Ubiegla sobote spedzilismy czesciowo na oddziale geriatrii szpitala publicznego, uniwersyteckiego w Rennes, w Bretanii. Stéphana ukochana babcia, Gisèle, lezy tam juz po raz drugi. Babcia skonczyla 95 lat i jak do tej pory mieszkala sama, w swoim mieszkaniu. Pomoc dochodzila tylko porankami i wieczorami. Ostatnio jednak upadla juz dwa razy i lekarze zadecydowali hospitalizacje. Niestety nie bedzie juz mogla wrocic do domu. Nie moze sama mieszkac wiec rodzina zarezerwowala jej miejsce w domu dla osob starszych i jest do zmedykalizowany dom. Po wyjsciu ze szpitala trafi tam.
Jak narazie jednak lezy w szpitaly, gdzie lekarze probuja doprowadzic ja do wiekszej formy: ma roznego rodzaju zabiegi fizjoterapii oraz kroplowki na wzmocnienie.
Dziwna to byla wizyta... w porze obiadowej...
Gmach budynku szpitalnego - wielki blok z lat 1960 nie nastraja optymistycznie... na dole w holu lada z napisem Accueil czyli cos w rodzaju recpecji. Tutaj mila pani poinformowala nas, gdzie i jak isc. Wjechalismy winda na 7 pietro. Tam by wejsc na oddzial trzeba wystukac specjalny kod, oszklone drziw otwieraja sie automatycznie na inna rzeczywistosc. Na buty nalezy zalozyc ochraniacze i rece zdezynfekowac odpowiednim zelem by moc pojsc dalej.
Oddzial liczy sobie 40 jednoosobowych pokoi. Babcia Stéphana lezy w jednym z nich. Po wejsciu do pokoju trzeba znowu zdezynfekowac rece. Na prawo jest lazienka, za nia szafa na rzeczy osobiste pacjenta i wielkie okno. Przy oknie stoi lozko szpitalne, obok jest fotel, krzeslo, nocna szafka z telefonem.
Babacia Gisèle bardzo sie ucieszyla na nasz widok. Wycalowala nas i zaraz stwierdzila, ze ona umiera, odchodzi wiec dobrze, ze przyjechalismy.
Kilka minut pozniej do pokoju weszly dwie osoby: salowy i salowa. Byli to bardzo mlodzi ludzie, usmiechnieci od ucha do ucha. Przywitali sie i powiedzieli: madame Azzopardi teraz jest czas obiadu. Podniesli jej lozko, ustawili przed nia tace, na szyi zawiazali biala plocienna serwetke, zaczeli otwierac wszystkie pojemniczki, tlumaczyc co tam jest i spytali czy pomoc jesc. My bylismy wiec zajelismy sie ta pomoca.
Na poczatek babcia wypila 3 szklanki wody... zjadla 2 lyzeczki przystawki: mus z zielonego groszku z jajkiem. Sprobowala purée z selera ale jej nie smakowalo za to zjadla prawie cala porcje pieczonej kaczki z sosem. Na deser miala kubeczek twarogu i kubeczek przecieru owocowego... nie chciala... Niestety strasznie schudla... je coraz mniej.
za to chciala KAWE... W szpitalu podaja poobiednia kawe o 13h15 ale nie nastala jeszcze ta godzina; babcia chcial kawe, Stéph polecial na dol, do kafejki po kawe. Rozmawialismy milo choc juz coraz trudniej to wychodzi bo babcia niedoslyszy. Wiec ma w pokoju kilka tablic bialych i pisakow jak nie doslyszy czy nie zrozumie to pisze sie jej slowo czy slowa i pokazuje.
Gdy wychodzilismy przyszla pielegniarka, cala usmiechnieta. Przesadzila babcie z lozka na fotel, okryla jej nogi, podala kawe i gazete, spuscila nieco zaluzje, wlaczyla muzyke... Powiedziala, ze przyjedzie za chwile...
A my? Nie wiem czy jeszcze babcie zobaczymy... ciezkie momenty...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz