Wczoraj
byliśmy w Nicei. Czekał tam na nas wujek mojego meża Roland z żoną Jocelyne. Niewiele
zwiedzaliśmy, gdy celem tego dnia było spotkanie rodzinne i wizyta na cmentarzu.
Jednakże we wczesnych godzinach porannych udało nam się wjechać na wzgórze
zamkowe i popodziwiać panoramę Nicei, dwa razy przejechać po najsłynniejszej promenadzie
Anglików a wieczorem mieliśmy umówione spotkanie w największej europejskiej
akademii tenisa, pod Niceą… Antek zakwalifikował się do akademii… pozostaje
dokonać wyboru między sportową nauką z internatem albo krótkimi wakacyjnymi
stażami w akademii. Narazie interesuje nas i jego ta druga opcja. Mój syn jest
wciąż malutki… he, he!
Z naszej
rezydencji do Nicei jest 115
km ale jedzie się z półtora godziny bo dojazd do
autostrady A8 po górskich drogach pełnych serpentyn nie pozwala na rozwinięcie
stosownej szybkości. Ta autostrada sama w sobie jest piękna bo wiedzie wzdłuż
skał Roquebrune, morze Śródziemne wyłania się co jakiś czas kusząc swą
niebieskością a cypresy i palmy tylko
dodają temu krajobrazowi uroku.
To miasto
jest tak piękne, że trudno znaleźć słowa by je opisać… przede wszystkim kolory i
światło… kolory nieba, morza, roślin ale też budynków, okiennic i wszystkich
innych ludzkich stworów.
Jak wszyscy
wiedzą jest to miasto ofiar, ostatnich ofiar terrorysty. Przy samej Promenadzie,
gdzie zabójca wjechał w tłum ludzie utworzyli miejsce pamięci, z hasłami,
świeczkami i kwiatami. Zatrzymaliśmy się tam i my na chwilę modlitwy.
Około 12h
ruszyliśmy z wujostwem do miejscowości Colomars do oberży Redier. Tam wujek
Roland zarezerwował stolik na nasz rodzinny obiad. Francuskim zwyczajem
spędziliśmy ponad 3 godziny za stołem rozkoszując się typowym regionalnym
jedzonkiem: raviolis z borowikami na przystawkę, jagnięcina w sosie tymiankowym
i deser lodowo-bezowy. Aperitiwy i wino dopełniły całości.
Wiele
rodzinnych historii zostało w tym czasie opowiedzianych i pomyślałam sobie, że
to znakomity materiał na sagę rodzinną albo i kilka powieści. Bracia bliźniacy…
skolonizowana Algeria ,
w której wybucha wojna. Jeden z braci jest bogatszy i działa w OMS, drugi stara
się tylko przeżyć. Kilka razy udaje im się uniknąć bomb i dorosłym i dzieciom. Zostają
przesiedleni do Francji. Nienawiść narasta. Jeden brat zostaje w Nicei a drugi
rusza na północ…
Pół wieku
minęło, bracia nie żyją… pozostali kuzyni, i jedna z żon, babcia mojego męża…
Wczoraj byliśmy na grobie jednego z braci: François, jego żony i ich syna,
kuzyna mojego teścia, którego już wiele lat temu żeśmy bardzo polubili… Co kryje sie za cisza?
Pod wieczór
żegnamy się z wujkiem… mając nadzieję, że spotkamy się szybciej niż za 10 lat. Ruszamy
w stronę Biot. Tutaj Patrick Mouratoglou wybudował swoją akademię tenisa. Antek
jak wiadomo w tenisa gra i to dobrze gra. Mamy tutaj rozmowę a Antek kilka
testów. Wynik pomyślny. Może, jeśli chce, wstąpić do akademii… narazie jednak
będą to tylko krótkie staże wakacyjne bo nie wyobrażam sobie by w tym wieku mój
maluch zamieszkał tam w internacie i tam się uczył. Choć sam Antek zakręcony
jak tenisowa piłka!
Dziś pada…
dlatego mam czas na pisanie a Antek ma zadań domowych na wakacje na 30 godzin i
robi się nerwowo…zobaczymy co dalej?
Widoki przepiękne! Bardzo lubię jeździć takimi nadmorskimi drogami, choć zawsze żałuję, że nie mogę się co chwilę zatrzymać, żeby chłonąć krajobraz.
OdpowiedzUsuńDobrze, że utrzymujecie kontakty z rodziną, widać, że potrzeba jest po obu stronach i faktycznie - warto o to dbać.
Racja, dbam.... Tylko czasem sie wkrzuam bo tylko ja dbam. Moze To taka rola kobiet?
Usuń