Klasa ta bardzo nieliczna – 19 osób znana jest w całym liceum, które liczy sobie ponad 2500 uczniów i 254 nauczycieli.
Przyznam, że jak dotarły do mnie te wszystkie wiadomości to w pierwszym momencie pomyślałam, że mam PECHA ! Teraz myślę, żś to męczące ale ciekawe doświadczenie, gdyż nabrałam dystansu do nich i do siebie na ich lekcjach.
Niestety nie można tego powiedzieć o reszcie kadry. Pani pedagog dała wczoraj popis takiego krzyku i wrzasku, że najwięksi twardziele z klasy zamilkli… niestety tylko na kilka sekund.
Wczoraj probowaliśmy wypracować z nimi Kartę zasad współżycia w klasie. Była to moja inicjatywa, część nauczycieli uważała, że nie warto, inni machnęli ręką. W rezultacie cały dokument roboczy robiłam sama choć wychowawcą w tej klasie nie jestem.
Dziś wygląda to tak, że ci co uważali, że nie warto i że należy tę młodzież tylko i wyłącznie karać – mieli rację. Ja w to nie wierzę, wierzą oni.
Nie jestem jednak zbyt optymistycznie nastawiona na dalsze tygodnie z tą klasą.
Powód ?
Zdałam sobie sprawę wczoraj i to dyskutując z ich nauczycielem filozofii, że po pierwsze to my różnymi językami mówi ! I to jest jedna z głównych przeszkód.
Dyrektor liceum wczoraj poprosił jednego chłopaka ubranego w dresiaste, brudne, wyciągnięte spodnie, typu sarouel i zapytał go czy to jest strój odpowiedni do przychodzenia do liceum. Chłopak oburzył się strasznie, klasa razem z nim a jego matka miała zamiar dyrektora spoliczkować ! Wszyscy po tamtej stronie, uznali, że są to modne spodnie i jak najbardziej w porządku. Dyrektor wywalił go z matką z zebrania prosząc o zmianę odzienia i powrót do szkoły… ani matka ani syn nie wrócili.
Gdy pytaliśmy 16-17 latków jak wygląda normalna postawa pracy w klasie, podczas lekcji… nie wiedzieli o co chodzi ! Nie kopać krzesła przed sobą, zdjąć kurtkę, wyłączyć komórkę, mieć zeszyt, książkę…
Dla nich nie jest to konieczne. Ot fanaberie belfrowskie!
Jak więc z nimi rozmawiać?
Wydaje się, że wyczerpaliśmy już zasób możliwości. Sankcje, kary, dodatkowe godziny nic nie dają, krzyk – śmieją się z niego, dobre oceny – uważają, że im się należą, najlepiej za nic, nieobecności, spóźnienia – nie chce im się wcześniej wstać by zdążyć na autobus… Karta współżycia, wspólny projekt, próba dialogu… nic…
Co pozostaje?
Pracuję z nimi, na tyle na ile mogę, według specjalnej pedagogiki : mental cart i ilots bonifiés ( czyli szczęśliwe wyspy). To rodzaj pracy w grupach, w systemie punktowym. Działa jako tako choć zupełnie zadowolona nie jestem.
Dziś jednak mnie olśniło… oni uwielbiają futbol, mecze to chłopcy a dziewczyny plotki, gwiazdy, taka “Gala” powiedzmy. Zaczęłam z nimi dyskusję dzisiaj o Lewandowskim… o Bońku, a z dziewczynami o rozwodzie Jean Dujardin z Aleksandr’ą Lamy… zainteresowali się… po czym prześliśmy do geografii i o dziwo????
Wykonali zadanie… gadali, coś tam stękali ale w końcu coś zrobili! Eureka!
Na końcu powiedzili mi, że mnie kochają, he, he…
Tylko teraz muszę z każdej lekcji kwadrans na pogaduchę poświęcić i jeszcze doczytać w prasie co na boiskach czy innych parkietach piszczy…
Na poniedziałek obiecałam, że im zdjęcia z Tennis-Bercy pokażę… z ćwierćfinałów…
Moje zachowanie z pewnością nie jest przepisowe, ale jak narazie nic innego nie wymyśliłam!
zbudowanie dobrego kontaktu z grupą (zainteresowania) to podstawa realizacji zajęć edukacyjnych. Jedną z metod jest poszukanie ich zainteresowań, czyli dokładnie to co zrobiłaś. Do tego bycie autentycznym i jest szansa na porozumienie. Myślę, że zadziała też praca na wzmocnieniach pozytywnych (pochwałach). Choć zdaję sobie sprawę, żę grupy trudne i tak nie będą super łatwe po, ale myślę, że ruszy. pozdrawam
OdpowiedzUsuńJeśli osiągnęlaś cel nie wrzeszcząc i zastraszając, to metoda jest skuteczna :) Tez ją stosowałam w czasie zajęć w tzw. OHP, gdzie miałam lekcje na zastępstwo w zeszłym roku.
OdpowiedzUsuń