piątek, 18 kwietnia 2014

Pisankowo...

Pisankowo…


Rozpoczęły się Święta, w ciszy, w modlitwie jakoś tak trochę nietypowo w związku z tym, że już jutro wyjeżdżamy. Wczoraj wieczorem, siedziałam w kościele obok mojej znajomej Anny, kobiety polskiego pochodzenia, ale urodzonej już tutaj we Francji. Uśmiechnęłyśmy się do siebie, zamieniłyśmy kilka słów. Poczułam się trochę jak w domu… w naszym kościele zawsze czuję się trochę jak w domu… i skupiona na mszy wciąż odpychałam od siebie przypływające wspomnienia…






Z mojego dzieciństwa pamiętam wiele Wielkanocy… Najpierw w naszym mieszkaniu, w bloku, w Koszalinie. To były wesołe Wielkanoce. Często przyjeżdżali do nas rodzice mojej mamy. Mama szykowała w kuchni, tata pomagał… piekł mięsa, boczek pamiętam a już później dziadkowy pasztet. Jajka malowaliśmy w Wielką sobotę rano. Z Koszalina nie pamiętam jednak rezurekcji tylko Triduum… i brudne rękawy białej koszuli mojego braciszka, Pawła, który to miał w Wielki Czwartek wierszyk księżom deklamować ale kilka minut przed mszą, nieświadomie przejechał rękawami po ławce… zrobiły się czarne…



Notabene we Francji księżom nic się nie deklamuje, niczego nie ofiarowuje… pamiętam jak mnie to zdziwiło w kościele w Tulcach, 4 lata temu… moja ostatnia Wielkanoc w Polsce, z moim bardzo już chorym dziadkiem…







Jednak to co kochałam najbardziej to Wielkanoce w Wałczu z moimi dziadkami. Tylko raz byłam u dziadków mamy, w sensie nocowania i spędzania z nimi całych Świąt, pozostałe Wielkanoce to były Święta u rodziców mojego taty.



Było mi tam wyjątkowo dobrze i kochałam to i kocham do dziś… Tęsknię za tamtymi Świętami właśnie… Czasem jechaliśmy do dziadków całą rodziną, w ostatnich latach życia babci i zaraz po jej śmierci byłam tam sama. I tę Wielkanoc spędzoną z dziadkiem i z jego rodziną pamiętam chyba najwyraźniej. Była miesiąc po śmierci babci, a może nawet nie?







Przyjeżdżałam w Wielkie Czwartki, autobusem KSK z Poznania. Dziadek wychodził po mnie na przystanek autobusowy pod kościół. Lubiłam wchodzić do ich mieszkania, usiąśćna wielkim drewnianym krześle przy stary stole i patrzeć na ogród… zaczynał budzić się do życia. Kwitły krokusy, szafirki, czasem migdałowiec. W domu pachniało pastą do podłogi… eh ten zapach, gdzie go dzisiaj znaleźć???







Babcia moja, Teresa, miała coś w rodzaju szczotki do polerowania desek… I z przewiązanym na głowie szalikiem, bądź szarfą te podłogi polerowała. W salonie, za kominkiem chowała zawsze świąteczne czekoladki… jak tylko wychodziła z domu dziadek proponował mi jedną, albo dwie… Śmialiśmy się z tego całe lata później…



Dziadka pamiętam z makutrą… siedział w kuchni, zaraz obok spiżarki i kręcił drewnianą pałką kremy I ciasta w tej makutrze. Makutra tkwiła pomiędzy jego kolanami obłożonymi kuchennymi ściereczkami. Tak powstawały cudowne świąteczne wypieki. Mazurki zazwyczaj 3 : czekoladowo-migdałowy, bakaliowy i kajmakowy… robię je do dziś według jego przepisów; sernik z 12 jajek, baby drożdżowe z bakaliami, i czasami jakiś torcik jeszcze makowy albo orzechowy.



Surowa szynka leżała w liściach kapusty od Palmowej niedzieli. Następnie dziadek robił ciasto i piekł w nim szynkę z przyprawami… Piekł też pasztet, boczek, schab ze śliwakmi w środku a na wielkanocny obiad często była pieczona cielęcina…









Moi dziadkowie całe życie śpiewali w chórze. Uczestniczyłam więc w każdej mszy i liturgii Triduum i uwielbiałam to… W Wielkie piątki, rano szłyśmy z babcią do fryzjera… Babcia robiła też sobie manicure… u pani Tereski. W Wielką sobotę jechaliśmy na cmentarz… dzielić się  jajkiem z tymi co odeszli, zapalić znicze… później była święconka.


Od Wielkiego Czwartu zaś, wieczora… po mszy, późno siadałam z dziadkiem I w blasku świec rysowaliśmy PISANKI! Takie prawdziwe, polskie… woskiem rysowane. Malowane następnie… Kolekcja pisanek jaką mam jest dziełem mojego dziadka, jest też w niej kilka moich jajek, mojego syna, mojej przyjaciółki Francuzki Anne… są dla mnie niezwykle cenne.







W Wielką sobotę uczestniczyliśmy w wieczorenj liturgii ognia i wody, która trwała zazwyczaj 3 h a kilka godzin później byiśmy już na Rezurekcji o 6 h rano…



Pamiętam dekorowanie stołu… przypinanie do obrusa szafirków z ogrodu, ustawianie bukietu z barwinka, bukszpanu, bazi… srebrne sztućce, kryształowe kieliszki…



Tak bardzo mi tego wszystkiego teraz brakuje… co roku brakuje…



Wytwarzam swoją tradycję, respektuję to co mi przekazano, uczę syna mojego… ale wciąż tęsknię… I tak bardzo chciałabym choć na kilka sekund wrócić tam…







Tymczasem w tym roku będzie inaczej… Hiszpania już jutro, święta w innym klimacie, języku, tradycjach, jestem ich bardzo ciekawa…



Jednakże mazurki… są upieczone, kilka jajek pomalowanych… pojadą z nami za Pireneje…  Dziś refleksyjnie, modlitewnie… Droga Krzyżowa o 20h30 z pochodniami w parku obok mojego domu… czas na zadumę i na pamięć.







Wesołego Alleluja wszystkim!



A dla tych, którzy Świąt nie obchodzą ciepła, nadziei i wewnętrznego pokoju…

2 komentarze:

  1. Wiesz, też mnie dziś refleksja o świętach mojego dzieciństwa naszła i o ich obrzędowym charakterze. Z obrzędem światła i wody i Rezurekcją o świcie...

    OdpowiedzUsuń
  2. to Święta w Hiszpanii zapewne równie udane i dobre :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń