Pisałam kilka dni temu o moim zdziwieniu… związanym z
odrzuceniem przez rodzinę mojego męża wszelkiej refleksji o odchodzeniu, o
śmierci jak i też o ich strachu związanym z chodzeniem na cmentarz. Na ten
ostatni moi teściowie np. w ogóle nie chodzą. Brat i siostra mojego teścia
postępują inaczej… Siostry i bracia teściowej nie chodzą w ogóle.
Tak więc różnie w tej Francji z tymi sprawami.
W ubiegłą sobotę, na dzień przed Wszystkimi Świętymi poszłam
sobie sama na spacer, na cmentarz, na groby dziadków mojego męża. Było około
godziny 11. W miasteczku Chartres de Bretagne, około 8 tysięcy mieszkańców, po
cmenatrzu kręciło się 7-8 osób z doniczkami kwiatów. Nie ma tutaj bowiem
tradycji zapalanie zniczy i świec. Na grobach stawia się kwiaty : chryzantemy,
cyklameny i wrzos. Gdzie niegdzie są też sztuczne wiązanki jak na grobie Stéphanowych
dziadków. Cmenatrz jest więc pięknie ukwiecony choć trudno znależć na nim
atmosferę polskiego cmenatrza.
Zresztą coraz więcej odbywa się tutaj kremacji i nie
wszystkie kończą się pamiątkową tabliczką, jak już pisałam. To życzenie mojej
teściowej : spalić, rozsypać, żadnych tablic, pomników, nic ma nie być. Teść
tak bardzo boi się tego tematu, że jak teściowa to w agresji powiedziała to
uciekł z kuchni. On się nie wypowiada bo się boi.
Jak możecie zauważyć szeroko rozpowszechnione jest tutaj
umieszczanie na grobach marmurowych tabliczek ze znakami i z napisami : « kochanemu
wujowi » i temu podobne. Jest ich bardzo dużo i praktycznie na każdym
grobie można je znaleźć. Nie są związane z katolicyzmem. Raczej sięgają
antycznych tradycji babilońskich… skąd się wzięły we Francji ? Jeszcze nie
wiem.
Na grobach umieszcza się też różnego rodzaju inkrustacje…
tutaj – delfin, na grobie dziadka mojego męża. Wybrała go rodzina bo ładnie
wygłądał… Nic specjalnego nie oznacza. Po prostu jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz