poniedziałek, 12 czerwca 2017

Koncert, opera i plaza czyli pracowity weekend! Francuska codziennosc: czesc 91.


Sobotni poranek minal nam pracowicie. Ja bylam biegac juz o 8 godzinie rano... sama o mezowi odwagi zabraklo. Po czym sniadanko i dalej Antek praca szkolna a szczegolnie przygotowania do Cambridge o jutro zdaje moj maluch kolejny pulap tego egzaminu; a my na taras, do sprzatania! 

Zaraz po obiedzie, antkowy chor dal koncert w jednym z parkow w Bordeaux, na rzecz merostwa. Ladnie bylo. Po koncercie zawiezlismy Antosia na golf a po golfie biegiem do domu bo chlopacy mieli bilety a razcej zaproszenia na Opere "Carmen" Bizet'a. Miejsca byly tylko dwa i ustalilismy, ze oni ida. Ale w rezultacie zadzownili kilka minut po siodej bo i dla mnie znalazlo sie miejsce i musialam peziec autobusem by zdarzyc na godzine 20! Uf... w tym czasie pan maz z panem synem spotkali sie z artystami, zwiedzili kulisy i zaliczyli pierwszy koktajl. Ja zalapalam sie na ten w przerwie. Siedzielismy w pierwszym rzedzie bo to bylo jakies zaproszenie dla Vipow. To skorzystalismy. 

Jednakze opera trwajaca 3,5 godziny dla mojeg syna to stanowczo za dlugo i pod koniec juz dogorywal na krzesle. Ale wytrwal i podobalo mu sie. Nam zreszta tez. 

W niedzile musialam wiec godnic z gotowaniem, Antek z lekcjami bo na obedzie mielismy antkowego przyjaciela Orens'a i umowiona plaze... hm, hm... Pierwsza w tym roku, z piknikiem, zabawami, lodami w naszej zaprzyjaznionej lodziarki. Powrot do cudownych, letnich momentow. 


Hélène przywozac Oren's obdarowala mnie pieknym bukietem roz! do dzis sie wpartuje bo sliczne sa!

Pojedlismy i spakowalismy manatki... Po raz pierwszy nie bylo korkow! Dojechalismy w jedna godzine. Najpierw lody... gadu, gadu... dalej plaza. Chlopcy wariowali na calego. Kapali sie, grali w pilki, rakiety,zakopywali sie w piachu i tylko zalowali, ze cudownego antkowego latawca nie zabrali.

Wieczorem piknikowalismy na plazy, przy zachodzacym sloncu, z kieliszkiem rozowego wina, tarta pomidorowa, melonami, szynkami... eh... radosc codziennosci! Do Bordeaux wrcilismy kolo 22 i odstawiajac Orens'a zalapalismy sie jeszcze na drobnego drinka u jego rodzicow. Piekne momenty.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz