Wiem, wiem wszyscy się ekscytują, ze nowy początek, ze uroczyste rozpoczęcie, ze stroje galowe, zeszyty, kredki i plan... W jakimś sensie mam to już za sobą choć nie do końca bo będąc nauczycielem co roku to podniecenie obserwuje a czasami, jak wiem gdzie pracuje, to i w nim uczestniczę.
Ale wczoraj wieczorem... czytając Bartoszewskiego pomyślałam, ze ten 1 września dla mojego rodu, mojej rodziny jak i dla większości polskich rodzin to był po prostu Początek Końca.
Końca normalnego życia, planów, projektów, końca radości, końca egzystencji dla tak licznych.
Zapytałam mojego małżonka z czym mu się 1 września kojarzy... a z niczym, odpowiedział, dzień jak każdy inny.
I poczułam ten ciężar, te grubasna warstwę cierpienia, zła, leku, strachu, przerażenia, tego "nie wiem". Nie wiem czy przeżyje, gdzie będę mieszkać, co będę jeść, co będę robić...
I 86 lat minelo a ja wciąż to czuje ( Grażyna pewnie będzie wiedziała dlaczego?). To nie wiem i ten strach i to poczucie, ze nie radośnie coś się zaczyna tylko, ze może coś się kończy?
2 pokolenia wstecz... to nie jest tak daleko. Moi dziadkowie... to im życie runęło 1 września właśnie. Czy to możliwe by wciąż o tym pamiętać i by to czuć?
Nie lubię tego dnia. Ba nienawidzę tego dnia i boje się go.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz