Tak, tak we
Francji stól i to co na nim to są sprawy
najważniejsze! Jak pisałam kiedyś to dzień rynków, kupowania, próbowania i smakowania
bardziej niż kościelnej mszy czy liturgii.
Nasz
dobiegający do końca week-end był mega aktywny.
Na początek
szkoła Antka. Antoś ma kilka sobót w roku, w które chodzi, porankami do szkoły.
Tak też było wczoraj i z tego powodu musieliśmy odpuścić konserwatorium
muzyczne bo akurat jest w tym samym czasie. Znowu dostaniemy list z pouczeniami
i pogróżkami, że w konserwatorium obecność obowiązkowa. Wzięliśmy już jednak na
tę nieprzyjemną okoliczność list ze szkoły potwierdzający obowiązek szkolny. Zresztą
z konserwatorium chcemy w przyszłym roku zrezygnować bo co za dużo to
niezdrowo. My rodzice chcemy dla naszego syna a on się upiera, że będzie
kontynuował. Nie wiem kiedy, chyba o 3 albo o 4 godzinie nadranem?
Wczoraj w
szkole dzieci dawały drobny teatralny spektakl. Stąd moje zdjęcia. Spektakl
jest częścią składową podstawowej edukacji podstawówkowej, gdyż Antek ma
godzinę zajęć teatralnych w cotygodniowym grafiku. Chodzi poza tym na inne
zajęcia teatralne we wtorki i występuje w prawdziwym teatrze, ale to dopiero w
czerwcu.
Praca
teatralna wszystkich dzieci ostatnich klas podstawówki wpisana została w roczny
projekt refleksji nad rasizmem, analizę powieści “Król Jazzu” i serię exposés,
które dzieciaki przygotowywały przez cały rok. Antek pracował nad Count Basie.
Trochę może
ten spektakl był monotonny, ale mi się podobał. Spodobał mi się fakt, że
wszyscy uczniowie nawet ci dukający zostali zaangażowani, każdy miał coś do
przeczytania, odegrania a nie tylko ci najlepsi i zdolni. To było znakomite
ćwiczenia i zajęło cały wczorajszy poranek od 8h30 do 11h30.
Popołudniu
Antek był jak co sobotę na treningu golfowym.
Później
msza wieczorna, znakomita kolacja, z której zdjęcia znajdziecie poniżej i
przepisy na moim blogu kulinarnym. Następnie były jeszcze lekcje do odrobienia
30 minut, film o latach dzieciństwa Ludwika XIV, wspólna lektura moja z Antkiem
i po 22 mogliśmy iść spać.
Dziś od
rana pobudka… o 7H I jazda na golf bo Antoni grał ostatnia część regionalnego
turnieju golfowego. Grał prawie 5 godzin. Mordęga. Obiad w golfowej
restauracji, czekanie na koniec turnieju, wyniki, nagrody, zdjęcia… I do domu…
na 17h. Podwieczorek już w domciu, znowu lekcje do odrobienia kolejne 30 minut,
plus angielski jak codzień 10 minut… kąpiel, blogowanie, Face Time z wujem z
Kanady, kolacja… I chyba lektura tylko na dziś wieczór…
Marzy mi
się cisza i spokój… czasami, poleżenie na tarasie czy nawet przed TV, której
nie oglądam z braku czasu… Zastanawiam się nieraz po co myśmy sobie kupili taki
piękny, płaski odbiornik jak włączamy go raz w tygodniu a czasem wcale?
Bo przecież
i uprać i ugotować i wyprasować… wszystko muszę… zmieścić w jeden grafik.
Dobrze, że jak narazie wciąż mam wakacje, kuratorium
nie dzwoni, ale płaci. Poproszę tak do lata!
nie ma to jak aktywne spędzanie weekendu! w Belgii jest podobnie
OdpowiedzUsuńJa tak wlasnie lubie!
Usuń