W ubiegłą środę, 5 marca... dziś jest jej pogrzeb i moje obie Babcie zostały pochowane 8 marca. Ciekawa jestem czy to ma jakiś ukryty sens?
Przeszukałam dwie szuflady zdjęć. Niestety prawie nie mam jej zdjęć. Znalazłam tylko te dwa.
Babcia Marysia, Wilnianka miała długie życie. Jego początek nie należał do najszczesliwszych bo straciła swoją mamę - przy porodzie jej siostry Antoniny. Potem była wojna i przymusowe przesiedlenie na ziemie odzyskane, do Walcza.
Uciekając z Wilna... nie wiem zreszta jak to się stało została rozdzielona na prawie 50 lat sic! ze swoją siostra, która została w Wilnie. Reżym komunistyczny nie pozwolił na kontakty. Jej brat Kazimierz zginął gdzieś pod Olsztynem, a drugi, przyrodni brat, Ryszard żył gdzieś na Śląsku. Kontaktów w tej rodzinie było mało, to znaczy ja poznałam mało jej członków.
Dalsza część życia babci była dość szczęśliwa i spokojna. Mój dziadek, Wacław, był człowiekim bardzo dobrym, zapobiegliwym i odpowiedzialnym. Więc w ich domu, z moich wspomnień, niczego nie brakowało. Ba, babcia nie musiała nawet specjalnie pracować i okresy jej pracy były krótkie. Mogła sobie pozwolić na bycie w domu i opiekę nad trojka dzieci, córek.
Z dzieciństwa zapamiętałam ja jako "surowa babcie". Surowa z dwóch powodów... Po pierwsze, jak w wakacje przyjeżdżaliśmy do Walcza i szliśmy z braćmi ja odwiedzić to już w progu słyszeliśmy:
"a wy tu czego"
Nie bylo to mile. Dlatego przynosiliśmy jej kwiatki z ogrodu dziadka Henia i babci Teresy by nieco złagodzić to powitanie.
Drugim powodem było nierówne traktowanie nas i wnuków, które mieszkały w Wałczu. Zawsze porównywała mnie do mojej starszej kuzynki Edyty. Edyta była wspaniały bo potrafiła szyć a ja byłam do niczego bo szyć nie umiałam i tylko dobrze się uczyłam w szkole a to było niewystarczające. W obecności babci Marysi czulam się zawsze niewystarczająco dobra. Nie mieliśmy w dzieciństwie jakiś wspólnych zajęć z nią. Nie byliśmy razem na lodach czy w kinie, czy nad jeziorem. Widzieliśmy się tylko w domu albo w kościele. Pamietam jednak jej kuchnie, jej kiszona kapustę, placek drożdżowe czy talerze wypełnione agrestem czy wiśniami!
Mijały lata. Wyjechałam do Francji, wyszłam za mąż, urodziłam Antka. Na początku odwiedzaliśmy babcie i dziadka do jego zgonu w 2000 roku, raz albo dwa razy w roku.
I potem, potem ostatni raz widziałam ja w dniu jej 90 urodzin. Czyli nie widziałam jej przez ostatnie 8 lat.
Po tych urodzinach doszło do spiec, wielkiej kłótni z moja mama, podczas, której babcia stwierdził, ze mnie i mojej rodziny nienawidzi i ze więcej nie chce nas widzieć.
W ciagu tych 8 lat, 2 czy 3 razy byliśmy pod jej domem. mama wchodziła na górę, mowila, ze jesteśmy i pytała czy możemy wejść. Niestety nigdy babcia Marysia nie wyraziła zgody na nasza wizytę u niej.
Nie będę ukrywać, ze mam o to ogromny żal. Zreszta nigdy nie udało mi się zrozumieć skąd ta nienawiść do mnie, mojego męża i mojego syna? Może nie powinnam nawet starać się tego zrozumieć ?
Gdy patrzę wstecz widzę babcie, która jako dziecko KOCHALAM... chciałam mieć z nią relacje, miałam do niej ogromny szacunek... Potem z biegiem lat narastał we mnie żal... Nigdy ta babcia nie przeczytała żadnej mojej książki po polsku, nigdy nie interesowała się czy mam co jeść, z czego żyć, tym co robię. Mam wrażenie, dziś, ze po prostu nie byłam, nie byliśmy dla niej ważni. Czy byliśmy czy nie? Chyba nie sprawiło to dla niej różnicy. Chciałabym wierzyc, ze było inaczej, ale tego nie czuje.
Pozostanie w mojej pamięci jako babcia Marysia z dzieciństwa, trochę surowa ale jeszcze babcia, jeszcze w relacji z nami. Ostatnich lat wole chyba nie pamiętać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz