Bardzo rzadko bywają, przynajmniej moi i widuję ich bardzo rzadko bo średnio
raz w roku. Tak więc dzisiaj z wielką radością obejrzeliśmy transmisję Mszy
Świętej z kościoła z Tulc. Moi rodzice śpiewają tam, od lat, w małym chórze,
którzy zresztą sami założyli i, o którego rozwój i ciągłość działalności wciąż
się starają.
Mieliśmy więc kilka zbliżeń i śpiewów. Nagrałam program u siebie. Po czym
zadzowniliśmy do nich do domu by krzyknąć im nasze « brawo » z drugiego końca
Europy !
Ze śpiewaniem w chórze i w ogóle w chórach mamy związana bardzo długą
rodzinną tradycję. Śpiewali w nich moi dziadkowie, właściwie przez całe życie.
Babcia Teresa zaczynała jako dziecko w Wilnie ( u Bernardynow, z panem B.
Ladyszem, pozniejszym spiewakiem operowym, ktorego dane nam bylo blizej poznac)
i do swojej śmierci później śpiewała w Wałczu. Moi rodzice też śpiewają od lat.
Na początku był chór Palotti u Palotynów w Poznaniu… bardzo dobry chór z nim
podróżowali trochę po Europie. Byli też we Francji. A, że była to końcówka
komunizmu u nas i początek nowego systemu to z wyjazdami tymi były związane
ogromne emocje. Mój najmłodszy brat, Paweł śpiewał całe lata u Stuligrosza, jako
chłopiec i dorosły facet, aż do wyprowadzki do Warszawy. Teraz śpiewa mój syn w
chórze konserwatorium muzycznego w Bordeaux. Ja podśpiewuję, zdarza mi się
dyrygować zgromadzeniem wiernych w naszym kościele czy zaliczyć kilka solówek z
psalmami. Jako dziecko śpiewałam w zespołach.
Na chór pewnie też się zdecyduję niebawem jak tylko czasu będę mieć kapkę
więcej…
To bardzo cenne doświadczenie życiowe, nie tylko muzyczne… bycie w grupie,
dzielenie jednej pasji, wysiłek, dyscyplina, kompetencje ale też radość… Oj coś
mi się tęskno zrobiło.
Jak patrzę na historię naszej rodziny, niezbyt idealną, pełną błędów,
cierpienia – z pewnością to jedna strona medalu, widzę też tę drugą… w mojej
rodzinie, polskiej rodzinie zawsze były pasje, zajęcia, zaangażowania… nigdy nie
było leżenia przed serialem w TV czy naciskania guzików pilota… w mojej rodzinie
są książki, które się codziennie czyta, jest muzyka, którą się gra, śpiewa i
słucha, są dyskusje, są wyjścia do kina, opery, teatru! są spotkania ze
znajomymi – no mogłoby ich być więcej na mój gust… jest praca też…
I jak popatrzę na « moją francuską » rodzinę… to… owszem mają dużo więcej
pieniędzy, domów, mieszkań, ale pokolenie dziadków mojego męża czy rodziców nie
robiło i nie robi zresztą do tej pory, poza podstawową aktwnością zawodową –
zarobek – nic… nie czyta, nie pisze, nie należy do żadnych stowarzyszeń, nie
jest w nic zaangażowane, niczym się nie interesuje… ba książek to nawet nie ma w
domu… w operze nigdy nie byli choć mają w ich mieście… inaczej to wygląda
dopiero u brata męża i u nas bo u kuzynów już podobnie jak u rodziców…
Czyżbyśmy byli zdwóch różnych światów ?
Czym skorupka za młodu nasiąknie... Życie bez pasji byłoby nudne.
OdpowiedzUsuńprzyjemnie napisane. Też staram się rozwijać w moim dziecku pasję teatru, literatury, historii, kreatywności twórczej zamiast tv. Choć mimo to nieco i do tv go ciągnie. Ważne żeby z umiarem. dla mnie telewizor w ogóle nie istnieje. pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń