Zła, wściekła wręcz, zmęczona albo i przemęczona, sama już
nie wiem. Jedyne co wiem to
to, że mam dość. Moje ciało daje mi niepokojące znaki, że mu źle, mi
psychicznie też nienajlepiej.
Jedyne
pozytywne nowiny płynną od mamy, która zdrowieje, zaczęla znów chodzić, jeść.
Wraca powoli acz skutecznie do formy i to jest piękne i raduje.
Cała reszta…
Wracając
późno wieczorem z pracy, w ubiegły czwartek, przed moimi oczami znów pojawiły
się czarne, migoczące punkciki. Problem w tym, że akurat byłam na autostradzie
A63, lał deszcz, było ciemno więc światła samochodów i ciężarówek raziły mnie
strasznie. Bałam się, że czegoś nie zauważę i że się po prostu zabiję.
Zwolniłam więc do 80 km/h
i jechałam za ciężarówką. Po kilku minutach
było jeszcze gorzej. Zatrzymałam się na pasie awaryjnym, włączyłam warining i
rozryczałam się na dobre. Moje pole widzenia ograniczało się do środkowego
prostokąta, po bokach ciemność, u góry i u dołu migoczące czarne punkty. Zadzowniłam
do męża z rykiem w słuchawce. Obok mnie rozpędzone ciężrówki, klaksony a ja nie
mogę dalej jechać bo nie widzę.
Mąż mi na
to, że pomóc nie może przecież… czułam się jak jakaś malutka śrubka, na środku
rozpędzonej drogi. Stałam tak kilka minut. Potem ruszyłam dalej; powoli.
Klaksony z każdej strony.
Wróciłam do
domu i jeszcze mąż na mnie z krzykiem, “ że co ja robię, że ja sobie sprawy nie
zdaję, że w co ja się pkauję”.
A mi było
tak źle… bo z lekka pokłóciłam się z dyrektorem w to czwartkowe popołudnie bo
on też na mnie z gębą…
Poszło o
zebranie i o szkolenie! Otóż 16 i 17 grudnia mam szkolenie w kuratorium,
dostałam oficjalne wezwanie. Szkolenie jest w Bordeaux , więc mi na rękę bo bez jazdy
wielkiej. Tyle, że w gimnazjum, 17 grudnia jest zebranie rodziców, jedno z 4,
przedświątecznych zebrań z rodzicami. Ja nie mogę być jednocześnie na szkoleniu
i na zebraniu. Według dyrektora mam byc bo o 17h = koniec szkolenia, do 17h15
dojechać do Le Teich, 56 kilometrów, na zebranie z rodzicami. Na nic moje
tłumaczenia, że to niemożliwe. Dyrektor ma pretensje…
W piątek
rano, o 7, znów ruszyłam do pracy po czwartkowym incydencie. Jakoś wytrzymałam
w ten piątek do 17, w gimnazjum, ale ostatnie lekcje, popołudniowe… wywaliłam 7
uczniów z jednej klasy, w drugiej zrobiłam niezapowiedzianą kartkówę, właściwie
karną bo tak gadali i rozrabiali, że lekcji nie dało się prowadzić… Nie lubię
tak robić, postępować, ale nie wiem jak inaczej, gdy nerwy mi puszczaj a
zmęczenie wzrok odbiera i nadciśnienie powoduje.
O 17h05 z
duszą na ramieniu ruszam do domu. Trzęsłam się jak galareta. Dojeżdżając do
obwodnicy w Bordeaux
korek. Stoję i stoję… po kilku minutach znów czarne punkty przed oczami. Zatrzymałam
się. Wariningi… I strach.
Dojechałam
do domu na 18h30. Prawie półtorej godziny. Moi panowie poszli na mecz
tenisowy bo mieli bilety. Ja sama. Patrzę… miał mój niepracujący mąż włączyć w
ciągu dnia pranie. Nie włączone. Zabrałam się więc ja. W kuchni, nieumyty
garnek i deska z czwartkowego wieczoru… mąż przez cały dzień jak widać albo
zapomniał albo nie zdążył ?
Jestem jedną chodzącą i zmęczoną złością ! Dobrze, że
choć na blogu można wylać swoją wściekłość i żal. Wczoraj rozmawiałam z tym
moim mężem by wypunktować mu co nie gra, czego oczekuję, co możemy zrobić. On
się od razu złości jak tylko mówię, że mam mu coś do powiedzenia. Nie mogę
przecież mieć pretensji, według niego, do kogoś kto jak on, jest już i tak
zgnębiony brakiem pracy ! Nie mogę mieć pretensji o to, że od października
stołu i krzeseł z tarasu nie zebrał bo on przecież nie ma czasu i zapomina !
Nie mogę mieś pretensji o to, że NIC swoim rodzicom nie mówi… a miał rzekomo
interweniować, tak się deklarował przynajmniej… co do Świąt dalej nie wiem. On
wciąż im nic nie powiedział. Ostatnio twierdzi, że sam z synem do nich pojedzie
i ja zostanę sama w domu na Boże Narodzenie skoro nie chcę jechać. Nie mogę
bowiem mieć pretensji do nich, że o moich urodzinach zapominają z roku na rok,
że nawet o moją mamę nie spytali choć o operacji wiedzieli… po prostu nie mogę…
Jestem
jednym kłębkiem złości i zmęczenia.
Jutro
postaram się umówić z moim lekarzem. Może się zlituje i mi da kilka dni
zwolnienia… bo jak nie to… nadchodzący tydzień wygląda następująco:
Poniedziałek:Rano – poprawianie sprawdzianów, lekcje z II
wojny do przygotowania; koło południa sprzątanie, obiad, popołudniu lekcje z
uchodźcami, powrót około 18h15 do domu. Antek na tennis, odbieram go o 20h,
kolacja i spać.
Wtorek: szkoła o 7h wyjazd z domu, lekcje do 17,
powrót około 18h30, odbiór Antka z chóru, kolacja
Środa: szkoła o 7 h wyjazd z domu, powrót około
13h45, obiad, Antek na golfa. Odbiór o 16h, zakupy na cały tydzień w drodze
powrotnej. Dom około 18… kolacja; lekcje…
Czwartek: szkoła wyjazd o 7h, lekcje do 17h. Od 17h15 2
rady pedagogiczne. Koniec około 20h. Powrót do domu około 21h30.
Piątek, szkoła wyjazd o 7h. lekcje do 17h. 1 rada
pedagogiczna. Koniec koło 18h30. Powrót do domu koło 20h.
Przykro czytać o Twoich problemach. Zdaje się, że bycie nauczycielem we Francji skutecznie uniemożliwia jakąkolwiek inną aktywność życiową. Życzę Ci dużo spokoju i odpoczynku Agnieszko!
OdpowiedzUsuńprzykre to co piszesz :(
OdpowiedzUsuńNie za bardzo rozumiem tą sytuację z mężem...
Mam nadzieję, że to wszystko przejściowe i w końcu dobrze się ułoży.
Może odpuść sobie trochę? To co możesz - np. na Święta wyjedź do Polski, do Mamy. Ma taki piękny i dobry uśmiech, na pewno spotkanie dobrze Wam zrobi. A Twoi chłopcy niech jadą do teściów. Dlaczego by nie? Zwłaszcza, że mąż sam to zaproponował.
Czasami trzeba umieć odpuszczać pewne sprawy, nawet jeśli pozornie wydają się być bardzo ważne.... Życzę spokoju ducha i pozdrawiam.
może sama pojedź do mamy na swięta?
OdpowiedzUsuńJesteś naukowcem nie nauczycielem średniej szkoły, inne przygotowanie trudno połączyć te dwie role, dodatkowo małżeństwo - trzymam kciuki za przetrzymanie najgorszego, bo pózniej musi być lepiej -
OdpowiedzUsuń