Podjechalismy dzisiaj rano do nowo otwartego polskiego sklepu pod Bordeaux, do Cenon. Bylam juz tam w ubieglym tygodniu, ale dzis pojechalam jeszcze raz po pierwsze zostawic kilka moich ksiazek do sprzedania, po drugie kupic co nieco. Antek wszystkie krowki z ubieglego tygodnia zjadl i trzeba bylo dokupic. Pani Katarzyna, wlascicielka sklepu budzi moj podziw... nie odwazylabym sie ja sama na takie przedsiewziecie. Ma kobieta sile, odwage i wytrzymalosc. Dostawca mial byc wczoraj, pozniej w nocy w rezultacie dotarl dzisiaj na 6 h rano. Trzeba umiec sobie w takich sytuacjach radzic i zdrowie miec tez odpowiednie.
Ja tymczasem bardzo sie ucieszylam bo byly peczki botwiny! We Francji nie ma no chyba, ze ktos ma ogrod i sobie zasieje. Ugotowalam botwinke na obiad, troche oszukana bo selera na przyklad nie mialam ale wyszla smaczna. Jak znaurzylam w niej lyzke... hm smaki dziecinstwa, polskiego lata, dziadkowego ogrodu... bezcenne!
Niestety oprocz mnie nikt jesc takiej zupy nie chcial bo moi panowie niezupowi sa... na danie glowne byly canneloni po bolonsku i salata wiec im zasmakowalo.
Moj brat mlodszy na wybrzezu lazurowym sie wygrzewa, na plazy - przed chwila z nim rozmawialam a w Bordeaux pochmurna kicha i chlodnawo choc maja przyjsc upaly w tym tygodniu.
Tak wiec botwinkowo i czeresniowo was pozdrawiam dzisiaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz