nim pewien skrót myślowy, gdy pisze o powstaniu warszawskim i to my! ze sie nie mówiło.... Oczywiście sie mówiło, ale nie cała prawdę, i wybiórczo. O to mi chodziło.
OdpowiedzUsuńJasne, ze wiadomo o co chodzi. Nie trzeba sprostowan. Nikt nie wspominial o czerwonym bracie, ktory mial pomoc, ale nie zdazyl na godzine W.
OdpowiedzUsuńJasne, ze wiadomo o co chodzi. Nie trzeba sprostowan. Nikt nie wspominial o czerwonym bracie, ktory mial pomoc, ale nie zdazyl na godzine W.
OdpowiedzUsuńNie trzeba sprostowan. Jak ktos zna historie to wie o co chodzi. Nasz Sojusznik i Brat nie zdazyl na godzine W, a mial.
OdpowiedzUsuńPodświadomie chyba od urodzenia nie cierpię historii ;) Uważam, że przedmiot ten (mówię o polskiej szkole) jest tak ograniczony, że składa się z rycia dat, ogólnikowych wydarzeń, a tak na prawdę nic nie składa się dla mnie w logiczną całość. Zamiast walić kawę na ławę to owija się i owija w tą bawełnę i w końcu biedni my uczniowie wiemy, że coś jest nie tak, ale nikt nie powie wprost o co chodzi. Ale kartkóweczka z dat czy tam mapy Afryki z 12 wieku zawsze spoko... No i gdzie tu jest sens ja się pytam? OCzywiście nie mam nic przeciwko lekcjom historii w szkole, ale takim sensownym, ciekawym, a nie kartkóweczki z bezsensownych dat i map...
OdpowiedzUsuńnie potrzeba sprostowania. Bo wiadomo o co chodzi.
OdpowiedzUsuńSyl...
OdpowiedzUsuńMonika szczerze mówiąc to ci współczuje bo ja historie uwielbiam! Uczę jej zreszta i jestem nią zafascynowana choc historia a raczej jej przekaz, który opisujesz jest hm.... Niezbyt ciekawy. Przykre to.
OdpowiedzUsuńKarolino niektórym było to bardzo potrzebne i wiem,z e wiesz kogo mam na myśli.
OdpowiedzUsuń