sobota, 29 kwietnia 2017

Drewniany krzyż śpiewaka i ostatni tydzień wakacji. Francuska codzienność : część 81.

Drewniany krzyz





 


W ubiegłą sobotę słońce przygrzewało już prawie letnio. Termometry w Bordeaux wskazywały 26°C, niebo było błękitne a my szykowaliśmy się do znaczącej dla Antosia uroczystości-przyjęcia drewnianego krzyża chóralnego śpiewaka.


Przez cały pierwszy tydzień wiosennych wakacji Antek był na chóralnym stażu pod Bordeaux, w La Sauque. Tam chóry męski i żeński ćwiczyły śpiew pod dyrekcją nauczycieli z akademii muzycznej, każdy miał trzy indywidualne lekcje, plus lekcje grupowe, plus oczywiście próby, nowe utwory i praca z dyrygentem.


Nasz syn, jak prawie zawsze, zachwycony ! Rozśpiewany przede wszystkim…



 


O 10h30 dotarliśmy na miejsce, gdzie było już ponad 180 rodziców chórzystów. Ceremonia odbyła się na dziedzińcu tego katolickiego liceum. Więcej zdjęć znajdzie na mojej Facebook-owej stronie. Tutaj tylko Antek w roli głównej ze swoim chrzestnym chóralnym również blond Antoniem i kilkoma kolegami. Krzyż metalowy noszony przez ponad dwa lata został zastąpiony drewnianym a to oznacza zaangażowanego i wykształconego chórzystę.


Pięknie było i wesoło.


 
Stamtąd ruszyliśmy dwoma samochodami na nasze wakacyjne miejsce. Bo suma sumarum do Hiszpanii nie dojechałam za to wynajęłam mieszkanie w Pierre et vacances w kraju Basków, w Moliets. Było super ! Spędziliśmy tam z Antkiem 6 dni, nasz tata tylko 2 bo nie miał urlopu… Mieszkanko było bardzo przyjemne i dość spore choć niedrogie w tym sezonie. Antek zapisał się na lekcje sztuki cyrkowej i codziennie chodził po linie, żonglował, skakał na trampolinie. Po czym grał w nogę, tenisa, golfa i badmintona z wakacyjnymi kolegami, których była garstka… Ośrodek był w 2/3 pusty choć pogoda typowo letnia. Kąpaliśmy się w basenach i opalaliśmy do wieczora, do godziny 19.


O 21 zawsze był jakiś konkurs albo spektakl.


 
Moliets 1
Wakacyjna sypialnia. Antek jeszcze w stroju koncertowym.

Ja porannie szalałam ze sportami : jogging, cross fit itd… do dziś mnie wszystko boli ale uwielbiam to ! Zresztą dziś rano znów byłam biegać, kolejne 5 km i jeszcze musiałam męża poganiać bo słabł mi biedaczek.


Brzusio mu rośnie, co zgubi to znów w restauracjach tydzień, dwa i trzy z rzędu od śniadania do kolacji i tyje mu się… Takie yoyo.


 
W Środę odwiedziłam z Antosiem Saint Jean de Luz – uwielbiam to miasteczko! Tam Antek spotkał kolegę z klasy, obiadowaliśmy po baskijsku…


Jestem naładowana energią i radością na ciężką końcówkę roku… bo taka się zapowiada do 14 lipca matury… buuu…


 


Ale też dostałam w czwartek tekst mojej powieści już zredagowany. Nanoszę ostatnie poprawki… uf… a to zawsze jest wielka radość i wielka przygoda!


 Mliets 2
Maz mnie namowil na selfi przed wyjsciem na basen, stroj plazowy, he, he...


I gdyby nie pewna Lekcja Nienawiści… którą dostałam w prezencie z Polski a moja mama musiała ją przeżyć “na żywo” to czas Zmartwychwstania i wiosny byłby czasem całkowicie pięknym i radosnym. Do tej lekcji nienawiści wrócę jutro…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz