Nazbierało się ich trochę. Najbardziej jednak boli mnie
sytuacja z moim mężem, który jakoś specjalnie nie jest aktywny by pracę znaleźć
za to niezwykle krytyczny wobec mnie, tego co robię, co kupuję, na co się
skarżę. Zawsze ma coś do powiedzenia. Dziś rano na przykład odwiózł Antka do
szkoły, ale jak tylko wrócił poszedł do sypialni i zamknął drzwi. Dopiero, ja
prasując obok i układając rzeczy zorientowałam się, że on sobie śpi.
Otworzył wtedy jedno oko, stwierdził, że musi wypocząć i
najlepiej jakbym była cicho. Ten człowiek, po raz kolejny w swoim życiu, nic,
NIC nie robi… no oprócz bawienia się z synem i wożenia go na różne zajęcia. Stól
i krzesła z tarasu zebrałam w końcu sama bo ileż można czekać ? Ileż razy
można prosić, przypominać, kazać ? Czekałam 2 miesiące, zrobiłam sama.
Mój
samochód nadal jest niekupiony choć codziennie dopytuję go i popędzam. Obawiam się, że skończy się podobnie. Będę
musiała zrobić to samo, po czym wysłuchać ton krytyki a może nawet się pokłócić
kilka razy bo się nie będzie podobało.
W garażu
mamy jeszcze masę poniemowlęcych rzeczy. Chciałam już kilkakrotnie je sprzedać.
Rok temu, to on obiecał, że się tym zajmie bo ja pracuję daleko a on w domu. Po roku czekania i kilkukrotnym przypominaniu ani jeden
przedmiot nie został sprzedany. Ba nawet najmniejszy kroczek choćby fotografia
nie została zrobiona by się coś ruszyło. Za to dzisiaj, po raz kolejny zostałam
opieprzona, że w garażu nie ma miejsca, że nic nie można znaleźć itd…
Nie odzywam
się… bo mam nie oczekiwać, nie chcieć, nie narzucać swojej woli innym – takie są
jego opinie… bo podobno pod wyżej wymienionymi wzglddami jestem chora,
apodyktyczna, nie rozumiejąca…
Okey! Biorę
TO na klatę!
Nie mówię
więc nic ale robię swoje… sama…
Wczorajszy
poranek należał do wybitnie absurdalnych. Pierwsza wizyta u lekarza –
koszmardowa, ale pisałam o tym niżej… Wieczorem miałam drugą i trafiłam na
jakieś zupełne przeciwiństwo pierwszego medyka… wysłuchał, nie mędrkował,
zlecił badania dodatkowe, przepisał leki nasenne ale tylko na 3-4 pierwsze dni
by się w końcu wyspać i kazał odpoczywać. Ba i zwolnienie dał! Do końca
tygodnia aż… czyli mam 4 dni laby!
No nie
zupełnie laby bo konkurs kolejny przygotowuję, lekcje przygotowuję, Święta,
prezenty i w domu jak napisałam wyżej wszystko na mojej głowie, ale 4 dni bez 120 km dziennie to dla mnie
cudowne wakacje! Korzystam więc, robię sobie swoje rzeczy powoli, wyspałam się
co prawda na prochach, ale wolę to niż bezsenność, która mnie po prostu
wykańcza.
Wczorajszy
poranek należał też do absurdów telefonicznych. Otóż dostałam 2 wezwania z
kuratorium na TEN SAM DZIEN I TE SAME godziny… pierwsze to 2 dnia szkolenia 16 i
17 grudnia, drugie to wezwanie na konkurs na 16 grudnia… Dzwoniłam więc do
jednych i do drugich biur z pytaniem “co dalej?”…
A tam, że
NIC się nie zda zmienić! Co Pani, mamy tylu nauczycieli do przeszkolenia itd,
itd… Stwierdziłam więc SAMOWOLNIE, że zdaję konkurs, na pierwszym dniu
szkolenia mnie wiec nie będzie. Pani na mnie z mordą… to ja na nią też…
Kolejny
absurd… 17 grudnia szkolenie do 17 h w Bordeaux i o 17h15 zebranie z rodzicami 56 km dalej… tym razem
dyrektor z mordą… ja że nie przyjadę i koniec kropka…
Jednym
słowem jeszcze kilka takich zagrań typu praca daleko, zebranka i inne narady a
ja po prostu będę systematycznie, stanowczo i z pełną świadomością chodzić na
zwolnienia… I robić swoje, w swoim rytmie, tak jak ja chcę.
W końcu
dotarło do mnie, że dla naszych edukacyjnych władz, dla osób, od których zależę,
nie jestem ważna ani ja, ani moi uczniowie… wszyscy mają wszystko gdzieś, każdy
wykorzystuje drugiego maksymalnie nie zważając na nic… więc żaden zawód
powołanie, poświęcenie, nadgodziny… nic już z tych rzeczy. Teraz będę ja i moje
rodzina i tyle zwolnien ile tylko będzie potrzeba by się dobrze i komfortowo
czuć. Poświęcać się może I warto ale w innych dziedzinach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz