Ostatni,
piątkowy dzień na Lanzarote spędziliśmy zwiedzając okolice miasta Arrecife
czyli stolicę wyspy. Był piękny letni dzień choć tylko 3 marzec. Arrecife nie
należy to najpiękniejszych zakątków wyspy ale przylatując tutaj trafia się
prosto do tego miasta. Miasta przyciąga tylko plażami, które znajdują w jego
centrum jak i malowniczym zalewem Charco z kolorowymi łódkami wokół którego
można skosztować wielu rodzajów kaw, lodów i innych lokalnych specjałów.
My
przeszliśmy się też po centrum, wokół zamku Świętego Gabriela nad samym oceanem
z 1570 roku i kościoła San Ginès z XVII wieku. W tym kościele jak w wielu
hiszpańskich kościołah zawsze zdumiewają mnie ogromne rzeźby Pasji Chrystusa,
które w Wielkim Tygodniu wychodzą na ulice miast. Są tak przerażające z tym
bólem wyrzeźbionym na twarzy, że nie wiem czy zdołałabym wziąść udział w takiej
procesji.
Tak
ukulturalnieni pojechaliśmy kosztować kultury dalej do Fundacji César’a
Manrique. Piękno tego miejsca poraża… dom bowiem wybudowany jest na oceanie
wulkanicznej zastygłej lawy. Lawa stanowi jego integralną część. Widać ją w
oknach salonu, wokół basenu i w każdym z salonów wybudowanych w utworzonych po
lawie wnękach. Każdy z nich ma zresztą inną dekorację i inny kolor. Przestrzeń
wewnętrzna i zewnętrzna domu znika w tej koncepcji architektury tworząc jedną i
płynną całość. Bardzo by chciała w takim domu mieszkać bo panuje tutaj
wyjątkowo atmosfera, jakiś taki spokój i harmonia, której w klasycznych
domostwach mi brak.
Popołudnie i
wieczór spędziliśmy w ośrodku bawiąc się, rozmawiając, tańcząc… przed kolejnymi
wakacjami…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz