Wczoraj popołudniu udałam się z Antosiem do klubu Primrose. Grali Llodra i
Guez. Mój syn zbierał piłki. Pierwsze, poważne doświadczenie dla niego!
Napracował się wzorowo. Ja tylko podziwiałam go z trybuny, z moją dopracowaną
przez Thierrego fryzurą i w wieczorowym kostiumie oraz w szpilkach od Manolo. Na
tę okazję wyciągnełam kilka markowych rzeczy z czeluści mojej małej szafy.
Okazję? Nie o mecz mi chodzi a o kolację po… z tenisistami, ich trenerami,
śmietanką naszą lokalną i nawet z jednym, bardzo znanym francuskim aktorem –
Vincent Lindon. Szczerze wyznam, że nie lubię takich wieczorów, miejsc. Czuję
się zawsze nieswojo, większości ludzi nie znam choć powoli poznaję. Mój mąż
reprezentuje swoją firmę na tych przyjęciach i czasami muszę mu towarzyszyć.
Wczoraj towarzyszył też nam nasz syn, Antoni, jedyne dziecko wieczoru.
I wcale, a wcale mu się nie nudziło… Na swojej czapce z daszkiem zbierał
podpisy i dedykacje tenisistów, z kilkoma uciął sobie rozmowę… w pewnym momencie
nawet zniknął i znalazłam go na kanapie z Dawidem Goffin w pełnej dyskusji.
Przyłączyłam się i fajnie to wyszło bo Goffin zaczął grać w wieku 5,5 lat, jak
Antek.. pokazywał mu swoje gesty, ruchy, pogadali też trochę o strategii gry.
Dla Antosia to był niezapomniany wieczór i niezapomniane momenty…
Choć ja muszę przyznać, że dość dziwinie się w tym wszystkim czuję ale to
pewnie temat na osobny wpis.
Kolacja, muzyka life, lampiony, piękne ubrane panie i eleganccy panowie i to
jedzenie… kawior, homar, ostrygi, szampany… a mój syn nic, nic nie wziął do ust,
niczego nie chciał nawet spróbować. W pewnym momencie zaczęliśmy się martwić bo
była już 22h a on głodny. I nic nie przypada mu do gustu pomimo tego, że w domu
je wszystko... a tam było to jeszcze tak pięknie podane…
W końcu, z własnej inicjatywy, mój 8 i półlatek podszedł do kucharza w dużej
białej czapie i zapytał o… Croque Monsieur czyli zapiekany z serem i szynką
chleb. Zmartwiony kucharz, starszy pan, orzekł, że nistety nie jest to
przewidziane w wieczornym menu. Po około 15 minutach elegancki kelner w czarnym
garniturze podszedł do nas z talerzem, pośrodku którego królował Croque
Monsieur…
W tym momencie stwierdziliśmy z mężem, że pomimo młodego wieku, nasz syn
potrafi sam sobie świetnie poradzić w sytuacji, w której ja po prostu dałabym za
wygraną i nic nie zjadła.
Dziś Antka zdjęcie znajduje się w naszej lokalnej gazecie. Wczoraj
przyciągnął fotografa swoją blond czupryną i czapką z autografami. Od rana
odebrałam już kilkadziesiąt telefonów od mniej i bardziej znajomych osób: “twój
syn jest w gazecie”… a no jest… Jego to w ogóle natomiast nie obchodzi… dziś
grał w golfa i zdobywał chorągiewkę i to było ważne, jak i muzyka bo grał i grał
na swoim saksofonie.
Dziwne to moje dziecko…
A wczoraj… wczoraj znalazłam w mojej skrzynce na listy książkę Luci… tak dużo
czasu upłynęło, ale to i dobrze by spojrzeć na jej tekst z dystansem. Przysłała
mi ją Dilia ( kochana!)bo ja tylko zaliczyłam, w zeszłym roku jeszcze, nieudany
zakup w Merlinie, gdzie pobrano pieniądze ale książki nie ujrzałam. Było,
minęło.
Zaczęłam czytać wczoraj, późną nocą, dziś też jadąc na szkolenie nieco
przeczytałam i z pewnością wysilę się na osobny wpis, krytykę tego tekstu, o
którym tak wiele tutaj już napisano. Narazie… podzieliłam się tylko z kilkoma
osobami moimi pierwszymi spostrzeżeniami z 50-60 stron. Napiszę więcej jak
skończę lekturę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz