Dziś rano Antek zagrał kolejny turniej tenisowy. Tym razem grali we własnym klubie.
I Antek
WYGRAL… po raz kolejny. Mecz indywidualny 5/1 i 5/3 i dubla wygrali z Maxence
4/1, drugi set przegrali 3/4 i trzeci Tie-break do 10 punktów wygrali 10/3.
Banany na
twarzy i kwalifikacja do rozgrywek departamentalnych w kieszeni. Kolejny etap
za 2 tygodnie 7 lutego. Jeśli wygrają przechodzą do regionalnych uf, uf…
My
kibicujemy. Rodzina Maxence w komplecie: tata, mama, brat i siostra. U nas
skromniej bo nas tylko dwóch.
Jak ja się
denerwowałam… ściskałam pięści, nogi, serce, umysł… bo sporej dozy energii
potrzeba by kibicować synkowi i znieść ten stresik. Tym bardziej, że Antek
nawet jak wygrywa to ma minę jakby przegrał… aż się jeden z jego trenerów
Nicolas wystraszyl.
Antek musi
pracować nad opanowywaniem emocji i relaksacją. Za czort tego nie potrafi choć
jest już o niebo lepiej niż 2-3 lata temu gdy zaczynał i rakietami walił w
kort. Ale Antek jest zbyt wielkim perfekcjonistą. Maxence ma większy dystans do
wszystkiego i w tym sporcie to chyba lepiej?
Intensywne
treningi przynoszą efekty. W poniedziałki Antek i Maxence trenują półtorej
godziny od 18h30 do 20h z argentyńskim trenerem ligowym Renzo. On jest
specjalistą technicznym. W środę rano mają półtorej godziny z Nicolas – na zdjęciach,
specjlaistą od strategii. W środę popołudniu mają półtorej godziny z Clément –
tzw: trening fizyczny, wytrzymałościowy. Raz w miesiącu w sobotę zajęcia z
psychologiem, dietetykiem i sofrologiem…
Oj
strasznie dumni jesteśmy!!!
Przegrali punkt...
po wygranej - cukierki, butelki Evian na podlodze i antkowa torba tenisowa z 3-ema juz rakietami... uf...
No w koncu radosc z wygranej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz