Wyciągnęłam z czeluści mojego biurka kolejny karneciki. Czyściutki, nowiutki, niezapisany bo otwarty na nowe, na to co przyjdzie, na to co nastąpi.
Od wielu lat podróżuje z karnetami. Kiedyś z karnetami podróżował tez mój Antek choć on jest mniej systematyczny ale od czasu do czasu notuje.
Ja natomiast na każdą podróż mam osobny karnecik i zawsze jest to model zakupiony w poprzedniej podróży. Tym razem model z Manchesteru, z ostatniej jesiennej podróży z 2019 roku, z muzeum 2 wojny światowej.
To malutkie cudeńko oprawione w skore jest wypełnione nie papierem a czymś w rodzaju grubszego pergaminu. Jest śliczne i czeka na moje pióro i ołówki!
Karnetów z podróży mam już dziesiątki. Wszystkie te wypełnione leżą w białym kartonie, każdy w osobnej saszetce bo do karnetów dołączam bilety, rośliny zasuszone i inne drobiazgi.
Wypełniam je zapisami z każdego dnia, adresami, przepisami, wspomnieniami ale tez, chyba w połowie conajmniej, refleksjami, które przychodzą, odchodzą, zostawiają ślad. Pisze po francusku, po polsku, po angielsku, po rosyjsku... czasem w jednym zdaniu mam 4 czy 5 języków bo jakieś słowo wtrącę po niemiecku, włosku czy hiszpańsku.
Gdy dodam do tych karnetów z podróży karnety z rozpoczętymi książkami, zapisami... to mam tego prawie 80 sztuk!!!!
To moje życie zostawiające ślady na piasku egzystencji.
Zalegam za to z albumami zdjeciowymi. Zrobiłam 3 podczas lockdownu a reszta rozpoczęta i wisi na stronie... wciąż nie mam czasu skończyć a należałoby... widać to nie mój priorytet.
Hm... pomysle o tym...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz