sobota, 29 czerwca 2013

Końce roku…


Końce roku…

 

Wiem, że w Polsce wczoraj zakończył się rok szkolny. We Francji jest z tym różnie. Bo w szkołach katolickich już skończyli naukę, w gimnazjach i liceach również, ostatnio były tylko egzaminy, matury… a w podstawówkach i przedszkolach publicznych rok szkolny skończy się dopiero w przyszły piątek, 5 lipca o 16h30 czyli wtedy, gdy kończy się szkolny dzień.

Bo nad Sekwaną nie ma tzw : «  uroczystych zakończeń roku ani też uroczystych początków roku » z przemowami ministra. Jest tylko pierwszy i ostatni dzień roku szkolnego. Czasem mi brakuje tego uroczystego charakteru tutaj, tej celebracji dzięki, której pewne etapy w życiu nabierają większego sensu.

 

Pamiętam moje pierwsze zdziwienie… jak kończąc rok licencjatu z Lettres modernes czyli Literatury ( Francuskiej) na Uniwersytecie w Rennes… poszłam odebrać mój dyplom do… sekretariatu. Pani sekretarka w szortach kazała mi podpisać papierek, że odebrałam i wręczyła mi kawałek białego papieru. Było to w 1997 roku ! Od tego czasu nic się nie zmieniło bo nawet dyplom Doktora odbierałam w samotności sekretariatu w grudniu 2006 !

 

Myślałam, że skoro było to tyle lat pracy, wysiłku i obrona to wręczą mi jakoś ten dyplom uroczyście ? Nic z tego ! Pani tutaj podpisze i dowiedzenia, nawet nie pogratulowali… wtedy było mi jakoś tak bardzo smutno.

 

Z młodości mojej pamiętam zakończenia roku w białej bluzce, granatowej spódnicy, gdy co roku wchodziłam z rodzicami na podium bo odbiarałam świadectwo z paskiem a oni dyplom z gratulacjami. Mama moja nienawidziła tych momentów i tych dyplomów, bo mówiła, że to « komunistyczna propaganda ».

Na dyplomie było zawsze napisane, że gratulują wychowania dziecka na godnego obywatela PRL i jakieś tam inne niestrawne frazesy.

Ja za to podskakiwałam z radości bo co roku dostawałam książkę w nagrodę i świadectwo z paskiem. Byłam więc dumna. Choć życie dobrego ucznia łatwe nie jest. Ci słabsi uczniowie w klasie po prostu się ze mnie czy innych prymusów nabijali. Zawsze byliśmy obiektem ich drwiących uwag. Trzymaliśmy się razem, w jednej grupie, mniej licznej niż pozostali ale jednak grupie. Po zakończeniu czy to roku szkolnego czy muzycznego Tata zabierał nas do kawiarni hotelu Merkury w centrum Poznania na deser lodowy…

 

Końce roku były zazwyczaj radosne. Bo nawet jeśli nie wyjeżdżało się na super długie wakacje to perspektywa tygodni spędzonych u dziadków, nad jeziorami wyglądała zawsze pociągająco. Jednego czego nigdy nie lubiłam to wakacyjnej pracy : zbierania owoców i już w liceum mojej pracy w sklepie spożywczym. Zawsze chciałam coś niecoś zarobić na wyjazd, kieszonkowe… ale nie mam dobrych wspomnien z tych trudów. Dopiero moja studencka praca w polsko-francuskiej firmie dała mi nie tylko satysfakcję ale też nieco pieniędzy… ale to był rok 1995, w którym spotkałam mojego przyszłego męża w Poznaniu, więc to zupełnie inna historia.

1 komentarz:

  1. Dyplom magistra też odbierałam w sekretariacie w Szczecinie bez celebry:)

    OdpowiedzUsuń