Ależ mi się misz masz zrobił… Tyle się dzieje i wszystko w
takim tempie, że nie nadążam. Więc tylko kilka słów o mijającym week-endzie.
Rozpoczął się on piątkowym koncertem chóru w kaplicy w
Centrum Beaulieu w Bordeaux. Był to prywatny koncert, na zamówienie pewnego przedsiębiorstwa
i kilku różnych lokalnych i narodowych sław. Piękny moment, ponad godzina ich
śpiewu, kilka rozmów ale też koktajl po koncercie.
Antek od razu rozpoznał tego słynnego człowieka, dziadka
jego przyjaciela, o którym niedawno pisałam. Nie ma więc już sekretu ale trzeba
zachować pewną dyskrecję. Chłopcy bawili się z nim znakomicie nakładając sobie
na głowy złote korony Trzech Króli. My poznaliśmy wiele bardzo interesujących
osób, kilku wysoko urodzonych książąt czyli comtes i comtesses, kilka osób z
politycznego i intelektualnego francuskiego świata. Jednym słowem było bardzo
ciekawie. Trudno jednak żyć w takim szpagacie… pewnie napiszę coś więcej o tym
innym razem.
Wczorajszy dzień zaczął się bardzo wcześnie pomimo soboty.
Był cały natłok zajęć. Wydarzeniem poranka było nasze RDV w garażu Nissana bo
zamierzałam kupić sobie nowy samochód, nową Micrę. Niestety po raz kolejny
muszę zmienić plany bo wybrana przeze mnie wersja kosztuje prawie 19 tysięcy
euro a nie zamierzałam tyle wydawać na drugi w rodzinie samochód. Tak więc
nieco wkurzona wróciłam do domu bo kolejna zmiana, szukanie i w codziennym
natłoku coś mnie trafia ! ot co !
Obiad na szybko, rybny… i zaraz po obiedzie Antek ruszył na
swój turniej tenisowy. Wygrał i pojedynczego i dubla z kolegą. Wrócił na
kolację rozpromieniony ! My w tym czasie… a raczej ja byłam w moim SPA, to
stały punkt sobotniego programu i dalej po zakupy na kolejne 2 tygodnie
lodówkowo-kuchennej egzystencji.
Zapełniłam, nabiłam, porozkładałam… Teraz będę pichcić i
pilnować by za szybko nie zjedli wszystkiego bo na następne zakupy mam czas za
dwa tygodnie czyli 4 lutego.
Dzisiaj natomiast od rana… próba chóru, Antka śpiewanie na
mszy w kościele szkolnym, poświęcenie pomnika założycieli Marianów. Ale przed
9h30 już musiałam ugotować obiad, bo po mszy kolejny koktajl i czasu na
robienie jedzenia już nie było.
Teraz praca… ja za biurkiem już za chwilę, dziecko za
biurkiem. Tylko mąż jak zwykle ma wolne.
A wieczorem Facetime z wujem z Kanady, przybycie Antkowego
kolegi do nas na 2 dni… bo rodzice w Paryżu więc biedak nie ma gdzie się
podziać. Znowu więc będę musiała gotować, szykować i rozkazy na jutro wydawać
bo trochę źle się składa jutro jestem w pracy do 21H – zebranie z rodzicami…
więc samo się nie zrobi, nie nakarmi, nie dopilnuje…
Czekam na kolejne wakacje, za 4 tygodnie bo zmęczyłam się
już samym pisaniem o tym wszystkim !
Pozdrawiam niedzielnie.
Bardzo pracowity weekend! Ja taki miałam tydzień temu, dlatego ostatnie dwa dni spędziłam głównie odpoczywając. Nie lubię tak napiętych planów, trudno mi potem wrócić do pracy, kiedy organizm jest w ciągłym napięciu.
OdpowiedzUsuńDlatego dzisiaj jestem padnieta... Bo nie czulam by bylo wolne... Bo I ubrac sie trzeba, I konwersacje prowadzic Na odpowiednim poziomie I ze wszystkim zdazyc. Stres. A zaraz mam jeszcze ze tanie z rodzicamii od 17 do 21h... Wiec oragnizm w koncu powie NIE i sie rozchoruje....
Usuń