Siedząc wczoraj wieczorem już w wannie wypełnionej pachnącą
pianą pomyślałam sobie o kończącym się wczorajszym dniu. Dopiero bowiem w tym
momencie udało mi się ocknąć z codziennego pędu i spojrzeć wstecz. Większość
moich dni przypomina tej wczorajszy i czasami zastanawiam się czy inne, czy
wszystkie mamy też tak mają ? Czy moje polskie, emigracyjne znajome
również tak pędzą ? Co nas łączy a co nas dzieli ?
Dzień rozpoczął się pobudką
o 5h40 ? Za oknem
szary świt ale ciemnawo bo padało. Staram się rozpoczynać moje dni gimnastyką z
Ewą Chodakowską bo od kilku miesięcy zostałam jej “fanką”… hm? nie wiem czy jej
bo przecież jej osobiście nie znam, ale jej treningów na pewno! Zrobiłam 40
minut programu Skalpel ( jak mam więcej czasu i mogę wstać później czyli w
week-endy i w piątki to ćwiczę Trening z gwiazdami, Ekstra figurę albo Turbo
wyzwanie). Śledzę też jej stronę na Facebooku bo jest bardzo motywująca. Niestety
nie stosuję proponowanej diety bo mamy zupełnie inny styl jedzenia we Francji,
inny od polskiego. Produkty sezonowe są dla mnie najważniejsze, ich
różnorodność i jakość. Dlatego jak czytam jadłospisy to się nieco dziwię… bo
nigdy nie ma w nich innego mięsa jak wieprzowina i kurczak a ja jem szereg
innych, nie widziałam nigdy zbyt wiele świeżych ryb: tuńczyk jest zawsze z
puszki a przecież lepszy jest świeży, makrela jest wędzona gdy ta świeża jest o
niebo lepsza, nie mówiąc o dziesiątkach gatunków ryb i owoców morza, które mamy
nad Sekwaną ale, które są chyba rzadkością w Polsce jak jagnięcina czy
cielęcina. Nie wspomnę o gatunkach serów… Cóż co kraj to obyczaj.
O 6h25 jestem już pod prysznicem a o 6h40 jem śniadanie, rozłożone na 2 części bo owoc ze śniadania wraz
z 5-cioma migdałami połykam na 10 minutowej przerwie w szkole o 10h30, inaczej
nie przetrwałabym do obiadu!
O 7h15 wyjeżdżam z domu, do szkoły, do
pracy… belfrem jestem… dojeżdżam około 8h - 8h10 zależy jaka jest przejezdność
drogowa, do mojego gimnazjum. Lekcje
zaczynam o 8h25. Najpierw 2 godziny non stop, potem 10 minut przerwy – lecę
do okupowanej przez kolegów toalety ( he, he mamy 2 na 80 osób, więc jest
zawsze kolejka!), jem owoc, piję wodę mineralną i z powrotem na podwórko
szkolne po kolejne klasy. Kolejne 2 godziny lekcji, każda po 55 minut we
Francji.
Wczoraj
skończyłam o 12h35 – prawdziwy LUKSUS!
W drodze powrotnej zrobiłam zakupy: owoce, warzywa, mięso, ryby, jajka i sery
na cały nadchodzący tydzień, to jakieś 120 euros na nas 3. Gdy dojechałam do
domu koło 13h40 mąż odgrzał już obiadek: naleśniki bretońskie z mąki gryczanej i
młodą kapustkę z marchewkami i koperkiem.
Po obiadku
o 14h15 sprzątanie domu… zaliczone,
bo mąż robi swoją połowę a ja swoją także każde z nas ma po 1,5 h sprzątania w
tygodniu.
Przed odebraniem syna ze szkoły o 16h45 zdążyłam
poprawić 30 sprawdzianów jeszcze.
Wróciłam z
Antkiem do domu, dałam mu podwieczorek,
sama też swój zjadłam bo to są zawsze owoce… kolejna klasa sprawdzianów do poprawienia. Zrobione! Mąż odwiózł
naszego syna do teatru na 18h30 bo Antek znów wczoraj grał. W tym momencie
zrobiłam prasowanie z całego
tygodnia czyli 3 pralki… jakieś 1 do 1,5 h w tygodniu. Wczoraj było tylko na
jedną godzinę!
W
międzyczasie zdołałam posłuchać
polskiego radia – uwielbiam! Jedynka, Trójka i tak na zmianę… I pogadać
przez telefon z moją ciocią Krysią! Rozmawiam przez telefon i jednocześnie coś
robię nie mogę sobie pozwolić, jak narazie, na rozmowę w fotelu…
O 19h30 zaczęłam przygotowywać kolację: mieliśmy brokuły na parze oraz
gotowe już pierożki ze szpinakiem… do tego chleb, sery i jogurty.
Puściłam
sobie wodę do wanny… uff…
przeczytałam kilka artykułów z ostatniego numeru “Tygodnika Powszechnego”… mąż
pojechał po nasze dziecko do teatru.
Trzeba było
go wykąpać i zmyć mu makijaż… poczytać książkę, odmówić modlitwy…
Sama
zdążyłam jeszcze przeczytać nieco powieści i o 22h30 zgasić światło.
Dziś
rozpoczęłam od nowa tylko z racji piątku wstać mogłam o 7h – LUKSUS kolejny! I
myślę sobie gdzie mam w ten rozkład włożyć ukończenie mojej drugiej powieści bo
do 15 lipca mam ją skończyć… dobrze, że kończymy rok szkolny 4 lipca… będę
mogła odetchnąć a że syn mój na tournée ze swoim chórem, na całe 2 tygdonie
wyjeżdża już od 29 czerwca to mój oddech będzie głębszy i spokojniejszy…
Systematyczny skalpel, czy inne ćwiczenia Ewy Chodakowskiej działają :-) Nie tylko na nasze ciała, ale także i umysły! Powodzenia i wytrwałości życzę!
OdpowiedzUsuńNa swoim przykładzie powiem, ze tak!
UsuńRaczej bym bała się nazwać, że dieta pani Ewy jest wyznacznikiem na cały kraj bo przez wielu specjalistów od żywienia taki sposób odżywiania jest niezalecany. Nawet osoby na tzw. redukcji stwierdzają, że właśnie takie odżywianie jak piszesz, że stosujesz: sezonowe warzywa, różnorodne mięsa lepiej wpływają na zdrowie. Znam nawet dziewczyny, które gdy przeszły na jej zalecany styl odżywiania i ćwiczenia straciły miesiączkę i zaczęły tyć - to był dla nich ogromny dramat.
OdpowiedzUsuńZ rybami w PL jest problem - przynajmniej ja mam takie doświadczenie.
Jeśli chodzi o ćwiczenia to na wielu fitblogach można przeczytać uwagi co do ćwiczeń pani Ewy i wiele dziewcząt poszło w inną stronę bo jej ćwiczenia nie budują tkanki mięśniowej a one chciały mieć mięśnie.
Także to wcale nie jest wyznacznik.
Pozdrawiam Teresa
Jesli chodzi o ćwiczenia to raczej stwierdzam, ze działają gdyz od lutego do końca maja moja masa mięśniowa wzrosła o 6% a tłuszczowa zmalała. Czuje sie tez duzo lepiej i lubię jej programy, podobają mi sie, zachęcaja. Jednym słowem odpowiadają mi. Co do diety to na pierwszy rzut oka wyglada zdrowo ale nie stosuje jej bo mam szanse 2 razy w roku konsultować moja dietetyczke w Bordeaux i stosuje sie do tego co ona mi mówi. Poza tym lektury i tzw: zdrowy rozsądek tez. Dzięki ćwiczeniom Ewy znów nosze rozmiar 38 gdy tymczasem nosiłam juz i 40 i 42...
UsuńSuper ze działa. Jesli jednak bez żadnej zmiany odzywiania przybieramy na wadze to znaczy ze coś niewłaściwego dzieje sie z organizmem i ważna jest przyczyna tego. Bo waga to skutek, tak przynajmniej mówią dowody naukowe: http://www.ted.com/talks/peter_attia_what_if_we_re_wrong_about_diabetes?language=pl
UsuńPozdrawiam Teresa
Mam pytanie z innej beczki - jak Ty to robisz, że w kupujesz raz w tygodniu mięso i świeże ryby na cały tydzień???? Serio pytam, bo z tego co wiem to rybę najlepiej zjeść tego samego dnia co się ją kupiło, na drugi dzień to już tak średnio taka ryba się prezentuje, trzeciego raczej nadaje się do wyrzucenia.... Z mięsem jest przecież podobnie. Pytam się bo może masz jakiś cudowny sposób na przechowywanie świeżych ryb i mięsa przez cały tydzień, bo ja też bym chciała robić zakupy raz w tygodniu, ale nie mogę, bo się produkty po prostu psują. Dziękuję za odpowiedź i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńRyby sa pakowane, po wybraniu przez klienta w folie, z której usuwa sie powietrze wtedy ich swieżość zostaje przedłużona do 4 dni. Zdarza mi sienie prosić o takie opakowanie i wtedy jemy w ten sam dzien albo w następny. Mięso podobnie choc np kupiony swiezy kurczak, czy pierś z kaczki moga spokojnie leżeć w lodowce 3-4 dni i nic sie z nimi nie dzieje, No chyba, ze sie juz podstarzałe kupi. Resztę oczywiście zamrażam - te produkty, który zjadamy pod koniec tygodnia. I nie ma problemu. Nic nie wyrzucam i nic mi sie nie psuje w ten sposob.
Usuń