wtorek, 20 grudnia 2016

Świąteczny misz-masz czyli Francuska codzienność. Część 52.

2016 Noel









Przedświąteczne dni płyną dość dynamicznie. Wstaję bardzo wcześnie rano pomimo braku budzika… koło 7 h ćwiczę, trochę piszę, trochę poprawiam sprawdzianów. Moi panowie zwlekają się około 10 godziny dopiero. Antek tryska radością, pan mąż zależy od dnia. Dziś ogłosił dzień sympatyczności dla homo sapiens i wszystkim od rana dogryza. Powód nieznany… Choć 
 dostałam po pytaniu «  jak zaplanował sobie dzisiejszy dzień ? » Była godzina 10, ale jak widać na tego typu pytanie stanowczo za wcześnie! Dopiero po moim obróceniu wszystkiego w żart zmiękł. I znów jest miły.




Mam problem z jego kolejnym wypowiedzeniem i tym, że wciąż muszę nad nim jak ta czarownica wisieć, przypominać, pilnować terminów, wciąż zmuszać go do większej aktywności życiowej. Mam tego szczerze dosyść dzisiaj! Pewnie jutro mi przejdzie. Facet w domu to jakieś nieporozumienia , w domu na dłuższą metę… ma się rozumieć. Ale zostawmy go z boku, zajmijmy się tym co pozytywne.




Nasza wczorajsza pomoc w centrum dla uchodźców była … hm… nie wiem jak to określić. Nie była ani wielką radością ani wielkim smutkiem. Była dziwna. Dzisiaj pewnie, po wczorajszym zamachu w Berlinie będzie jeszcze dziwniej. To jednak dla Antka niezła szkoła życia i dla mojego męża pewnie też. Robią coś dla innych, bezinteresownie, innych w trudnej sytuacji, innych żyjących zupełnie inaczej niż my… Czasem jest mi przykro, gdy o tym sobie w ten sposób pomyślę, czasem cieszę się, że mogę spojrzeć inaczej, dogłębniej na te moje codzienne troski, rozszerzyć perspektywę.







Wczorajszą wieczorową porą natomiast udaliśmy się do centrum Bordeaux. Ja I Antek. Antek w tym roku, ze względu na otrzymywane kieszonkowe ( drobne kieszonkowe 5 euro/tydzień) postanowił po raz pierwszy zrobić wszystkim prezenty. Nakupił więc kalendarzy swojego chóru do wysłania i do dania dziadkom i chrzestnemu swojemu. Dla Appoline kupił bransoletkę chóralną, a dla Léandre książeczkę. Pozostaliśmy my i wczoraj… dla taty kupił czekoladki, oranżetki a dla mnie książkę jednego z moich ulubionych pisarzy Yasmina Khadra.  Także wszystkie prezenty są już w domu. Będziemy pakować.




Po zakupach dotarliśmy na Rynek Bożonarodzeniowy, gdzie Antosia uraczył się alzackim Bretzlem z gorącym serem… podziwialiśmy figurki prowansalskie do szopki i węgierskie ciastka. Część straganów sprzedaje produkty zupełnie nie związane ze Świętami. Nie wiem po co w ogóle dopuszcza się takich handlowców na tego typu rynki? Pewnie jak zwykle dla zysku…




Bordeaux jest pięknie udekorowane! Świeci się i błyszczy i bardzo miło po tych ulicach się chodzi.




Wróciliśmy do domu po 19… I w skrzynce znaleźliśmy życzenia od mojej kochanej cioci Uli I ten fantastyczny prezent – książka, po polsku, którą już wczoraj w połowie przeczytałam! Dziekuję Ciociu!!!!




Dziś późnym porankiem upiekłam z Antosiem kokosowe choineczki… pokażę je później. Wieczorem wybieramy się kina… ale do tego czasu jeszcze mam wolontariat i 36 sprawdzianów do poprawienia, a Antek lekcje z matematyki i z historii do zrobienia.




Ps: Bardzo dobra wiadomość z pracy… przyszła w sobotę… cieszę się… I hotel w Bretanii zarezerwowany na poświąteczną, krótką włóczęgę… I też się cieszę!

1 komentarz:

  1. Bardzo długi i pracowity dzień mieliście! Bordeaux pięknie przystrojone przed świętami.

    OdpowiedzUsuń