Końce roku…
Wiem, że w Polsce wczoraj zakończył się rok szkolny. We
Francji jest z tym różnie. Bo w szkołach katolickich już skończyli naukę, w
gimnazjach i liceach również, ostatnio były tylko egzaminy, matury… a w
podstawówkach i przedszkolach publicznych rok szkolny skończy się dopiero w
przyszły piątek, 5 lipca o 16h30 czyli wtedy, gdy kończy się szkolny dzień.
Bo nad Sekwaną nie ma tzw : « uroczystych
zakończeń roku ani też uroczystych początków roku » z przemowami ministra.
Jest tylko pierwszy i ostatni dzień roku szkolnego. Czasem mi brakuje tego
uroczystego charakteru tutaj, tej celebracji dzięki, której pewne etapy w życiu
nabierają większego sensu.
Pamiętam moje pierwsze zdziwienie… jak kończąc rok
licencjatu z Lettres modernes czyli Literatury ( Francuskiej) na Uniwersytecie
w Rennes… poszłam odebrać mój dyplom do… sekretariatu. Pani sekretarka w
szortach kazała mi podpisać papierek, że odebrałam i wręczyła mi kawałek
białego papieru. Było to w 1997 roku ! Od tego czasu nic się nie zmieniło
bo nawet dyplom Doktora odbierałam w samotności sekretariatu w grudniu 2006 !
Myślałam, że skoro było to tyle lat pracy, wysiłku i obrona
to wręczą mi jakoś ten dyplom uroczyście ? Nic z tego ! Pani tutaj
podpisze i dowiedzenia, nawet nie pogratulowali… wtedy było mi jakoś tak bardzo
smutno.
Z młodości mojej pamiętam zakończenia roku w białej bluzce,
granatowej spódnicy, gdy co roku wchodziłam z rodzicami na podium bo odbiarałam
świadectwo z paskiem a oni dyplom z gratulacjami. Mama moja nienawidziła tych
momentów i tych dyplomów, bo mówiła, że to « komunistyczna
propaganda ».
Na dyplomie było zawsze napisane, że gratulują wychowania
dziecka na godnego obywatela PRL i jakieś tam inne niestrawne frazesy.
Ja za to podskakiwałam z radości bo co roku dostawałam
książkę w nagrodę i świadectwo z paskiem. Byłam więc dumna. Choć życie dobrego
ucznia łatwe nie jest. Ci słabsi uczniowie w klasie po prostu się ze mnie czy
innych prymusów nabijali. Zawsze byliśmy obiektem ich drwiących uwag.
Trzymaliśmy się razem, w jednej grupie, mniej licznej niż pozostali ale jednak
grupie. Po zakończeniu czy to roku szkolnego czy muzycznego Tata zabierał nas
do kawiarni hotelu Merkury w centrum Poznania na deser lodowy…
Końce roku były zazwyczaj radosne. Bo nawet jeśli nie
wyjeżdżało się na super długie wakacje to perspektywa tygodni spędzonych u
dziadków, nad jeziorami wyglądała zawsze pociągająco. Jednego czego nigdy nie
lubiłam to wakacyjnej pracy : zbierania owoców i już w liceum mojej pracy
w sklepie spożywczym. Zawsze chciałam coś niecoś zarobić na wyjazd, kieszonkowe…
ale nie mam dobrych wspomnien z tych trudów. Dopiero moja studencka praca w
polsko-francuskiej firmie dała mi nie tylko satysfakcję ale też nieco pieniędzy…
ale to był rok 1995, w którym spotkałam mojego przyszłego męża w Poznaniu, więc
to zupełnie inna historia.
Dyplom magistra też odbierałam w sekretariacie w Szczecinie bez celebry:)
OdpowiedzUsuń