W ubiegłą sobotę słońce przygrzewało już prawie letnio. Termometry
w Bordeaux wskazywały 26°C ,
niebo było błękitne a my szykowaliśmy się do znaczącej dla Antosia
uroczystości-przyjęcia drewnianego krzyża chóralnego śpiewaka.
Przez cały pierwszy tydzień wiosennych wakacji Antek był na
chóralnym stażu pod Bordeaux, w La Sauque. Tam chóry męski i żeński ćwiczyły
śpiew pod dyrekcją nauczycieli z akademii muzycznej, każdy miał trzy
indywidualne lekcje, plus lekcje grupowe, plus oczywiście próby, nowe utwory i
praca z dyrygentem.
Nasz syn, jak prawie zawsze, zachwycony ! Rozśpiewany
przede wszystkim…
O 10h30 dotarliśmy na miejsce, gdzie było już ponad 180
rodziców chórzystów. Ceremonia odbyła się na dziedzińcu tego katolickiego
liceum. Więcej zdjęć znajdzie na mojej Facebook-owej stronie. Tutaj tylko Antek
w roli głównej ze swoim chrzestnym chóralnym również blond Antoniem i kilkoma
kolegami. Krzyż metalowy noszony przez ponad dwa lata został zastąpiony
drewnianym a to oznacza zaangażowanego i wykształconego chórzystę.
Pięknie było i wesoło.
Stamtąd ruszyliśmy dwoma samochodami na nasze wakacyjne
miejsce. Bo suma sumarum do Hiszpanii nie dojechałam za to wynajęłam mieszkanie
w Pierre et vacances w kraju Basków, w Moliets. Było super ! Spędziliśmy
tam z Antkiem 6 dni, nasz tata tylko 2 bo nie miał urlopu… Mieszkanko było
bardzo przyjemne i dość spore choć niedrogie w tym sezonie. Antek zapisał się
na lekcje sztuki cyrkowej i codziennie chodził po linie, żonglował, skakał na
trampolinie. Po czym grał w nogę, tenisa, golfa i badmintona z wakacyjnymi
kolegami, których była garstka… Ośrodek był w 2/3 pusty choć pogoda typowo
letnia. Kąpaliśmy się w basenach i opalaliśmy do wieczora, do godziny 19.
O 21 zawsze był jakiś konkurs albo spektakl.
Wakacyjna sypialnia. Antek jeszcze w stroju koncertowym.
Ja porannie
szalałam ze sportami : jogging, cross fit itd… do dziś mnie wszystko boli
ale uwielbiam to ! Zresztą dziś rano znów byłam biegać, kolejne 5 km i jeszcze musiałam męża
poganiać bo słabł mi biedaczek.
Brzusio mu
rośnie, co zgubi to znów w restauracjach tydzień, dwa i trzy z rzędu od
śniadania do kolacji i tyje mu się… Takie yoyo.
W Środę
odwiedziłam z Antosiem Saint Jean de Luz – uwielbiam to miasteczko! Tam Antek
spotkał kolegę z klasy, obiadowaliśmy po baskijsku…
Jestem naładowana
energią i radością na ciężką końcówkę roku… bo taka się zapowiada do 14 lipca
matury… buuu…
Ale też
dostałam w czwartek tekst mojej powieści już zredagowany. Nanoszę ostatnie
poprawki… uf… a to zawsze jest wielka radość i wielka przygoda!
Maz mnie namowil na selfi przed wyjsciem na basen, stroj plazowy, he, he...
I gdyby nie
pewna Lekcja Nienawiści… którą dostałam w prezencie z Polski a moja mama
musiała ją przeżyć “na żywo” to czas Zmartwychwstania i wiosny byłby czasem
całkowicie pięknym i radosnym. Do tej lekcji nienawiści wrócę jutro…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz