Znowu bardzo intesywny week-end... nawet nie pamietam kiedy by leniwy, nudny i nieciekawy?
Rozpoczelam go wczorajszym bieganiem w parku o 8 rano ( maz nie wstal, he, he, pomachal mi tylko z lozka reka na pozegnanie!). Ale jak sie okazalo ta godzina 8 byla juz zbyt pozna bo roblo sie mega goraco! Temperatura nie schodzi ponizej 30°C, i nawet woda w oceanie ma 21°C. Wczoraj wiec kapalismy sie po raz drugi w tym sezonie.
Bieganie genialne! Lubie coraz bardziej i coraz lepiej mi idzie choc ja zawsze biegam interwalowo: bieg/marsz. Wytrzymuje juz prawie godzine, czerwna jestem jak burak ale samopoczucie mega. I znowu mi waga nieco spadla jak sie zwazylam dzisiaj rano po wczorajszym szalenstwie lodowym na plazy... trzymam reke na pulsie bo lubie. Masa miesniowa mi wzrasta a to chyba najlepsza profilaktyka przed menopauza osteoporoza.
Sniadanie zrobili panowie wczoraj i brawa nawet dostalam jak wrocilam do domku.
Potem ruszylam po kwiatki na taras - musialam dokupic begonie i pelargonie. dzisiaj posadze poznym wieczorem.
Obiad byl pyszny a po nim Antek mial zakonczenie roku tenisowego wiec byl na swoim swiecie i znowu wygral koszulki i inne nagrody.
Odebralismy go o 16h30 i ruszylismy na plaze... czyli to jest to co tygrysy lubia najbardziej!z piknikiem oczywiscie.
Na plazy ludziow sporo i piasek parzyl! O godzinie 19 h bylo wciaz 34°C a o 22h 28°C. Siedzielismy wiec caly wieczor, az nie zapadla noc... lody jeszcze na molo zjedlismy, co tydzien te same. To sie nazywa smakowac chwile.
Do domu dojechalismy na 23 h z minutami i spalo sie super dobrze.
Dzis rano moja msza z Antosiem w parafii obok. Tutaj to dopiero daja czadu... kilka instrumentow, glosy, dzieciaki latajce po kosciole non stop z rysunkami, bibliami... kosciol zyje, czasem, jak na moj gust, troche za bardzo, no ale lepsze to niz sztuczna i sztywna powaga. Po mszy aperitif przed kosciolem he, he... Nigdy jeszcze nie widzialam w Polsce by po jakiejs mszy ktos staral sie przedluzac zycie wspolnoty wierzacych tego typu rozrywkami.
Dzis jest Dzien Ojca we Francyji... jak ja bylam mala to w PL nie bylo tego wynalazku. Antek zna to od urodzenia. Tata dostal prezent w postaci koszuli od londynskiej firmy Hackette co go wielce ucieszylo. A ja zrobilam mega deser- malinowa bombe!
Za chwile Antos jedzie na koncert. Daja go dzis wieczorem wLibourne a ja moze w koncu zabiore sie za dalsza czesc tlumaczenia mojej ksiazki, ktra po polsku ukarze sie wpierwszych dniach wrzesnia. Takze tez jeszcze tym opiekuje sie na odleglosc... Narazie oprocz radosci i tego znaego mi juz uczucia wypuszczania "dziecka w swiat" nic innego w mym wnetrzu sie nie dzieje.
Tymczasem przy obiedzie dzisiaj... Antek wyznal, ze tak naprawde to on chce byc pilotem! Uf, kolejna zmiana zdania... postanowilismy wiec podarowac mu z okazji zakonczenia roku szkolnego i wszelkich jego znaczacyc sukcesow z tego roku kilka lotow na symulatorze! Tak, jest taka mozliwosc w airbusie, w Bordeaux, od 12 roku zycia. Ucieszyl sie jak wariat. Przynajmniej zobaczy co to jest i jak sie pilotuje "na sucho" .
Antek mowi : "Czuje sie jak Thomas Pasquet, ktory cwiczyl na symulatorach swoj lot w kosmos", he, he
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz