Przypada dokładnie dzisiaj, 7 sierpnia… ale było to w 1999
roku. Ślub cywilny zawarliśmy
we Francji 18 lipca 1998 roku. A ślub koscielny w Polsce, w Poznaniu, u
Karmelitów bosych. Wesele natomiast miało miejsce w pałacu w Kobylnikach pod
Szamotułami i trwało dwa dni.
Bardzo miło
wspominam te dni, wręcz z zachwytem. Bo dzień naszego ślubu kościelnego jest
dla nas do dzisiaj jednym z nawjażniejszych dni ( dochodzi dzień narodzin
Antka).
Odbyło się
z przygodami…
Jakieś 3-2
godziny przed ślubem dowiedzieliśmy się, że Mszy Świętej nie będzie bo mój mąż
ma tylko chrzest Iiparafia Świętego Wojciecha, znajdująca się naprzeciwko
Karmelitów a będąca administracyjnym zarządzącą sakramentów odmówiła nam mszy…
Poinformowali nas o tym na chwileczkę przed samą uroczystością. Ja się zupełnie
tym faktem nie przejęłam ale moi rodzice byli wściekli i później dochodzili
sprawiedliwości w kurii biskupiej.
My bylśmy
tak przejęci ślubem, że dla nas było pięknie tak czy tak. Ksiądz karmelita,
który udzielił nam ślubu odprawił liturgię zawierającą wszystkie części mszy
oprócz podniesienia.
Były czytania
po francusku i po polsku. Nasza przysięga po polsku, której Stéphane się
wyuczył.
Na wesele
udaliśmy się do pałacu w Kobylnikach – przepięknego miejsca… Powitanie chlebem i
solą oraz francuskim szampanem, który wieżliśmy w samochodach z Bretanii…
kolacja, torty, nocne ognisko z grilem, noc na piętrze pałacu w pokojach
hotelowych dla wszystkich gości i dalej śniadanie, spacery po parku pałacowym. Pięknie
było…
Kilka razy
wróciliśmy do pałacu , na obiad w restauracji czy na kawę i na miłe wspomnienia…
Pomimo
kiepskiej jakości zdjęć bo to zdjęcia starych zdjęć (tutaj) zachwycam się naszą
młodością i świeżością i pięknem naszego dnia.
Suknię
szyłam z surowego jedwabiu we Francji, na miarę… była z trenem, prosta,
zbyt prosta jak na niektóre polskie gusty, które wolałby widziec mnie w
falbanach… których szczerze nie znoszę…
Fryzure
spartaczyli w poznańskim zakładzie fryzjerskim, który dziś nie istnieje… lepiej
bym wygladała chyba w mych naturalnych włosach wtedy, ale było minęło… nie
najgorzej…
Makijaż
robiłam sama.
Kolory
naszego ślubu to biały i żółty i tak była ozdobiona jadalnia pałacowa, takie
też mieliśmy drażetki dla gości.
Prezenty
dostaliśmy wspaniałe bo zrobiliśmy listę prezentów i każdy z gości z niej
wybierał, tym sposobem do dziś szczyce się polską kolekcją kryształów,
srebrnymi polskimi sztućcami, świecznikami, kaszubskim obrusem…
Dzisiaj po
17 latach mogę napisać, że bywam bardzo szczęśliwa w moim związku. Częściaj
bywam szczęśliwa niż nieszczęśliwa choć spięcia i kłopoty nas nie ominęły.
Wieczorem,
przy zachodzie słońca, będziemy razem świętować naszą rocznicę na plaży… ze
stopami w Atlantyku i kieliszkami różowego szampana, który już się chłodzi…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz