Kilka dni temu Dilia przysłała mi książkę Luci. Co prawda chciałam już ją
zakupić wcześniej, zamówiłam, zapłaciłam ale książka nigdy do mnie nie dotarła,
choć pieniądze z konta zostały pobrane… I myślę sobie, że dobrze się stało, że
mogę o tej książce napisać po kilku miesiącach od daty jej wydania, trochę
z dystansem.
Już po pierwszych kilku stronach lektury nazwałam « Dziennik badante »
historią w okruszkach, zresztą przypomniał mi się od razu tytuł francuskiej
książki z dziedziny epistemologi historii « Histoire en miettes » czyli
w okruszkach właśnie, F. Dosse. To dość nietypowy sposób pisania historii, nie
w formie « récit » a właśnie w formie okruchów, wycinków. Można ten styl lubić
bądź nie. Jest on trudny, gdy brakuje powiązania, jakiejś myśli przewodniej,
logiki konstrukcji tej narracji i tego właśnie, głównie, w książce Luci mi
brakuje. Momentami miałam wrażenie, że już, już coś tę narrację połączy, gdy
kilka stron później okazywało się, że niestety nie, autorka nie pociągnęła myśli
dalej, urwała, ją… niedkończyła czegoś co mogłoby być ciekawe, konstruktywne
i nadać jej narracji głębi.
Tym momentem była oczywiście narracja z samego dziennika, od jakiejś 50
strony, aż do we « Włoski miszmasz », który w ogóle nie tworzy żadnej całości
i niczym nie jest powiązany. To bardzo mi przeszkadzało. Podobnie jak przepisy
kulinarne, które są znakomite ! i świetnie łączyłyby się w tekstem gdyby były
w jakiś sposób z tym tekstem powiązane… niestety nie są.
Ale , od początku…
- uśmiechnęłam się do 10-ciu przykazań dla emigrantki… szczególnie
pierwsze dwa trącą polskim kompleksem niższości bo skoro trzeba podkreślaś, że
jesteśmy Polkami i że mamy być z tego dumne, to oznacza, że w większości swej
dumne raczej nie jesteśmy. I że Polska w Europie leży… czytam wszystko co kryje
się za tym drugim przykazaniem…
Książka w ogóle zdradza wiele ze sposobu życia autorki… jest napisana
w pierwszej osobie, jak pamiętnik, narracja nie stwarza więc żadnego dystansu
pomiędzy autorką i tekstem. Co raczej zdarza się w książkach pamiętnikach
znanych i sławnych już osób, które po latach piszą, wspominają… Odsłania więc
wiele… to, że autorka nigdy po świecie nie podróżowała, gdyż dzieli się uwagami
i obserwacjami czasem wręcz banalnymi jak ilość rond na włoskich drogach –
strona 61. Bardzo też denerwowały mnie w tekście – nawiasy, ich ilość… na wielu
stronach po 3 minimum tak jakby autorka nie była pewna tego co mówiła, musiała
coś dodać w nawias, dopisać, tak jakby jej osobista bardzo narracja nie była
dokończona, wystarczająca sama w sobie. Stwarzania to wrażenie
niedopracowania.
Obraz Włochów wyłaniających się z książki to :
Brzydule, panowie macho, Włosi, którzy ciągle jedzą, często się bawią…
Nie wiem ? z pewnością jest w tym wiele prawdy. Ja we Włoszech byłam tylko
dwa razy i zupełnie inaczej ten kraj jak i jego mieszkańców postrzegam z jednym
wyjątkiem – umiłowanie do dobrej kuchni. To widać i czuć !
Wyłaniający się z tekstu obraz Polaków też nie jest zbyt pozytywny jak na
stronie 173, gdy pośredniczka pracy Polka rząda 400 euros od innej Polki z jej
700 euro zarobku, czy choćby początki samej Luci w pracy badante.
Wzruszyłam się bardzo czytając tę część książki, która najbardziej mi się
podobała – opis pracy z Ritą i z Mario. Jeden z ciekawszych opisów jakie dane
mi było czytać o końcu życia, o odchodzeniu, chorobie, śmierci o tym co stanowi
nasz ludzki, wspólny los. Dla tego opisu warto tę książkę przeczytać !
I właściwie żałowałam, że autorka nie stworzyła narracji opartej na tym jakże
bogatym i osobistym doświadczeniu, ale cóż wtedy powstałaby całkiem inna
książka.
I na koniec – z wielką radościa na stronie 280 znalazłam wzmiankę czy opinię
autorki o mieszankach – ras, nacji, że wpływają dodatnio na urodę i na
inteligencję. Odebrałam to bardzo osobiście – myśląc o moim synu.
Potwierdzam !
Także Lucia, jeśli przeczytasz tę moją krótką recenzję gratuluję ci jeszcze
raz ! Mam nadzieję, że te moje uwagi okażą się przydatne, jako kolejny przykład
odbioru, tego samego (przecież) tekstu. I z ciekawością przeczytam twoją
kolejną publikację.
Ja tam lubię wtrącenia w nawiasach - nadają tekstowi takiego charakteru, który jest bliższy tokowi myślowemu - czyli nieco chaotycznego postrzegania :)
OdpowiedzUsuń