Z pewnością pytanie to wyda wam się dziwne bo zazwyczaj
uczymy grzeczności, zasad zachowania, bycia miłym, akuratnym czasem wręcz
posłusznym…
Dzisiaj jednak dotarło do mnie, że muszę nauczyć mojego syna
agresywności i tutaj mamy problem bo sama agresywna nie jestem a mój mąż
również nie. Dzieliłam się z mamą telefonicznie tym spostrzeżeniem. Zrozumiała
o co mi chodzi, ale mówi « jak ty chcesz nauczyć dziecka czegoś czego w
sobie nie masz, ani ty ani twój mąż. Wy takie baranki jesteście, owieczki
życiowe »… Chyba tak… bo nas tak wychowywano, że masz być grzeczny/a i
siedzieć cicho.
Tymczasem dzisiaj mój syn miał swój pierwszy w życiu turniej
tenisowy od 9h do 16h30. Został wybrany przez swój klub jako jeden z talentów –
wybrano łacznie 40 chłopców w regionie, roczniki od 2004 do 2006. Antek akurat
jest ze środka i załapał się pośród ostatnich do turnieju bo zaczął dopiero
grać w klubie we wrześniu… Konkurencja spora, chłopcy zaczynają w większości
trenować w wieku lat 3. Mamy więc spore spóźnienie. Rano zostawiliśmy go samego
na rozgrywkach bo tak nam przykazano by nie rozparszać dzieci. Przyjechaliśmy z
obiadem do klubu na 12h. Wszystko dobrze tylko mój syn zdesperowany bo przegrał
większość meczów. Pocieszyliśmy go, dodaliśmy animuszu. Przed kolejną pulą
rozgrywek było jeszcze kilka minut. Chłopcy zaczęli sobie trenować na kortach i
na murze. Z daleka obserwowaliśmy Antka. Komuś wypadła piłka – on nie zabiera,
podnosi i oddaje. Ktoś się przed nim wpycha do muru by dobrze odbić – on ustępuje
i czeka na swoją kolejkę. Jak jemu wypadła piłka "koleś 7 letni" mu ją po
prostu zabrał w myśl zasady – kto pierwszy ten lepszy… Antek musiał iść po
nową. Takich sytuacji było całkiem sporo.
Obserwowałam te dzieci – bardzo zdolne sportowo dzieci i
otwierałam szerko oczy bo zachowywały się tak, z taką pewnością siebie jakby wszystko
im się należało, wszystko było do wzięcia, ot tak na wyciągnięcie ręki. Pokazywały,
że one przodują, decydują, wiedzą. Antek ma też sporą dozę wiary w siebie, ale
nie do tego stopnia. I tak z coraz większym przerażeniem stwierdzaliśmy z
mężem, że musimy go nauczyć tej dzisiejszej agresywności bo go ci inni zjedzą. We
Francji zresztą ten sposób zachowania osiąga perfekcję : pod przykrywką
powierzchownej grzeczności i uśmiechu, poszanowania dla konwenansów i
tradycyjnych tutaj zasad współżycia… chowa się ta buta, ta pewność, ta walka,
która nie nosi imienia walki, ale istnieje jako forma działania na codzień i to
już wśród najmłodszych !
Powinnam być przerażona bo kłóci się to całkowicie z moimi
wartościami i z tym kim sama jestem, ale… jeśli ma dalej być w tym sporcie,
zresztą w jakimkolwiek sporcie, grande école czyli szkole dla wybrańców i nawet
najlepszym klubie tenisowym w mieście to musi, musi bo nie będą jego szanować,
ustawią na boku i z grzecznym uśmiechem będą się nabijać i traktować z « condescendance »
- nie znam polskiego odpowiednika.
I tak sobie
wieczornie myślę, do tego doszło ?
Antek jest
szczęśliwy, ma medal, dostał też kwiaty, kilka meczów wygrał… I chce dalszych
turnieji… I to cieszy bo silny jest, nie załamał się, nie jęczał, nie uciekł,
nie oddał walkowerem… był do końca, wściekły momentami, rozczarowany, smutny
ale na koniec pokonał samego siebie, swoją słabość. Kolejne turneje w czerwcu…
a co do agresywności skonsultować się muszę, poczytać coś… bo pomysłu nawet na
początek nie mam!
Jutro dzień
w ZOO w Palmire… z piknikiem… właśnie bułkę z Menton według Felder’a upiekłam…
pachnie w całym domu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz